Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Europa Opinie Unia Europejska Adam Lelonek: Berlin nie uratuje Kijowa kosztem własnych interesów

Adam Lelonek: Berlin nie uratuje Kijowa kosztem własnych interesów


01 wrzesień 2014
A A A

Spotkanie w Mińsku, podobnie jak wcześniejszy szczyt w Berlinie, można rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Tym, co zwraca szczególną uwagę z geopolitycznego punktu widzenia, jest wzrost politycznej roli Niemiec. Nie chodzi tu tylko o to, że odbywa się on kosztem Polski i zrozumiałe jest, że Warszawa nie ma takich możliwości finansowych i dyplomatycznych jak Berlin. Niemniej jednak naiwne jest założenie, że RFN będzie realizował cele strategiczne Ukrainy, kosztem własnych interesów z Rosją.
Image Ostatni szczyt w Berlinie z udziałem szefów MSZ Ukrainy, Rosji, Francji i Niemiec wyłączył Polskę, jako aktywnego gracza w kwestiach wydarzeń na Wschodzie. Zrozumiałe jest, że mogła to być wola Kremla czy nawet Niemców. Jednak pojawiła się również w naszych mediach wersja taka, iż była to również decyzja Petra Poroszenki, który obawiał się, iż polskie zaangażowanie mogłoby zostać wykorzystane do realizacji polskich celów geopolitycznych. Powoduje to więc odwrócenie perspektywy – to wcale nie Niemcy ograniczają rolę Polski, ale czyni to sama Ukraina, którą tak wspieraliśmy.

Jakkolwiek wydaje się być to bardzo naiwne, to pada na podatny grunt – nie tylko ze względu na rosyjską propagandę, ale również i niezrozumiałe dążenia do samoograniczania się na arenie międzynarodowej. Pewną rolę w tym odgrywa zwłaszcza strach części społeczeństwa przed Rosją i jej „karą” czy części elit politycznych przed długofalowymi konsekwencjami związanymi z ryzykiem odważnych i samodzielnych decyzji w polityce zagranicznej. W ślad za tym podąża następujący przekaz: jedyne, na czym Polska powinna się skupić, to dążenie do doprowadzenia do stacjonowania wojsk NATO (ewentualnie Stanów Zjednoczonych) na swoim terytorium i w krajach bałtyckich. Innymi słowy – skupienie się na potwierdzeniu i ugruntowaniu status quo w Europie Środkowo-Wschodniej.

Jest to oczywiście bardzo niebezpieczne. Przy założeniu, że cel ten nie zostanie zrealizowany, a Ukraina stanie się elementem rozgrywek między Berlinem a Moskwą, jeszcze bardziej zredukowana zostanie rola i Polski i Ukrainy w regionie. O żadnym sojuszu między nami również nie będzie mogło być mowy.

Mimo faktu, że aktualnie większość decyzji finansowych formalnie zależy od Angeli Merkel, Unia Europejska to nie tylko Niemcy. Podobnie nie tylko w RFN jest silne lobby prorosyjskie i nie tylko tam występuje obawa przed konfrontacją z Federacją Rosyjską. Znaczy to w praktyce to, że nawet jeśli Berlin wsparłby Ukrainę teoretycznie rezygnując z części swoich interesów (a już tylko to jest aktualnie abstrakcją), to mógłby to zrobić co najwyżej ze względów wizerunkowych – wiedząc, że określone przedsięwzięcia zablokowane zostaną przez inne państwa członkowskie. Podobny zresztą schemat jak postulat uwolnienia Tymoszenko przed szczytem w Wilnie, jako warunek podpisania umowy stowarzyszeniowej. Wizerunkowo więc, Merkel pozostałaby „przyjacielem Ukrainy”, jednak ta ostatnia nic zupełnie by z tego nie miała. Co ciekawe, nie naruszyłoby to w żaden sposób relacji niemiecko-rosyjskich. Podobnie przedstawiają się kwestie linii kredytowej czy wsparcia finansowego na poziomie unijnym i jedynie tego niemieckiego – wszystkie z nich mogą mieć „drugie dno”, tj. mogą być przyznane warunkowo za zawarcie przez Kijów porozumienia z Moskwą za wszelką cenę lub zwyczajnie jako uzależnienie strategiczne.

Geopolityczny wybór Ukrainy prezentowany przez obecne władze to wektor zachodni. Nie oznacza on jednak automatycznie braku komplikacji. Niemcy, mimo że są najpotężniejszym państwem w Europie, pod względem militarnym i strategicznym nie są tak silne i samodzielne, co udowodnione zostało chociażby ostatnimi skandalami szpiegowskimi. Ich prawdziwa potęga może być realizowana tak, jak było to do tej pory – w bliskim sojuszu z USA lub wręcz przeciwnie, przy redukcji obecności amerykańskiej w Europie. Ten drugi wariant natomiast może być zrealizowany jedynie… przy współpracy z Kremlem. Ukraina powinna o tym pamiętać i dążyć do tego, aby nie stać się stawką czy narzędziem w tym geopolitycznym power play, tylko jako samodzielny podmiot elastycznie wykorzystywać sprzyjające okoliczności, nie tracąc z oczu „większego obrazu”. Z Kijowa do Warszawy jest bliżej niż do Berlina, co nie jest na rękę nie tylko Rosjanom, ale właśnie i Niemcom.

Artykuł napisany dla gazety „Ukraińska Prawda”: Берлін не врятує Київ коштом власних інтересів.
 
Foto: politikum.in.ua / topwar.ru