Andrzej Rudke: Nicejska pochwała pragmatyzmu
Stary porządek, do niedawna powoli, teraz coraz szybciej chyli się ku upadkowi. Pozostając na stanowisku, że Rosji obawiać się trzeba a w Ameryce należ pokładać nadzieje, możemy skazać się na marginalizację i rzeczywiste wpadnięcie w czyjąś orbitę wpływów.
Decyzja o wznowieniu rozmów o partnerstwie i współpracy Unii i Rosji zdziwiła krajowych komentatorów jeszcze na początku zeszłego tygodnia. Zdziwiła i wywołała serie wklejanych chyba z szablonu komentarzy. Unia się ugina, Rosja triumfuje, Polska traci – standard czytany od lat. Sprawa poradzenia sobie z „ rosyjskim problemem” nie może być jednak rozpatrywana jedynie z narodowego punktu widzenia, choćby te słowa były dowodem najwyższego braku patriotyzmu.
O tym, że Rosja jest niedemokratyczna, że kilku polityków czci się w niej jak carewiczów i że strzela się do dziennikarzy wiedza wszyscy – nawet najwięksi orędownicy dialogu z Kremlem. Jednak historia nicejskiego szczytu pokazje znacznie więcej niż Europę robiąca oczywisty ukłon w stronę Rosji, pokazuje jak bardzo inaczej widzimy ten problem w Warszawie a choćby w Londynie, Paryżu nie mówiąc o Moskwie.
Patrząc więc z Warszawy, co osiągnięto na południu Francji? Z perspektywy Europy niewiele – deklarację Dimitrija Miediwediewa że rakiety Iskander jednak nie znajda się lada moment w obwodzie kaliningradzkim i kolejne – jakże po raz kolejny istotne – zapewnienie o wspólnocie interesów Moskwy i Brukseli.
A Federacja Rosyjska? Sporo więcej. Przede wszystkim, nie z podniesienia na Kremlu ale stojąc ramię w ramię z przewodniczącym komisji europejskiej i prezydentem Francji, rosyjski przywódca przypomniał, że potrzeba nowego porządku bezpieczeństwa światowego, że stary jest dawno już przeterminowany, i że on, Dimitrij Miedwiediew, ma najwyraźniej pomysł jak ten nowy lepszy ład zbudować. Dowiedzieliśmy się też, że Rosja wypełniła już warunki gruzińskiego pokoju wynegocjowane przez Nicolasa Sarcozego – choć sam autor pokojowego planu dla Kaukazu kilka minut wczesnej twierdził, że parę rzeczy pozostało jeszcze nie wyjaśnionych. Mieliśmy tez próbkę retoryki, ze starych dobrych lat – Rosja nie chce straszyć swoimi rakietami Europy – ona tylko odpowiada na zachowania NIEKTÓRYCH członków Unii – ci NIEKTÓRZY, to my.
O Gruzji mówiono niewiele - notabene o tym że w rosyjsko-europejskiej grze nie liczy się ona w ogóle, wiadomo od dawna, - a jak mówiono to też z uśmiechami i kompletnie co innego. Sarkozy nie uznawał Osetii i Abchazji, Miedwiediew szerokim gestem uznał integralność terytorialną nie tylko dwóch zbuntowanych prowincji ale i samej Gruzji! Na dowidzenia, od prezydenta Francji, dowiedzieliśmy się też, że nie tylko Iskandery w Kalingradzie spędzają mu sen z powiek, ale także amerykańska tarcza antyrakietowa w Polsce i Czechach nie zwiększa Europejskiego bezpieczeństwa
"Nie chcę o tym słyszeć, ani o rakietach ani o antyrakietach" grzmiał z mównicy mąż Carli Bruni. Z tak twardej deklaracji szybko się wycofał już dzień później, zapewniając że każdy kraj ma prawo do podejmowania podobnych decyzji suwerennie. Dziwny niesmak jednak pozostał. Pozostał aż do połowy przyszłego roku kiedy to na szczycie OBWE ma wrócić temat i anty i rakiet. To największy sukces Kremla – oficjalne potwierdzenie, że rosyjskie wątpliwości co do porządku światowego, zasygnalizowane przez Władimira Putina w Monachium przed niemal dwoma laty, znajdą się na liście poważnych rozmów i to z udziałem Amerykanów. To jedna, nasza strona medalu.
