Kontantin Kosaczew: Rosja, NATO i nowa architektura bezpieczeństwa
Konstantin Kosaczew
Rosyjską inicjatywę na temat zawarcia Umowy o bezpieczeństwie europejskim (ros. DEB) można z pewnością uważać za centralny temat moskiewskiej polityki zagranicznej końca poprzedniego i początku obecnego roku. Wątpliwe, by ktokolwiek liczył na to, że będziemy w stanie osiągnąć sukcesy, jeśli chodzi o jej akceptację przez kluczowych partnerów.
Kwestia stworzenia jednolitego systemu bezpieczeństwa zbiorowego w Europie jest dla Rosji (i nie tylko dla niej) kluczowa. Po pierwsze dlatego, że większość (jeśli nie wszystkie) sytuacji problematycznych w ostatnim czasie tak czy inaczej związanych jest z tą generalną kwestią. Rozszerzenie NATO czy perspektywa wstąpienia do sojuszu Gruzji i Ukrainy, lokalne konflikty na poradzieckiej przestrzeni czy problemy państw nieuznawanych, rozmieszczenie elementów tarczy USA w Europie i los traktatu o konwencjonalnych siłach zbrojnych w Europie - wszystkie te zagadnienia związane są z europejskim systemem bezpieczeństwa. A dokładniej - z jego brakiem. Istota omawianego problemu sprowadza się do bardzo prostej alternatywy: albo taki system będzie i będą w nim wszyscy, albo - nie. Wówczas jednak wzmocnienie linii podziału, spadek bezpieczeństwa i zwiększenie ilości groźnych sytuacji są potencjalnie nieuniknione.
Swego czasu twórca europejskiej idei, były minister spraw zagranicznych Francji - Robert Schuman wymyślił taki projekt dla grupy podzielonych w wyniku drugiej wojny światowej zachodnioeuropejskich krajów, jednocząc je w obliczu komunistycznego zagrożenia ze Wschodu. Upadek światowego systemu socjalistycznego w końcówce lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku zachodnioeuropejscy politycy wykorzystali do niczego więcej jak tylko do mechanicznego rozszerzenia strefy wpływów Unii Europejskiej i NATO o nowych sąsiadów. Zabrakło jednak drugiego Schumana, zaś górę wzięła koncepcja rozszerzenia zachodnioeuropejskiego modelu na Wschód, a nie zjednoczenia Europy na rzeczywiście równych warunkach. W praktyce chodzi głównie o to, że - w tej nowej „zjednoczonej" Europie nie znalazło się i dotychczas nie znajduje się miejsce dla Rosji - z jej specyficzną geografią, strukturą ludności i historią.
Dlatego życzenie Rosji, by tę sytuację zmienić, jest zupełnie zrozumiale. Propozycja stworzenia jednego systemu bezpieczeństwa, który obejmowałby wszystkich bez wyjątku na przestrzeni od Vancouver do Władywostoku, podyktowana jest obiektywnymi przyczynami, a nie jakimiś specyficznymi potrzebami czy roszczeniami Rosji.
Logicznie należy przypuszczać, że podobne życzenie powinno powstać również u potencjalnych partnerów, którzy nie mogą nie widzieć, że dawne schematy już nie funkcjonują. Tymczasem na Zachodzie (w NATO) reakcja na zasadne propozycje Rosji była powściągliwa. Nasi partnerzy są gotowi dyskutować o wszystkim, co dotyczy tematów niezobowiązujących w sensie „fakultatywnym". Jak tylko pojawia się problem podjęcia zobowiązań prawnych, nawet na ogólnym poziomie - mamy do czynienia z niechęcią lub z próbami zmiany tematu, na przykład, na kwestie OBWE (chociaż wszyscy są świadomi tego, że ta organizacja w ostatnich latach zajmuje się nie tyle bezpieczeństwem, ile nadzorem nad wyborami w krajach „niezachodnich").
