Paweł Zerka: Cristina eterna?
W niedzielnych wyborach prezydenckich w Argentynie Cristina Kirchner nie miała konkurencji. Już w pierwszej rundzie zdobyła 54% głosów, a żaden z jej rywali nie osiągnął pułapu 20%. Co więcej, peronistom udało się odzyskać większość w Kongresie, powiększyć przewagę w Senacie i zdobyć władzę w 20 spośród 24 prowincji. Jak zauważa hiszpański dziennik El Pais, nikt nigdy nie uzyskał w tym kraju takiej dominacji korzystając z narzędzi demokratycznych. Ale, paradoksalnie, tak duży sukces może być źródłem poważnych dylematów. Choć, zgodnie z Konstytucją, powinna to być już ostatnia kadencja Kirchnerów, rządzących krajem nieprzerwanie od 2003 r., coraz częściej wspomina się o reformie ustrojowej. A to może oznaczać, że zamiast studzić rozpędzoną gospodarkę, prezydentowa dalej będzie rządzić tak, aby wygrać w kolejnych wyborach.
Szczęście sprzyja...
Jeszcze dwa lata temu reelekcja Cristiny Kirchner wydawała się nieprawdopodobna. Po sporze z eksporterami soi, aferze dotyczącej finansowania kampanii wyborczej i konflikcie z mediami, poparcie dla niej spadło do 23%, a jej partia utraciła większość w Kongresie. Co się zmieniło od tego czasu?
Po pierwsze, mimo globalnego kryzysu finansowego, Argentyna nie przestała rosnąć i osiąga wyniki rzędu 8-9% rocznie, typowe raczej dla Wschodniej Azji, niż Ameryki Łacińskiej. W głównej mierze zawdzięcza to utrzymującemu się silnemu światowemu popytowi na surowce naturalne (zwłaszcza soję) oraz rozwojowi Brazylii, jej głównego partnera handlowego, chętnie importującego produkty przetworzone od południowego sąsiada.
Po drugie, pomogła jej słabość opozycji, która mimo odsunięcia głównego nurtu peronistów od władzy w Kongresie nie potrafiła zbudować spójnej alternatywy. W wyniku nieporozumień w tym gronie, szereg projektów rządowych przeszło przez Kongres, mimo braku formalnej większości. A w wyborach prezydenckich opozycja wystawiła całą armię kandydatów, z góry skazując się na porażkę. Dodatkowo, kryzys gospodarczy nie sprzyja popularności radykałów, stanowiących od lat główną opozycję wobec peronizmu. Społeczeństwo doskonale pamięta, że to oni byli u władzy, gdy w 2001 r. Argentyna bankrutowała. Dlatego aktualne doniesienia z Grecji i krajów, gdzie odbywają się protesty „oburzonych”, nie nastrajają pozytywnie względem opozycji.
Po trzecie, Cristina Kirchner odzyskała sympatię obywateli po ubiegłorocznej śmierci małżonka, Nestora, który rządził krajem w latach 2003-2007. Zaraz po tym zdarzeniu poparcie dla niej skoczyło o ponad 20%. A ona umiejętnie przekształciła swój wizerunek: zamieniła krzykliwe stroje na proste, stosowane kostiumy; zaczęła też okazywać dużo większą życzliwość, otwartość i empatię wobec zwykłych ludzi. Zdążyła też zademonstrować, że jest w stanie rządzić bez małżonka, który wcześniej wydawał się sterować krajem z tylnego siedzenia. Zgodnie z jedną z naczelnych zasad psychologii społecznej, jeśli na początku Argentyńczycy w nią nie wierzyli, ale potem ona sprostała zadaniu, to teraz są znacznie bardziej zdecydowani ją poprzeć. A i jej łatwiej było osiągnąć sukces, bo startowała z niższego pułapu oczekiwań.
Podczas czteroletniej kadencji Cristiny Kirchner Argentyna rozwijała się w tempie średnio 6,1% rocznie. Ale temu towarzyszy wysoka inflacja, sztucznie zaniżana przez rząd. Niektórzy mówią o tym, że w nadchodzącym roku może przekroczyć 25%, co oznacza, że byłaby wyższa niż w przeżywającej zapaść Wenezueli. Aby zahamować negatywny wpływ inflacji na sytuację gospodarstw domowych, rząd kontroluje wzrost cen i pompuje pieniądze w system zabezpieczenia społecznego. Niemniej, tygodnik The Economist uznał niedawno gospodarkę argentyńską za najbardziej zagrożoną przegrzaniem spośród wszystkich krajów rozwijających się – z uwagi na ponad 20%-ową inflację, tempo wzrostu z ostatnich lat wyższe o 3% względem średniej z poprzedniej dekady, ponad 3%-owy spadek bezrobocia względem poprzedniego okresu, szybkie upowszechnienie kredytów prywatnych oraz drastyczny spadek realnej stopy procentowej.