W Warszawie strach przed wschodnim sąsiadem często przesłania racjonalność postrzegania. Radosław Sikorski odzyskał ją na chwilę popierając decyzję o wznowieniu rozmów Unia Rosja – to był pragmatyczny i rozsądny ruch, zwłaszcza jeśli naprawdę nie chcemy aby na eurosalonach uznawano nas za fanatycznie antyrosyjski bastion. Nawet zdrada przyjaciół z Wilna którzy opierali się dla zasady i jako jedyni, daje się usprawiedliwić ta konieczna w polityce racjonalnością. Chwile później jednak wrócił do dobrych, narodowych nawyków nazywając, bądź co bądź rosyjski, Obwód Kaliningradzki Królewcem – swoja drogą to ostatnio popularna zaczepka wśród części publicystów i polityków, wstyd przyznać ale zaczepka w wyjątkowo noworosyjskim stylu. Tu można zacząć licytację – kto kogo popycha? Rakietowe pogróżki powodują ciarki na plecach, ale podobne dreszcze budzi w Moskwie, Petersburgu czy Kazaniu plan umieszczenia amerykańskiej superbroni niemal u rosyjskich granic.
Zapomnieć nie można o poczuciu zaszczucia i oblężenia w jakim żyją Rosjanie. Z naszej perspektywy wejście do NATO było przesunięciem bezpiecznego świata na naszą wschodnią granice – dla Rosjan do ich zachodnich rubieży zbliżył się do wczoraj jeszcze wrogi pakt. Zbliżył się i chce osaczać dalej, w Gruzji, na Ukrainie. Krajowi takiemu jak Rosja odmówić nie można poczucia siły i mocarstwowych aspiracji. Barak Obama mówiący Amerykanom, że są najwspanialszym narodem świata budzi uśmiech i zrozumienie – a Władimir Putin? Wyobrażacie sobie Władimira Putina który za Johnem McCainem powtarza – "Rosja się nigdy nie poddaje!"? Kolejne zimne poty. Mamy do tego strachu historyczne prawo, mamy prawo być ostrożniejsi niż reszta społeczności światowej, ba, mamy prawo twierdzić, że randez vous Midwiediewa czy Putina z Chavezem, Baszirem, Ahmedinżadem czy Kadafim to ostrzegawczy dzwonek. Musimy jednak zastanowić się co popycha Kreml do montowania antywaszyngtońskiej koalicji, dlaczego, poza kryzysem finansowym, francuski prezydent nie oponuje wobec kwestionowania dotychczasowej polityki bezpieczeństwa. Musimy zapytać się czy ktoś jeszcze wierzy w eksport demokracji do Iraku czy Afganistanu, czy dominująca przez ostatnie lata retoryka waszyngtońska nie skończyła się z hukiem i nawet mesjasz z Hawajów nie będzie w stanie jej ożywić.
Po rozpadzie ZSRR nastał czas względnego niemal dwudziestoletniego prosperity, czas zepchnięcia starych wrogów na boczny tor, ale historia w miejscu nie stoi. Jeśli ktoś ma wątpliwości - stoimy w miejscu przełomu. Stary porządek, do niedawna powoli, teraz coraz szybciej chyli się ku upadkowi. Szybciej niż przypuszczamy, może okazać się, że oczywiste mankamenty władz Kremla nikomu już nie przeszkadzają, bo gra toczy się o stawki nie porównywalnie większe niż wolność prasy czy przyszłość kilka mało istotnych na mapie świata państw, w tym Polski.
Pozostając na stanowisku, że Rosji obawiać się trzeba a w Ameryce należ pokładać nadzieje, możemy skazać się na marginalizację i rzeczywiste wpadnięcie w CZYJĄŚ orbitę wpływów. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów decydujemy sami za siebie, mamy szansę w miarę bezboleśnie przejść przez zbliżająca się burzę. Nicejska lekcja pragmatyzmu może okazać się bardzo użyteczna w kolejnych rozdziałach tej historii.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora.