Antoni Heba: Boju o Bolkesteina część kolejna
Dopiero niedawno przeczytałem na łamach naszego portalu tekst Jakuba Grzegorczyka „Bój o Bolkesteina”. Zainspirowany jego lekturą chciałbym niniejszym uczynić dwie rzeczy:
Po pierwsze, wyrazić radość, że pojawił się na naszych łamach głos w tak ważnej dla Unii kwestii, jaką jest osławiona „dyrektywa usługowa”. Cokolwiek by nie pisać o nagłaśnianiu kwestii przez polskie media, temat ten wydaję mi się i tak za rzadko poruszany. Chwała więc, ze pojawił się tekst polemiczny w tej sprawie. I chociaż wraz z przyjęciem projektu dyrektywy przez Parlament Europejski pewien rozdział został zamknięty, warto kontynuować temat.
Po drugie, wskazać na słabość niektórych argumentów użytych przez pana Grzegorczyka przeciw dyrektywie Bolkesteina, a także dodać parę argumentów w jej obronie.
Runda 1
Oczywiście, że jedną z najważniejszych zasad dyrektywy jest „zasada kraju pochodzenia”. Jednak prognozowana lawina rejestracji firm usługowych w Polsce wydaje się co najmniej wątpliwa. Wszak rejestracja firmy w danym kraju nie zależy tylko od najniższych kosztów zatrudnienia pracowników i niższych standardów ekologicznych. Należy dodać, że w procentowej wartości wynagrodzenia Polskie składki na fundusz emerytalny, rentowy, itd. są porównywalnej wielkości, co te w krajach Europy Zachodniej, jedynie w wartości absolutnej w Polsce jest taniej, bo podstawy wynagrodzenia na Zachodzie są większe.
Rejestracja firmy to nie tylko formalność urzędowa, po której właściciel spokojnie może odjechać do siebie. Aby w pełni korzystać np. z prawa polskiego, musi jeszcze posiadać siedzibę w Polsce. Wymaga to całkiem kosztownych przenosin. Można się spodziewać wykorzystywania tej możliwości przez firmy z sąsiedztwa, np. z Niemiec, ale szczerze wątpię, czy średniej wielkości firmy budowlane z Francji czy Hiszpanii będą się rejestrować w Polsce.
Zgadzam się, że możliwe będzie omijanie „standardów socjalnych, ekologicznych i dotyczących prawa pracy”. Pytanie, dla kogo oznacza to rzeczywistą katastrofę. Ominięcie owych standardów daje szanse firmom z siedziba w Polsce na przebicie się na rynki Unii. Wyśrubowane standardy socjalne czy ekologiczne zostały wypracowane przez lata dobrobytu, przynależą do innego poziomu rozwoju gospodarczego, odmiennego od poziomu krajów takich jak Polska czy Węgry. Podkreśla to zresztą Jakub Grzegorczyk, pisząc o dorobku „długotrwałej walki o prawa socjalne, pracownicze i konsumenckie”.
Zapóźnienie biedniejszych krajów UE, czy to w bogactwie, czy to w standardach socjalnych, może być odrobione poprzez wykorzystanie naszej relatywnej konkurencyjności, czyli baraku tych standardów. Niechęć pracowników w Europy Zachodniej do otwarcia rynków to w gruncie rzeczy niechęć do wolnego rynku, na którym konsument możne wybierać tańszego dostawcę usług. Zresztą nie jest powiedziane, że koniecznie konsumenci odwrócą się od droższych dostawców usług, bo mogą oni gwarantować lepszą jakość, czy być lepiej znani dla klienta. Co więcej, kraje „nowej Unii” mają dosłownie chwilę na wykorzystanie swojej relatywnej konkurencyjności, gdyż najprawdopodobniej poziom płac będzie powoli się wyrównywał w Unii i już niedługo znacznie bardziej konkurencyjne będą nie tylko państwa bałkańskie, ale Chiny i Indie. Warto zaznaczyć, że jak na razie płace Polsce rosną, a nie spadają, więc nie widzę czemu nie miałyby w dalekiej perspektywie dobić do średniej unijnej.