Swego czasu, kiedy przygotowywane były podstawy paktu Rosja-NATO, poruszone zostały wszystkie wyzwania, nad którymi powinno się wspólnie pracować. Wszystkie przetrwały praktycznie do dzisiaj. Jednak poważnej, naprawdę wspólnej pracy nie ma w istocie z jednego powodu: NATO nie jest gotowe uznać Rosji za równoprawnego partnera, a tym bardziej współpracować na zasadzie sojuszu z sojuszem, uznawszy sam fakt istnienia ODKB (Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym), nie mówiąc już o kontraktowym współdziałaniu z tą organizacją. Uznanie ODKB równoznaczne byłoby z uznaniem istnienia bezpieczeństwa dla oddzielnych państw poza NATO, a to wyklucza pretensje sojuszu do posiadania monopolu na bezpieczeństwo szczególnie na obszarze Eurazji.
Właśnie to było powodem ostrej reakcji NATO na działania Rosji w sierpniu 2008. Rosyjska postawa była wyraźną manifestacją możliwości otrzymania ochrony poza NATO, czego „nigdy wcześniej nie było".
Jednak czym innym jest na przykład problem rozważania dobrowolności przyłączenia się do NATO w warunkach faktycznego braku alternatywy w dziedzinie bezpieczeństwa (a to jest ryzykowne na wypadek niewstąpienia; kiedy łatwiej jest wstąpić, niż nie wstąpić), a zupełnie inny, kiedy istnieje realny wybór. Ten czy inny naród, aby przetrwać, wcale nie ma obowiązku negocjować z Brukselą i przyjmować jej geopolitycznych warunków (w tym zarówno ekonomicznych, jak i dotyczących polityki wewnętrznej itp.). Tym bardziej, że rosyjskie warunki w konkretnych sprawach (a nie w propagandowych interpretacjach) są często mniej uciążliwe dla narodowej suwerenności.
Jawnie głosi się tezę, że im więcej państw w NATO, tym mniej problemów w dziedzinie bezpieczeństwa: wszyscy znajdujący się na zewnątrz po prostu nie zaryzykują konfrontacji, a tym bardziej walki z sojuszem albo z jego protegowanymi.
Oczywiście taka logika jest mocno kaleka. Rosja obroniła swoje siły pokojowe i naród Południowej Osetii nie dlatego, że Gruzja jeszcze nie była w NATO, lecz dlatego, że są sytuacje, w których nie wolno dopuścić do braku reakcji. Myślę, że najtrzeźwiejsze mózgi w NATO zrozumiały to, co doprowadziło początkowo do sukcesu misji Miedwiediew-Sarkozy, a potem do pojawienia się referatu komisji pod kierunkiem szwajcarskiej ambasador Heidi Tagliavini. Jeśli Gruzja zdecydowałaby się na siłowe rozwiązanie problemów, będąc jednocześnie członkiem NATO, wówczas konflikt mógłby zyskać inną skalę, ale chyba nic by mu nie zapobiegło.
Jest zrozumiałym, że żaden model bezpieczeństwa w Europie nie będzie sprawnie funkcjonować tak bez NATO, jak i na bazie samego NATO. Także wtedy, gdybyśmy przyjęli do sojuszu wszystkich od Vancouver do Władywostoku, z tak „małymi" wyjątkami, jak dwa jądrowe mocarstwa - Rosja i Chiny, z których jedno zajmuje wielką część Eurazji, a drugie posiada prawie połowę jej ludności. Oni będą zmuszeni uznać strukturę, do której zamknięto im drogę, jako zagrożenie (Chiny nie uważają np. OBWE za zagrożenie, chociaż do tej organizacji należą Kazachstan i Rosja, i tym różnią się od NATO). Nie istnieje zagadnienie członkostwa Rosji i Chin w NATO choćby dlatego, że każde z tych państw jest samodzielnym ośrodkiem siły. Wstąpienie każdego z nich do klubu euroatlantyckiego całkiem zmieniłoby nie tylko sam sojusz, ale i całą światową konfigurację.
