Adam Lelonek: Berlin nie uratuje Kijowa kosztem własnych interesów
Jakkolwiek wydaje się być to bardzo naiwne, to pada na podatny grunt – nie tylko ze względu na rosyjską propagandę, ale również i niezrozumiałe dążenia do samoograniczania się na arenie międzynarodowej. Pewną rolę w tym odgrywa zwłaszcza strach części społeczeństwa przed Rosją i jej „karą” czy części elit politycznych przed długofalowymi konsekwencjami związanymi z ryzykiem odważnych i samodzielnych decyzji w polityce zagranicznej. W ślad za tym podąża następujący przekaz: jedyne, na czym Polska powinna się skupić, to dążenie do doprowadzenia do stacjonowania wojsk NATO (ewentualnie Stanów Zjednoczonych) na swoim terytorium i w krajach bałtyckich. Innymi słowy – skupienie się na potwierdzeniu i ugruntowaniu status quo w Europie Środkowo-Wschodniej.
Jest to oczywiście bardzo niebezpieczne. Przy założeniu, że cel ten nie zostanie zrealizowany, a Ukraina stanie się elementem rozgrywek między Berlinem a Moskwą, jeszcze bardziej zredukowana zostanie rola i Polski i Ukrainy w regionie. O żadnym sojuszu między nami również nie będzie mogło być mowy.
Mimo faktu, że aktualnie większość decyzji finansowych formalnie zależy od Angeli Merkel, Unia Europejska to nie tylko Niemcy. Podobnie nie tylko w RFN jest silne lobby prorosyjskie i nie tylko tam występuje obawa przed konfrontacją z Federacją Rosyjską. Znaczy to w praktyce to, że nawet jeśli Berlin wsparłby Ukrainę teoretycznie rezygnując z części swoich interesów (a już tylko to jest aktualnie abstrakcją), to mógłby to zrobić co najwyżej ze względów wizerunkowych – wiedząc, że określone przedsięwzięcia zablokowane zostaną przez inne państwa członkowskie. Podobny zresztą schemat jak postulat uwolnienia Tymoszenko przed szczytem w Wilnie, jako warunek podpisania umowy stowarzyszeniowej. Wizerunkowo więc, Merkel pozostałaby „przyjacielem Ukrainy”, jednak ta ostatnia nic zupełnie by z tego nie miała. Co ciekawe, nie naruszyłoby to w żaden sposób relacji niemiecko-rosyjskich. Podobnie przedstawiają się kwestie linii kredytowej czy wsparcia finansowego na poziomie unijnym i jedynie tego niemieckiego – wszystkie z nich mogą mieć „drugie dno”, tj. mogą być przyznane warunkowo za zawarcie przez Kijów porozumienia z Moskwą za wszelką cenę lub zwyczajnie jako uzależnienie strategiczne.
Geopolityczny wybór Ukrainy prezentowany przez obecne władze to wektor zachodni. Nie oznacza on jednak automatycznie braku komplikacji. Niemcy, mimo że są najpotężniejszym państwem w Europie, pod względem militarnym i strategicznym nie są tak silne i samodzielne, co udowodnione zostało chociażby ostatnimi skandalami szpiegowskimi. Ich prawdziwa potęga może być realizowana tak, jak było to do tej pory – w bliskim sojuszu z USA lub wręcz przeciwnie, przy redukcji obecności amerykańskiej w Europie. Ten drugi wariant natomiast może być zrealizowany jedynie… przy współpracy z Kremlem. Ukraina powinna o tym pamiętać i dążyć do tego, aby nie stać się stawką czy narzędziem w tym geopolitycznym power play, tylko jako samodzielny podmiot elastycznie wykorzystywać sprzyjające okoliczności, nie tracąc z oczu „większego obrazu”. Z Kijowa do Warszawy jest bliżej niż do Berlina, co nie jest na rękę nie tylko Rosjanom, ale właśnie i Niemcom.
Artykuł napisany dla gazety „Ukraińska Prawda”: Берлін не врятує Київ коштом власних інтересів.