Maciej Pietruszewski: Antyamerykanizm po irańsku
Współcześnie prezentowana antyzachodnia retoryka Iranu przybiera czasami karykaturalny wydźwięk. Z jednej strony, państwo to oficjalnie brzydzi się wszystkim co zachodnie, z drugiej zaś dąży do intratnych (obustronnie) kontaktów z państwami europejskimi, zwłaszcza jak chodzi o zakup sprzętu wojskowego. Retoryka władz i rzeczywista praktyka sprawowania władzy w Iranie się wykluczają. A społeczeństwo? W rozsiewaną zarówno przez irańskie media, jak i przedstawicieli reżimu, antyzachodnią propagandę nie sposób już wierzyć, zdają sobie z tego sprawę zwłaszcza sami Irańczycy. Kiedyś było inaczej, ale - przecież - czasy się zmieniają.
Porzucając politykę już na wstępie (o kwestii rakiet i innej broni mniej lub bardziej masowego rażenia napisano już wiele), przejrzyjmy się sferze kulturalno-społecznej. Rozmawiając z wykształconymi młodymi Irańczykami (przyjmując za cenzus wykształcenia biegłą znajomość języka angielskiego) odnosi się wrażenie, że państwo to chyli się bezustannie ku upadkowi. Groźne wymachiwanie rękami przed całym światem przez wierchuszkę władzy młodzi uważają za po prostu żenujące. Irański student nie widzi już w Stanach Zjednoczonych „Wielkiego Szatana”, lecz mówi (i bezustannie myśli) o perspektywach czekających na niego za oceanem. Myśli i marzy o wolności, lepszym życiu dla każdego w Ameryce. Wyznaje on swoisty „american dream”. Idylliczny charakter tych częstych wypowiedzi może trochę śmieszyć polskiego czytelnika, ale spójrzmy na tą sytuację z punktu widzenia Polaka czasów PRL-u. Dopiero teraz wiemy, że pogląd ten jest u podstawy skażony przeinaczeniem i bardziej odnosi się do świata amerykańskich seriali lat 90-tych. Wskazywanie na winnych ze szklanych ekranów nie jest tu przypadkowe, gdyż wpływ mechanizmu „rodziny telewizyjnej” został dostrzeżony wcześniej i zupełnie w innym przypadku. Co prawda odnosiło się to do biedoty państw Ameryki Środkowej, zwłaszcza Meksyku, która to oglądając „Modę na Sukces” bezkrytycznie wierzyła w panujący dobrobyt na wyciągnięcie ręki tuż za granicą. Poprzez obraz telewizyjny, w społeczności ubogich Latynosów panowało przekonanie, że w Stanach Zjednoczonych wszyscy są wiecznie piękni i obrzydliwie bogaci. Analogiczne, choć nie w pełni tożsame, wyobrażenia krążą teraz wśród inteligencji współczesnego Iranu. Różnica jest jednak zasadnicza – o emigracji nie myślą „biedne masy”, lecz inteligencja i wcale nie wierzy ona w telewizyjny miraż. To gdzie ta analogia? Jej sedno tkwi w bezkrytycznym przekonaniu, że tam jest lepiej i… stosując drobne uproszczenia, w większości przypadków jest to prawda. Z Iranu chcą uciekać najlepsi, a do tego celu dążą konsekwentnie przez wiele lat. Stosują oni metodę nie polegającą na nielegalnym przenikaniu wszelkimi sposobami granic, lecz próbują się „wyrwać” dzięki intensywnej pracy nad samym sobą. Schemat, który przedstawiali mi moi irańscy rozmówcy, jest w zasadzie identyczny w każdym z przypadków: intensywna nauka, bycie najlepszym i wówczas dopiero wyjazd (bardzo często na doktorat do jednego z zachodnich państw). Zatem antyamerykanizm w tej grupie nie istnieje, gdyż Stany Zjednoczone jawią się jako wolny kraj wielkich możliwości.