Jeśli mówimy o systemie zbiorowego bezpieczeństwa w Europie i o podpisaniu DEB na poziomie praktycznym, a nie na poziomie deklaracji, to jego perspektywy w największym stopniu zależeć będą od tego, czy Rosja i NATO będą w stanie znaleźć wspólny język. Niestety obecnie nie wszyscy po prostu tego chcą (choć sytuacja nie jest tak dramatyczna jak w końcówce 2008 roku). Aby jednak osiągnąć radykalny przełom, jakim, poza wszelką dyskusją, byłoby stworzenie wspólnego systemu bezpieczeństwa z udziałem zarówno Rosji, jak i NATO, koniecznie należy przeanalizować (punkt po punkcie) najistotniejsze kwestie praktyczne dla obydwu zainteresowanych stron.
Relacje Rosji z NATO istnieją niejako na dwóch płaszczyznach. Na płaszczyźnie obiektywnej wyznacza je brak naszej zgody na działania sojuszu w okresie postzimnowojennym (siłowe działania odnośnie Jugosławii/Serbii, pokazowo antyrosyjskie rozszerzenie sojuszu na Wschód, próby ukrycia pod tarczą NATO kwestii bezpieczeństwa energetycznego, Arktyki itp.). Na płaszczyźnie subiektywnej - stosunek Rosjan do NATO jako do reliktu zimnej wojny. Jeśli pierwszej fali rozszerzenia NATO nie odłożono by do 1997 r. (kwestia była praktycznie przesądzona w 1994 r. na spotkaniu Billa Clintona z liderami Grupy Wyszechradzkiej), to w rezultacie w 1996 r. prezydentem Rosji mógł zostać ktoś zupełnie inny. To pokazuje, jakie skojarzenia pojawiają się u Rosjan z samym skrótem NATO.
Już na początku procesu rozszerzenia zachodnich struktur na Wschód dopuszczono się błędu systemowego. Należało zacząć od Rosji, a nie od jej byłych sojuszników. Nie oznacza to, że Rosję należało całkowicie wcielić w zachodnie struktury jak Polskę albo Litwę. Można było jednak wspólnie poszukiwać jakichś praktycznych rozwiązań, podobnych głównie do tych, które zdają egzamin w przypadku Turcji, cywilizacyjnie znacznie bardziej oddalonej od Europy niż Rosja. W konsekwencji Rosji przedstawiono tylko dwa wyjścia - albo z nami (pod naszym zarządem), albo w geopolitycznej samotności.
Odnowieniu stosunków Rosja-NATO i rewizji samej koncepcji NATO przeszkadza, przede wszystkim, logika ciągłego rozszerzania jako cel rozwoju organizacji. Rozszerzanie NATO jest w jakimś sensie szczepionką zapobiegającą zbliżeniu z Rosją.
Nie jesteśmy przeciwko rozszerzeniu dlatego, że sami pretendujemy do inkorporacji jakichś terytoriów, ale dlatego, że mowa jest tutaj o wojskowej organizacji bez naszego udziału. Trudno opowiadać się przeciwko wstąpieniu Ukrainy, Gruzji czy nawet Białorusi do UE (dziś, kiedy nowy lider Ukrainy Wiktor Janukowycz ogłasza to zadanie priorytetem swojej prezydentury, nie napotyka sprzeciwu Rosji).
Problem też nie polega na tym, że Rosja, nie będąc członkiem NATO, stara się działać tak, żeby NATO było mniejsze w sensie geograficznym czy wewnętrznego potencjału. Przeciwnie, pojawiają się kwestie, w jaki sposób można mieć swój udział w NATO.
Myślę, że nie wszystkich również w NATO zadowalała sytuacja, kiedy dawna administracja USA „podłączyła" sojusz do realizacji własnych celów i „odłączyła" go, kiedy wśród licznych europejskich sojuszników pojawił się sprzeciw wobec niektórych awantur (sprzeciw, który jak się później okazało był w pełni uzasadniony).
