Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Bogdan Góralczyk: Węgry - w prawo zwrot!

Bogdan Góralczyk: Węgry - w prawo zwrot!


27 sierpień 2009
A A A

Socjaliści z dotychczasowego kolosa, decydującego o sprawach Węgier, stanęli przed widmem spadku do ligi partii małych i mniej wpływowych, a najbliższym okresie losy państwa będą decydowały się w obozie prawicowym. Jest to nowa, niespotykana jakość na węgierskiej scenie politycznej. ImageTuż po zmianie systemu Węgry, nie bez uzasadnienia, pretendowały do miana lidera zmian w regionie. Dzisiaj, po dwóch dekadach, nastroje tam są kiepskie, kraj zadłużony, a na kryzys globalny nałożył się kryzys wewnętrzny. Ten drugi jest głębszy, bo nie tylko gospodarczy, ale też polityczny, moralny, w sferze wartości. Nic dziwnego, że w tych okolicznościach szuka się kozłów ofiarnych i winnych takiego stanu rzeczy. No i, jak to w chwilach kryzysu, rodzą się mniej lub bardziej udani „zbawiciele” i prorocy, epatujący tłumy swym głębokim przekonaniem, że oni wiedzą lepiej, mają świetne recepty.
 
Agonia liberałów

Nie mają jej na pewno liberałowie spod znaku Związku Wolnych Demokratów (ZWD), kiedyś bohaterowie zmiany systemu, potem kilkakrotnie liberalni sojusznicy rządzących w większości socjalistów z postkomunistycznej Węgierskiej Partii Socjalistycznej (WPS). Oni zajęci są sobą, a raczej brzydkim i niesmacznym rozkładem, wręcz umieraniem. Podzielili się, pokłócili, nie mają ani steru, ani sternika. Kierujący partią przez ostatni rok, po wcześniejszych poważnych zawirowaniach, Gábor Fodor podał się do dymisji po tym, jak nie mógł sobie poradzić z szefem własnej frakcji parlamentarnej Jánosem Kóka. Do pojedynku o tę schedę przystąpiło trzech kandydatów, wcześniej nieznanych, a legitymujących się… poparciem polityków poprzednio znanych (za każdym z nich stał kto inny). A gdy 13 lipca funkcję przewodniczącego partii objął Attila Retkes, popierany przez wpływowego mera Budapesztu Gábora Demszkyego oraz Fodora, natychmiast wezwał szefa frakcji do ustąpienia, a przy okazji zarzucił mu z mównicy „korupcję”, co tak wzburzyło wielu wpływowych i najbardziej znanych polityków ZWD, jak jej poprzedni przewodniczący i wpływowi ministrowie Gábor Kuncze, Bálint Magyar i Iván Pető, czy znany pisarz i ideowy guru tej partii György Konrád, że natychmiast opuścili jej szeregi, pociągając za sobą dziesiątki innych.

Pozornie stawka jest niewielka, bowiem sięgający niegdyś 20-proc. poparcia ZWD zdobywa w ostatnich rankingach 1 do 2 proc., ale faktycznie chodzi tu o coś więcej: czy jeszcze pozostać w koalicji z socjalistami i być u władzy do wiosny 2010 r., kiedy zaplanowane są kolejne wybory parlamentarne, czy też koalicję opuścić, nie przyjąć budżetu i tym samym zdecydować się na przedterminowe wybory, w których przecież się przegra... Dokładnie ten sam dylemat stał przed tą partia już przed rokiem. Wówczas ZWD „warunkowo” poparł socjalistów, a dzisiaj za to płaci: bezprecedensowym spadkiem notowań.

Dramat socjalistów

W drugiej, wiodącej partii rządzącej koalicji, u socjalistów, jak się wydaje, jest niewiele lepiej. Po siedmiu latach rządów, od 2002 r. i po doświadczeniach dwóch premierów Pétera Medgyessy’ego i Ferenca Gyurcsány’ego, socjaliści są wyraźnie „wypaleni”. Płacą bardzo wysoki rachunek za wcześniejszy populizm i społeczne rozdawnictwo, za „przedwczesne państwo dobrobytu”, jak to ładnie ujął wybitny ekonomista János Kornai, a jeszcze bardziej za lata rządów młodego i rzutkiego, ale chaotycznego w poczynaniach i autokratycznego w zapędach Gyurcsány’ego; tego samego, który wiosną 2006 r., po ponownym zwycięstwie wyborczym (co było ewenementem) chcąc uporządkować mocno już nadwerężony budżet państwa postanowił „powiedzieć prawdę”. Nie tylko nie uporządkował, ale natychmiast znalazł się w ogniu krytyki, także ze strony koalicyjnych liberałów (a przynajmniej ich części). A opozycja przypuściła atak tak ostry, że zaowocował on pamiętnymi scenami ulicznych starć jesienią owego roku, dokładnie w 50-tą rocznicę węgierskiej rewolucji 1956 roku.

Od tamtej pory było już tylko buksowanie, a chwilami nawet ruch na wstecznym biegu. Rządzący tracili, opozycja szybko zyskiwała. A jednak uparty Gyurcsány postanowił trwać na stanowisku. Wytrwał długo, do wczesnej wiosny 2009 r., aż w końcu padł, po tym, jak nie znalazł zrozumienia już nie tylko na scenie wewnętrznej, ale także europejskiej, gdy odrzucono jego propozycję dodatkowego kredytowania państwa ze środków unijnych – już po tym, jak w listopadzie 2008 r. międzynarodowe instytucje finansowe (MFW, Europejski Bank Centralny) udzieliły niewielkim, 10-milionowym Węgrom niebagatelnej pożyczki w wysokości 25 mld dolarów. Odtąd w wewnętrznym dyskursie kursuje pojęcie kraju jako bankruta.