Gdzie jest ten jakoby wpisany w irańskie społeczeństwo antyamerykanizm? Klasa średnia Iranu (o ile można używać tego pojęcia w odniesieniu do realiów odmiennego kręgu cywilizacyjnego), a zwłaszcza biedota, wierzy w swojego prezydenta. Pamiętajmy, że został on wybrany przez swoich współobywateli i nawet zagorzali krytycy reżimu nie doszukują się tutaj fałszerstwa. Sytuacją całkowicie niezrozumiałą dla zlaicyzowanego Europejczyka jest argumentowanie przez wielu Irańczyków poparcia udzielanego prezydentowi Ahmadineżadowi słowami: „jest dobry, bo jest religijny”. Głowa jednej z irańskich rodzin przy wychwalaniu prezydenta nie powiedziała złego słowa o Ameryce czy innym państwie zachodnim, traktując je jako „zagubione”. Uśmiech rozbawienia pojawił się na mojej twarzy, gdy dowiedziałem się z ust mojego gospodarza w Isfahanie, że „Polska będzie kiedyś krajem muzułmańskim”. Przy okazji warto zdementować pogląd, że społeczeństwo irańskie jest bez wyjątków bardzo religijne, gdyż w rzeczywistości cechuje je wysoki współczynnik zatajonego ateizmu (zwłaszcza wśród młodych), którego ujawnienie skutkowało by napiętnowaniem ze strony władzy i lokalnej społeczności. Wracając do owej rodziny z centralnego Iranu, wypowiedzieli oni zadziwiające słowa o byłym amerykańskim prezydencie. Irańczycy lubią Busha, w czym odróżniają się od większości Europejczyków. Były prezydent zdobył dużą popularność w Iranie, gdy najechał sąsiedni Irak i pozbawił władzy Saddama Husajna. Zadziwiające na pierwszy rzut oka, czyż nie? Nie do końca, bo trzeba wiedzieć, że po krwawym konflikcie z sąsiednim krajem Irańczycy uważali dyktatora Iraku (nie rozciągałbym tej niechęci na całe państwo irackie) za wcielenie najgorszego zła. Stany Zjednoczone zniwelowały zagrożenie ze strony Iraku, czym zyskały sympatię wielu Irańczyków. Nawiasem mówiąc, na początku konfliktu nawet sam rząd irański nie zajął jednoznacznego stanowiska wobec interwencji sił koalicji w Iraku – z jednej strony elity irańskiej władzy wyrażały zadowolenie ze zniszczenia rzeczywistego konkurenta w walce o hegemonię w regionie, z drugiej zaś były niechętne i ostrożne wobec obecności sił amerykańskich w pobliżu swoich granic. I znów, poprzez ten przykład, nie możemy mówić o „czystym” antyamerykanizmie współczesnych Irańczyków, właściwie to żadnego ja nadal nie dostrzegam.