Przypomnijmy sobie całą historię z planami rozbudowy elementów trzeciego okręgu strategicznego USA, a mianowicie koncepcję tzw. tarczy antyrakietowej w Czechach i Polsce.
Uważamy, że o kwestiach dotyczących strategicznego bezpieczeństwa w Europie nie powinno decydować się na bazie stosunków dwustronnych. Zbyt często jednak właśnie tak się dzieje (albo prezentowany jest taki obraz). Jak tylko pojawiają się jakieś komplikacje w dziedzinie bezpieczeństwa, kieruje się nas albo do Waszyngtonu, albo do którejś z europejskich stolic, jakby nie było czegoś takiego jak NATO. To sytuacja w swej istocie nienormalna - skoro kwestię bezpieczeństwa członków reprezentuje Bruksela, to i ona powinna być adresatem zwrotnym i partnerem do negocjacji.
Na Zachodzie wiele dyskusji wywołała ostatnio opublikowana nowa wojskowa doktryna Rosji, w której wśród militarnych zagrożeń na pierwszym miejscu zaznaczono dążenie poprzez siłowy potencjał NATO do przejmowania funkcji globalnych, realizowanych z naruszeniem norm prawa międzynarodowego oraz zbliżanie wojskowej infrastruktury krajów - członków NATO do granic Federacji Rosyjskiej.
Oczywistym jest, że taki problem istnieje i wprost uderza w nasze geopolityczne interesy. U naszych partnerów na Zachodzie pojawiło się pytanie, dlaczego stawiamy kwestie takie jak bezpośrednie zagrożenie użycia siły wojskowej przez sąsiadujące z Rosją kraje, pojawienie się na ich terenie konfliktów militarnych, a także rozpowszechnienie międzynarodowego terroryzmu odpowiednio na 8, 9 i 10 miejscu w skali niebezpieczeństw. Ostatnio prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew wyjaśniał w odpowiedzi na pytanie francuskiego czasopisma „Paris Match", że „problem nie leży w NATO i w wojskowej doktrynie, nie samo NATO jest głównym wojskowym zagrożeniem". Jeśli zwrócimy uwagę na podejście samego Zachodu, to on, dokonując wszystkich działań powodujących zrozumiałe niepokoje w Rosji (rozszerzenie i rozmieszczenie broni), to werbalnie zawsze stara się on demonstrować w stosunku do nas zamiary pokojowe. To ciekawe doświadczenie. Może pora rzeczywiście odejść od maniery słownych pretensji, a zamiast tego więcej uwagi poświęcić bezpieczeństwu w praktyce (rozwojowi nowych rodzajów broni, wzmocnieniu materialnej bazy armii, podpisaniu wojskowo-politycznych umów z innymi krajami itp.). Dla nas, bez wątpienia, będzie o wiele wygodniej posiadać silne uzbrojenie i pewne wojskowo-polityczne sojusze oraz zapewniać przy tym, że nie są one skierowane przeciw komukolwiek (jak robi to NATO, czy USA), niż demonstrować słowną aktywność przy słabszym potencjale wojskowym (co praktykuje np. Iran lub KRLD).
Sojusz Północnoatlantycki kształtował się w warunkach rozpoczynającej się zimnej wojny po jednej stronie. Po drugiej był nasz kraj i prowadzony przez niego blok. My, oczywiście, postrzegamy NATO przez pryzmat tej konfrontacji. Nie ma w tym nic dziwnego, że i dzisiaj pojawia się chęć postrzegania NATO wyłącznie w kontekście naszych własnych stosunków z północnymi atlantystami, sprowadzając do niego sam sens i cel istnienia NATO. Żadne operacje w Afganistanie nie mogą zachwiać głębokiego przekonania, że temu „agresywnemu blokowi" tak jak dawniej potrzebna jest tylko Rosja. Nie da się w żaden sposób uniknąć wrażenia, że NATO dostosowuje swoją potęgę wyłącznie do niej.