Do tej pory, Cristinie Kirchner sprzyjały wskaźniki gospodarcze, nad którymi sprawowała silną kontrolę. Ale eksperci uważają, że gospodarka nie będzie w stanie długo tak pociągnąć. Gdyby potwierdziły się doniesienia o spowolnieniu gospodarczym w Chinach, mógłby się załamać popyt na surowce eksportowane przez Argentynę. A wówczas trudno byłoby utrzymać obecny poziom wydatków w gospodarce, która wciąż nie radzi sobie z produkcją bardziej wyrafinowanych produktów.
...ale jak długo?
Najbardziej niepokojące jest to, że nie wiadomo, na ile Cristinie Kirchner zależeć będzie na tym, aby gospodarka, tylko z pozoru dobrze prosperująca, wyszła na prostą. Dylemat, przed jakim stoi w tym momencie, przedstawia się następująco:
Z jednej strony, skoro to jej ostatnia kadencja, mogłaby w końcu przeprowadzić trudne reformy, które wyborców chwilowo by zabolały, ale w dłuższym okresie pozwoliłyby na to, aby Argentyna nareszcie stała się zdrową gospodarką. Chodziłoby głównie o ograniczenie hojnie rozdawanych subsydiów, uwolnienie handlu zagranicznego (w tej chwili zarówno import, jak i eksport są silnie kontrolowane), uspokojenie inflacji i postawienie na inwestycje zwiększające konkurencyjność i technologiczne zaawansowanie gospodarki. Kirchner mogłaby wówczas zapisać się w historii kraju złotymi zgłoskami, o ile oczywiście na drodze reform nie stanęłoby niezadowolenie obywateli, którzy do dobrej sytuacji już zdążyli się przyzwyczaić. Kraj ma dużo do wygrania, ale prezydentowa sporo do stracenia. A przy tym nie wiadomo, na ile ona i jej ekipa zdają sobie sprawę z konieczności reform. Kto wie, może naprawdę wierzą w to, że odkryli „trzecią drogę”?
Z drugiej strony, skoro peroniści zdobyli pełnię władzy, to czemu mieliby nie zmienić Konstytucji, która zabrania politykom ubiegania się o trzecią kadencję? W kręgach rządowych przebąkuje się ponoć o z pozoru mniej kontrowersyjnym rozwiązaniu: Argentyna miałaby przejść od systemu prezydenckiego, wzorowanego na Stanach Zjednoczonych, do modelu parlamentarnego, bardziej zbliżonego do Włoch. W ten sposób, władza prezydenta zostałaby na tyle ograniczona, że Cristinie Kirchner nie opłacałoby się już ubiegać o reelekcję. Natomiast, teoretycznie, mogłaby w nieskończoność rządzić krajem jako Premier i lider peronistów. To by jednak oznaczało, że podczas najbliższych czterech lat, zamiast przeprowadzać niezbędne reformy, dalej rozdawałaby cukierki i dbała o poparcie przed kolejnymi wyborami. I nawet mogłoby jej się to udać, pod warunkiem, że gospodarka do tego czasu by się nie rozsypała. A zatem kraj ma dużo do stracenia, ale prezydentowa sporo do wygrania.
Pytanie sprowadza się zatem do tego, czy Cristina Kirchner jest tzw. „mężem stanu” (jakkolwiek niezręcznie to w tym przypadku brzmi), czy też politykiem, dla którego jedynym celem jest utrzymanie się u władzy? Niestety, przebiegłość małżeństwa Kirchnerów, którzy od 2003 r. metodycznie wprowadzali w życie plan 16-letniej prezydentury (Nestor-Cristina-Cristina-Nestor), wskazywałaby na to, że nie należy z góry odrzucać tej drugiej, posępnej perspektywy...
Póki co, osoby związane z rządem dementują wszelkie pogłoski na temat reformy konstytucyjnej. Ale o reformach gospodarczych też mówi się niewiele. Obserwując całą sytuację z oddali, trudno uniknąć wrażenia, że powtarza się historia z lat 90-tych - gdy Argentyna rozwijała się na tyle prężnie, że była pupilkiem międzynarodowych instytucji finansowych; gdy społeczeństwo czerpało pełnymi garściami z konsumpcyjnego boomu, a prezydent Carlos Menem żył ułudą własnej wielkości. W 2001 r. Argentyńczyków czekało bolesne lądowanie. Chciałoby się mieć nadzieję, że wyciągnęli z tego traumatycznego doświadczenia wnioski. Sęk w tym, że fatamorganie dobrobytu czasem naprawdę trudno się oprzeć.
Korzystałem z:
El Clarin, „Cristina arrasó con el 54% y el kirchnerismo recuperó el control del Congreso”
El Pais, "Cristina para siempre?"
Infolatam, „Cristina Kirchner y los retos de su segundo gobierno”
Juan Recce, „200 años, un buen momento para forjar nuestra adultez estratégica. Una apocrifonía de los hombres de plata”
The Economist, „Overheating emerging markets”
The Economist, „Protectionism in Argentina”
The Economist, „The widow takes it all”
Tekst pierwotnie ukazał się na blogu http://notyzbogoty.blogspot.com