Anna Jórasz: Samospełniające się przepowiednie
Pierwsze czarne scenariusze pojawiły się zanim Czesi oficjalnie objęli unijne stery. Obecnie jesteśmy na półmetku prezydencji tego kraju w UE więc czas na punkt kulminacyjny jak najbardziej odpowiedni. I zdaje się, że taką funkcję pełni wotum nieufności udzielone premierowi Topolankowi. Co to oznacza dla Unii?
Jeszcze w grudniu ubiegłego roku Nicholas Sarkozy – kierowany zapewne nie tylko czystym altruizmem - powątpiewając w powodzenie czeskiego przewodnictwa, proponował pomocną dłoń. Bo jak eurosceptyczny, mały kraj, a przy tym nowe państwo członkowskie ma stawić czoła problemom, którym nie podołała Francja? Kryzys gospodarczy, ratyfikacja traktatu lizbońskiego, kwestia drugiego referendum w Irlandii – lista bynajmniej krótka nie była, a już niedługo zaczęła wypełniać się nową treścią.
Działania unijnych polityków nie po raz pierwszy przypominają czeski film, ale tym razem autorami scenariusza rzeczywiście są nasi południowi sąsiedzi. Z przyczyny, którą oględnie nazwać można błahą (a przynajmniej można by znaleźć coś bardziej przekonującego niż naciski na reporterów telewizji publicznej, bo z tego powodu w samej Europie polecieć musiałaby niejedna głowa) po raz pierwszy w powojennej historii Republiki Czeskiej parlament wyraził wotum nieufności wobec rządu. Nie bez znaczenia okazały się głosy dwóch posłanek wyrzuconych niedawno z koalicyjnej Partii Zielonych oraz trzech rebeliantów, którzy odeszli z Obywatelskiej Partii Demokratycznej Topolanka. Zemsta słodką być musi.
Problem mógłby pozostać wewnętrznym i szokować tylko najbliższą zagranicę, jednak pech chciał, że właśnie teraz Czechy przewodniczą pracom UE. Niezbyt szczęśliwym trafem już sam początek tej prezydencji zbiegł się w czasie z gazowym konfliktem Rosji z Ukrainą oraz oblężeniem Strefy Gazy przez Izrael. Przy okazji tych kryzysów, Czesi zaliczyli pierwsze wpadki. W oficjalnych komunikatach ogłosili, że UE nie ma zamiaru mieszać się w „biznesowy spór Kijowa i Moskwy”. Szeroko komentowane – aczkolwiek szybko zdementowane przez autorów - były też słowa rzecznika czeskiej prezydencji, Jirzi Frantiszka Potużnika, który mówiąc o obronnych charakterze izraelskiej akcji, jednoznacznie zajął w imieniu UE pozycję proizraelską. Błędy nowincjuszy?
Obecnie Czesi starają się zachować twarz, by nie powiedzieć, iż problem bagatelizują.
Sam zainteresowany nie sili się na fałszywą skromność i otwarcie liczy na ponowne powierzenie mu misji sformowania rządu. Następny krok należy jednak do prezydenta, który bez emocji stwierdza, że wotum nieufnośći w obecnej chwili katastrofą nie jest. Czy jednak jest ocena ta nosi znamiona obiektywizmu można mieć pewne wątpliwości, jako że prezydent z niechęci do Topolanka jest znany, a i Unii najlepiej nigdy nie życzył.
Istnieją trzy możliwe scenariusze - Klaus może zarządzić przedterminowe wybory po zakończeniu przypadającego na obecne półrocze czeskiego przewodnictwa Unii Europejskiej, przedterminowe wybory w najbliższym możliwym terminie lub też mianować własnego kandydata na szefa rządu. A ponieważ czeska konstytucja nie określa żadnych ram czasowych, śpieszyć się nie musi. I nie zamierza. A Topolanek tracący w ostatnim czasie na eurosceptycyźmie i obiecujący ratyfikację traktatu lizbońskiego do końca kwietnia, nie jest chyba wymarzonym kandydatem prezydenta na szefa rządu.
Kazus Topolanka daje zwolennikom traktatu lizbońskiego, w którym wprowadzana jest funkcja stałego przewodniczącego Rady UE, silny argument. Obecnie bowiem powstaje pytanie czy w przypadku, gdy premier stojący na czele kraju przewodniczącemu pracom UE traci legitymację wewnętrzną, ma prawo i zdolność do reprezentowania Unii? I jaką siłę przebicia posiada w tych okolicznościach w rozmowach z szefami rządów innych państw UE?
Mimo wszystko nie jest tak, że Czesi we wszystkim zawiedli i do zarządzania unijną machiną się nie nadają i kilka bieżących spraw udało im się pomyślnie rozwiązać (styczniowy konflikt gazowy między Rosją i Ukrainą czy porozumienie w sprawie pakietu 5 mld euro na projekty antykryzysowe). Najważniejsze i najtrudniejsze jednak wciąż przed nimi - czy zaprosić Aleksandra Łukaszenkę na majowy szczyt w sprawie Partnerstwa Wschodniego, jak negocjować na spotkaniu G-20 w Londynie, jak rozwiązać problem ratyfikacji traktatu lizbońskiego w Irlandii? Pytania i problemy mnożą się z każdym dniem i z każdym dniem narasta zaskoczenie.
A przeciez wszyscy mówili, że tak będzie.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.