Jednakże to oczywiście nie do końca odpowiada prawdzie (tak jak nie odpowiada jej również odwrotne przekonanie, że NATO może nie interesować się państwem z drugim na świecie potencjałem jądrowym). Niewątpliwie w NATO jest niemało takich państw (zwłaszcza w gronie nowych nabytków), które weszły do Organizacji, krzycząc o potrzebie ochrony przed Rosją, a faktycznie domagały się konfrontacji z nią. Dla nich to rzeczywiście swojego rodzaju idee fixe. Problemy „starszych braci" w sojuszu, w rodzajów programu jądrowego Iranu czy misji w Afganistanie, są dla nich (oczywiście nie wyciągając ich na światło dzienne) daleko wtórnymi. Oczywiście nowe NATO demonstruje atlantycką wierność, żeby potem zażądać tej samej wierności od wielkich, kiedy trzeba będzie decydować w kwestii własnych problemów, przede wszystkim - z Rosją.
Rozszerzenie NATO usprawiedliwiano tezą, że przyniesie ono stabilizację do granic Rosji i uspokoi jej sąsiadów. W rzeczywistości proces ten nie doprowadził ani do jednego, ani do drugiego. Neofici w NATO nie tylko nie uciszyli się, ale przeciwnie - zademonstrowali, że parasol ochronny sojuszu jest im potrzebny nie dla ochrony przed Rosją, lecz do wzmocnienia własnych pretensji do niej. Zbudowali twarde antyrosyjskie lobby w NATO, co skrajnie negatywnie odbiło się na samym sojuszu i na jego stosunkach z Rosją (iniekcja rusofobii nie okazała się szczepionką wzmacniającą odporność, ale przeciwnie, w dużym stopniu zaraziła cały organizm). Mamy w istocie do czynienia z dwoma różnymi organizacjami - do rozszerzenia i po rozszerzeniu. Z „NATO 15" rozwój stosunków mógł być zupełnie inny - bliskie członkostwo Rosji albo stworzenie jednej struktury opartej na zasadzie „hantle": z dwoma punktami oporowymi.
Błędną byłaby jednak konstatacja, że antyrosyjskie nastroje i siły przeważają w NATO. Wypływają one na powierzchnię w ważnych momentach (jak w sierpniu 2008), wtedy udaje im się dominować. Problem w tym, czy chcemy sprowadzać naszą współpracę z NATO (a tym jest w istocie DEB) całkowicie do naszego stosunku do tych sił i osób? I w NATO, i w Europie, i w USA (nawet w otoczeniu prezydenta Obamy) istnieją dwie linie, dwa podejścia do Rosji, które znacznie różnią się od siebie. Jeśli, patrząc na problem z negatywnej perspektywy (która oczywiście istnieje),nie będziemy w stanie dostrzec potrzeby radykalnej zmiany sytuacji na lepsze (której możliwość również istnieje), to ryzykujemy możliwość długiego utknięcia w epoce zimnej wojny, o co nie całkiem bezpodstawnie oskarżamy dzisiaj NATO.
Przecież widmo zimnej wojny od czasu do czasu pojawia się nie tylko dlatego, że wojskowy blok okresu tej konfrontacji zachował się do dzisiaj. Problem częściowo leży w tym, że Rosja nie uczestnicząc w nim, już tym samym odtwarza elementy konfliktu, gdyż jak się mówi - do tanga trzeba dwojga. Ale byłoby prymitywnym błędem twierdzenie, że jedynym celem NATO jest konflikt z Rosją.
Kiedy mówimy (całkiem uczciwie), że obecne mechanizmy obronne w Europie nie funkcjonują, przechodzimy obojętnie (świadomie lub nie) nad pewnym niuansem: te mechanizmy nie pracują poza euroatlantycką społecznością, ale pracują wewnątrz niej. Logiczne, że członkowie NATO, w zależności od ich stosunku do Rosji, nie spieszą się, by to zmienić, czego skutki nie są na razie znane. Mówi się nam, że swoją inicjatywą chcemy złożyć na barki partnerów jakieś ciężkie zobowiązania, nie stając się przy tym ich sojusznikami i nie ofiarowując im swojej suwerenności. Kolektywne decyzje Europy tymczasem nie idą w parze z suwerennymi decyzjami Rosji i to jest jedna z głównych zawiłości na drodze do uzgodnienia naszych pozycji.