Przejdźmy do irańskich mediów – czas na odrobinę rozrywki. Z prasy anglojęzycznej w Iranie wychodzą aż 4 tytuły! Całkiem niezły wynik, ale przeglądając je odnosi się wrażenie, że teksty przeważnie są identyczne… właściwie to nie wrażenie, lecz mamy tu najczęściej do czynienia z dosłownymi przedrukami. Zacytujmy jeden akapit z wyróżniającego się tekstu: „Islamska Republika Iranu, w której zakazany jest alkohol i narkotyki, była w zeszłym roku prześladowana przez przypadkowe, wzorujące się na Zachodzie, grupy, takie jak raperzy i Sataniści”. Zatem irańskie media zrównują popularnych muzyków (jakiekolwiek by się o nich miało zdanie) i satanistyczne sekty – krytyka co najmniej zadziwiająca swą „oryginalnością”. Kolejny przykład, ale tym razem z pogranicza irańskiej myśli o Izraelu. Poprawniej byłoby powiedzieć „o Syjonistach”, gdyż Iran nie uznaje nie tylko państwa żydowskiego, ale w ramach protestu w oficjalnej retoryce nie używa nawet jego nazwy. Już wcześniej niektórzy twierdzili, że jak o czymś się nie mówi to może to przestanie istnieć. Kolejny przykład, w dzisiejszym świecie na śmiech zakrawa skandal, który ogłosiły irańskie media. Cały problem opierał się na… pomarańczach, które jakiś przedsiębiorczy handlowiec importował z „państwa, którego nie ma” w irańskiej świadomości politycznej – z Izraela. Nie było to zresztą takie łatwe, ale owy handlowiec przywiózł je w kartonikach „made in China”, zapomniał jednak – albo nie miał tyle zapału – o odklejeniu z każdego owocu nalepki „Jaffa sweetie Israel”. Cały skandal obił się na poziomach ministerialnych, po czym w końcu ucichł. Niektóre źródła sugerowały, że jeden z oficjeli miał swój udział w zyskach, stąd szybki koniec tej sprawy. Nikomu jednak nic nie udowodniono. Wracając do tematu antyamerykanizmu (i doczepionego do tego antysemityzmu), media prezentują go niemal w każdym doniesieniu, jednak często rozbawiają, zamiast przekonywać do swych racji. Można się zastanowić, czy właśnie o tym marzył ajatollah Chomeini, czy chciał by władze walczyły z… pomarańczami?
Odrzucenie wszystkiego co zachodnie w Iranie nie skutkuje wypracowaniem czegoś swojego i lepszego (wyjątkiem jest z pewnością godna podziwu miejscowa kinematografia). Widać to nawet w produktach codziennego użytku sprzedawanych na bazarach. W sklepach są oferowane towary miejscowe i – znacznie droższe, bo lepsze? – importowane. Zamożniejsi zatem znowu przedkładają zachodnie, nad miejscowym. Mało kto jednak może pozwolić sobie na importowane towary więc w takiej sytuacji irańska rodzina na co dzień kupuję pastę do zębów, proszek do prania, batoniki, czekoladę czy gumą do żucia w opakowaniach złudnie podobnych do odpowiedników zachodnich marek. Wszędzie podróbki. Znowu powracająca krytyka wizji amerykańskiego-zachodniego świata obija się o fundament Colgate, Milki czy Persilu. Ironii tej sytuacji dodaje fakt, że na rynku irańskim z powodzeniem działa kompania Coca-Cola (posiada własny zakład produkcyjny niedaleko Isfahanu). Prawdziwa, oryginalna Coca-Cola, cieszy się dużą popularnością Irańczyków, którym nie przeszkadza wcale ten „symbol kultury amerykańskiej”. O dziwo, jakoś nie przeszkadza on również władzom. Jednak, oczywiście, Ci którzy mają jakieś „ale” sięgają po Persi-Colę (w opakowaniu złudnie kojarzącym się z znaną Pepsi Colą). Z obserwacji wynika, że i tak większość sięga po tą pierwszą… amerykańską.
Podsumowując całe te rozważania można powiedzieć, że Irańczyków świat zachodni skutecznie kusi – zarówno (choć nie w pełni) ideą, jak i wytworami. Władze tego islamskiego państwa nie są straszni, lecz komiczni. A zwykli ludzie? Są mili, otwarci i… zagubieni. Z pewnością nie są oni antyzachodni. Media zachodnie nie powinny zatem mówić o „złym Iranie”, lecz o „strasznej władzy”. A może lepiej po prostu się z niej śmiać?
Grafiki dołączone do niniejszego artykułu autor zrobił w Teheranie, przy budynku byłej Ambasady Stanów Zjednoczonych, w lipcu br.
Zapraszam również do obejrzenia galerii zdjęć poświęconej zwykłym mieszkańcom dawnej Persji: Irańczycy - ludzie ukryci za globalną polityką
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.