Dalej w tekście „Bój o Bolkesteina” spotykamy się z potępieniem niestabilności. Cóż, nie chcę uderzać w banał w stylu Heraklita z Efezu, że właśnie niestabilność i zmiana jest podstawą rozwoju. Pragnę mimo to zauważyć, że Europa boryka się z niskim wzrostem gospodarczym, z marazmem ekonomicznym, a reszta świata nie stoi w miejscu. Jeśli dzisiejsza stabilność jest okupiona stagnacją, to może szczypta niestabilności dodałaby energii Staremu Kontynentowi. To, że mnóstwo firm powstaje i pada jest w gospodarce rynkowej, która dzisiejsza lewica zdaje się już zaakceptowała, całkowicie normalne.
Co się tyczy problemu nadzoru przedsiębiorstw zarejestrowanych w jednym kraju, a działających w innych, to jest on dotkliwy, ale podobnie rzeczy się mają w innych dziedzinach. Istnieje współpraca europejskich policji ścigających międzynarodową przestępczość, istnieje współpraca europejskich nadzorów finansowych, walczących z praniem brudnych pieniędzy w Unii. Czemu więc nie miałaby działać współpraca w sprawie nadzoru przedsiębiorstw?
Runda 2
Chciałbym przejść obecnie do dwóch zasadniczych spraw. Otóż nie bardzo rozumiem troskę polskiej lewicy o prawa pracownicze czy ekologiczne na Zachodzie. Kraje „starej Unii” korzystają z dobrobytu od dziesięcioleci, obwarowując go różnymi normami, ekologicznymi czy prawem pracy. Tamtejsza lewica, śmiem twierdzić, dba nie tyle o zapewnienie wysokich standardów polskim pracownikom, co o niedopuszczenie do utworzenia jednego rynku usług w Unii, poprzez ochronę swoich „zdobyczy socjalnych”.
Piszę tutaj „socjalnych”, bo argument dotyczący omijania norm ekologicznych wydaje mi się co najmniej chybiony. Normy ekologiczne należą przecież do „acquis communautaire” i wszystkie kraje Unii je wprowadziły. Skoro więc wszyscy wprowadzili te normy, ich unikanie poprzez zmianę miejsca rejestracji jest bezcelowe. No chyba, że uznamy normy unijne za zbyt słabe, ale wtedy należy walczyć o ich zaostrzenie w Unii, a nie o przestrzeganie norm np. niemieckich
Sedno sprawy nie leży jednak w szacowaniu pozytywnych czy negatywnych konsekwencji wprowadzenia niektórych zasad dyrektywy. Wobec braku postępu integracji politycznej Europy, dyrektywa Bolkesteina jest jedynym sposobem na rzeczywistą liberalizacje rynku usług i stworzenie jednolitego rynku usług w Unii. A jednolity rynek to jedno z koronnych założeń Unii Europejskiej. Nie da się przecież bez posuniętej integracji politycznej ujednolicić prawa pracy, czy prawa podatkowego dla firm, można więc tylko pozwolić na świadczenie usług przez firmę z UE w każdym z państw Unii.
Tak działa właśnie jednolity rynek, którego najwyraźniej nie chce lewica. Toteż nie dziwi mnie jej zagorzała walka z każdym przejawem liberalizacji. A szkoda, bo jej wprowadzenie byłoby szansą na zwiększenie działalności gospodarczej w Polsce, co pozwoliłoby na obniżenie największego problemu gospodarczego tego kraju, a mianowicie bezrobocia. Co ludowi pracującemu miast i wsi z perspektywy ustanowienia wysokich standardów prawa pracy, zgodnych z „osiągnięciami” państw bogatszych, kiedy lud jest bez pracy?