NATO, w czasie kiedy powstawało, było tworzone do realizacji trzech zadań, w równym stopniu interesujących dla wszystkich członków:
1) kompensowania militarnego zagrożenia (tzn. ochrony przed agresją z zewnątrz),
2) zastosowania wojskowej siły wewnątrz samego bloku w sytuacjach wyjątkowych,
3) wojskowego zabezpieczenia wspólnego systemu wartości.
Co jest bardzo ważne, ta trójca zadań pierwszorzędnych Paktu, biorąc poprawkę na nowe okoliczności, jest i dzisiaj aktualna dla jej członków. Jeśli chodzi o zadanie pierwsze, to (subiektywnie i emocjonalnie) uważamy, że wraz z rozpadem Układu Warszawskiego i ZSSR misja NATO została wyczerpana. Ale tak się nie stało.
Gotowość pójścia na współpracę z nami w ramach DEB oznacza, że gotowi jesteśmy pracować razem na wszystkich poziomach. Nie tylko dla ograniczenia zagrożenia z zewnątrz, ale i zapobiegania konfliktom, w tym w najbliższym otoczeniu, a także w kwestii ochrony rzeczywiście wspólnych wartości.
Właściwie elementu dotyczącego wartości często i niesłusznie się u nas nie docenia. Nierzadko sprowadzamy wszystko do kwestii mechanicznego zabezpieczenia od gróźb w dziedzinie „twardego bezpieczeństwa" (hard security). Tymczasem dla członków NATO problem z zagrożeniem wiąże się z uznaniem jednego systemu wartości. Między swoimi nie ma problemu hard security, pojawia się on w przypadku zagrożenia swoich przez obcych.
Zastrzeżenia w kwestii wartości mogą okazać się decydujące przy tworzeniu niezbędnego poziomu zaufania, co jest obowiązkowym komponentem efektywnego systemu bezpieczeństwa zbiorowego w Europie. Nieprzypadkowo dzisiaj wszystkie ostre sprzeczności o podłożu geopolitycznym, jak perspektywa wstąpienia Ukrainy i Gruzji do NATO, nasi oponenci umyślnie starają się przedstawić w charakterze ideologicznej konfrontacji, konfliktu wartości. Celem jest oderwanie od Rosji strategicznie ważnej Ukrainy, żeby zwiększyć geopolityczne osamotnienie Moskwy. Jawnie mówią o niechęci „autorytarnej Rosji" do „młodych demokracji u swych granic". Twierdzą, że nie ma w Rosji przyrównania systemu radzieckiego do nazizmu, są za to próby rehabilitowania stalinizmu itp.
Zakładając, że u nas nie ma żadnego konfliktu wartości z Zachodem, uważamy, że pora zamknąć już ten problem. Wolimy zagłębić się w, jak się wydaje, ważniejsze kwestie dotyczące uzbrojenia. Podobno jednak takie podejście nie jest całkiem taktowne.
Problemu z obszaru „hardware" nie rozwiąże się bez postępu w obszarze „software". Musimy zrozumieć, że nie osiągniemy prawdziwej zgody w zakresie wyznawanych wartości i zrozumienia, jeśli nie dojdziemy do wniosku, że kwestia aksjologiczna nie jest dla nas obszarem konfliktogennym. Przeciwnie, może to być ideowa platforma dla przyszłego ogólnoeuropejskiego systemu zbiorowego bezpieczeństwa. Dla umowy leżącej u jego podstaw można będzie (to wariant optymistyczny) zbudować model pokojowego współistnienia dwóch systemów, wzorując się na czasach odwilży lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. W najgorszym przypadku będziemy permanentnie w tej albo w innej formie powtarzać zimną wojnę.
NATO już dzisiaj operuje poza geograficznymi granicami występującymi w jego nazwie. W obiektywny sposób zmienił się charakter zagrożeń. Wojskowy sojusz, przygotowany do globalnej konfrontacji ze swoim jedynym geopolitycznym i ideologicznym konkurentem, zmuszony jest dziś do zajęcia się całkowicie innymi problemami. Konieczność jego reformy jest podyktowana nie życzeniami pojedynczych polityków, ale obiektywnymi okolicznościami.
Błędem byłoby rozpoczynanie reformy tylko w ramach własnych, grupowych interesów, odtwarzając sojusz w dawnej formie w oparciu o ideę wojskowego protekcjonizmu (analogicznie do protekcjonizmu w ekonomii czy finansach przeszkadzającemu w rozwiązywaniu globalnych problemów finansowych). Wynikiem takiej modyfikacji będzie NATO z dawnymi naturalnymi ograniczeniami w postaci nieuniknionej, na poły żelaznej kurtyny na Wschodzie, brak rozwiązania problemów bezpieczeństwa zbiorowego dla całej Europy, niezdolność do zapobiegania konfliktom itp.
Nie liczyłbym na to, że Rosja, po uświadomieniu sobie przez naszych partnerów kierunku zmian tych procesów, zostanie od nich odsunięta. Bo, jak już zostało powiedziane, każdy model bezpieczeństwa w Europie bez Rosji jest fikcją. I chyba nie tylko my w ten sposób myślimy...
Oznacza to, że należy wsłuchać się w to, co dzieje się w strukturach euroatlantyckich, aktywnie współpracować z kluczowymi figurami, które uważają, że reforma jest niezbędna. Jednak reformie ma podlegać nie tylko NATO, ale sojusz jako część systemu kolektywnego bezpieczeństwa w Europie i całego systemu w sensie ogólnym.
Uważam, że Rosja powinna po swojemu dążyć do zreformowania NATO - a po tym nie powinna wymuszać dalszych ustępstw dla siebie, po zarysowaniu obszaru naprawy naszych stosunków z odnowioną strukturą Zachodu. Chodzi również o formalną zmianę (swego rodzaju kosmetyczną odnowę) - jaką np. byłaby zmiana nazwy, aby odsunąć na bok czynnik subiektywny i emocjonalny. Chodzi tutaj o postrzeganie sojuszu nie tylko w Rosji, ale i w innych krajach, w których termin NATO powoduje negatywne skojarzenia.
Teoretycznie można by było sobie nawet wyobrazić, że sojusz w jego obecnym kształcie byłby formalnie rozwiązany - dla jego obecnych członków chociaż na jeden dzień - tylko po to, żeby zaprosić do wstąpienia do nowej organizacji wszystkich, nie wykluczając Rosji.
Świat rzeczywiście się zmienił. Obiektywne okoliczności wymuszają nowe zadania i zmiany struktur bezpieczeństwa czy nawet zmiany nazw (gdzie Afganistan, a gdzie Atlantyk?). Rosja jest gotowa do roboczego dialogu w temacie bezpieczeństwa zbiorowego. Myślę, że Zachód straciłby wiele, nie ustosunkowując się do tej koncepcji. Po raz pierwszy, chyba, od czasów antyhitlerowskiej koalicji mamy szansę wspólnie coś osiągnąć, oczywiście w innych, nie tak dramatycznych okolicznościach.
Udowodniwszy, że Rosja, będąc jednym z geopolitycznych centrów siły nowoczesnego świata, nie jest przy tym jego ideologicznym biegunem, będziemy w stanie wejść na zasadniczo inne tory współpracy z Zachodem, ostatecznie kończąc z okresem zimnej wojny oraz z polityczną historią XX wieku.
tłum. Kornel Sawiński
Autor jest przewodniczącym Komitetu ds. Spraw Zagranicznych Dumy Państwowej Federacji Rosyjskiej.