Gyurcsány zrezygnował z premierostwa 21 marca, a po tygodniu, pod wpływem wewnętrznych nacisków, także z przewodnictwa WPS. Odbywało się w to w okolicznościach tak dramatycznych, jak chwilami wręcz operetkowych, bowiem na przysłowiowej giełdzie kandydatów na fotel premiera pojawiło się niemal 20 nazwisk, co mogło oznaczać, że władza leży na ulicy, a tym bardziej, że po prostu nikt – poza opozycją stale domagającą się przedterminowych wyborów – nie chce jej wziąć.

W końcu następca się znalazł: 41-letni zaledwie, dotychczas słabo znany ekspert gospodarczy Gordon Bajnai. Wraz z nim pojawiło się hasło „rządu ekspertów”, mającego mandat na rok. Ponieważ ostateczny skład gabinetu, jak to zwykle bywa, okazał się wypadkową politycznych interesów i fachowej kompetencji, powołanie nowego gabinetu jeszcze bardziej pogłębiło ferment tak w szeregach ZWD (zostać w tej koalicji?), jak też, tym razem także u socjalistów. Bo opozycyjna Partia Obywatelska, zwana Fideszem, nadal w najlepsze sobie używała, etykietując nowego premiera mianem „bardziej gyurcsanowskiego od Gyurcsány’ego” (czytaj: równie niekompetentnego, a może i cynicznego).

Przyjęcie programu przez „gabinet fachowców” w dniach 19 i 20 kwietnia nie tylko socjalistów nie pogodziło, ale wręcz jeszcze bardziej ich podzieliło. Albowiem Bajnai opowiedział się za rozwiązaniami liberalnymi i polityką zaciskania pasa, podobną do tej, jaką niegdyś, w 1995 r., zaaplikował społeczeństwu inny ekspert gospodarczy Lajos Bokros, co określono mianem tamtejszej odmiany „terapii szokowej”, oczywiście bardzo źle przyjętej przez ogół społeczeństwa. „Pakiet Bajnaiego” też nie miał i nie ma społecznej akceptacji. No bo kto z obywateli lubi tego typu rozwiązania, jak podwyższenie stawki podatku VAT na niemal wszystkie grupy towarowe, obcinanie dodatkowych pensji, tzw. trzynastek i dodatków, no i ogólne „przykręcanie śruby”?

Nic dziwnego, że w kontekście tego programu, u socjalistów wyłoniła się „platforma socjaldemokratyczna”, z coraz silniejszym głosem przewodniczącej parlamentu Katalin Szilli, domagająca się „sprawiedliwości społecznej” i „równych szans”, a przy okazji – przecież nie bez podstaw – zarzucająca kolegom z partii „sprzedanie” własnego elektoratu i „zaprzedanie się” wartościom liberalnym i wielkiemu kapitałowi. Rozpoczęła się więc tym samym walka o przyszłe, dziś nieznane, oblicze socjalistów.

Złoty czas Fideszu

To wszystko sprawia, że opozycyjny Fidesz wszedł wręcz w złotą epokę. Jest popularny, jak żadna partia po zmianie systemu. We wszystkich sondażach od początków bieżącego roku zdobywa ponad 60, a czasami i 70 proc. ogółu głosów. Te wyniki potwierdziły wybory do Parlamentu Europejskiego 7 czerwca, kiedy to Fidesz zdobył 56,3 proc. ogółu głosów i aż 14 z 22 przypadających na Węgry mandatów.

Wybory europejskie jedynie potwierdziły wagę stawianego publicznie już od pewnego czasu pytania: czy w następnych wyborach parlamentarnych Fidesz może pokusić się o bezprecedensowe zdobycie kwalifikowanej większości 2/3 głosów, co m. in. pozwoliłoby mu na dokonanie nowelizacji, a być może nawet przygotowanie tekstu nowej konstytucji? Patrząc z obecnej perspektywy, taka możliwość jest realna.

Fidesz formalnie nadal głośno domaga się przedterminowych wyborów, ale faktycznie tym razem za bardzo do władzy się nie spieszy, albowiem sytuacja gospodarcza i społeczna kraju jest trudna, a chwilami wręcz opłakana. Rządzić dziś Węgrami, to prawdziwy trud. Trzeba podejmować niełatwe decyzje, sprzeciwiać się elektoratowi, a nie schlebiać mu, w czym akurat Fidesz doszedł niemal do perfekcji. Do przyszłych wyborów, kiedykolwiek one będą, przyspieszone czy nie, sytuacja jest więc stosunkowo łatwa do przewidzenia: Fidesz będzie umiejętnie kontrował i „punktował” rządzących, podejmujących niełatwe decyzje i wykonujących przysłowiową czarną robotę, co przyniesie mu zwycięstwo na tacy (problem jedynie w tym, jaka będzie jego skala).

Prawica zagrożona z prawa

Jednakże, jak można przypuszczać, ten „miodowy czas” Fideszu skończy się wraz z wygranymi wyborami. Trzeba będzie przejąć odpowiedzialność za kraj, a już nie tylko o niej mówić. No i trzeba będzie walczyć z trudnymi realiami w kraju, jak też, jak zwykle, politycznymi przeciwnikami. A tymi, o dziwo, po wielu latach faktycznej niemal równowagi dwóch obozów – Fideszu i WPS – po raz pierwszy od zmiany systemu mogą okazać się siły skrajne i to szczególnie trudne, bowiem niejako wyłonione z poręki Fideszu. Chodzi o skrajnie prawicową, ksenofobiczną, a chwilami rasistowską („Precz z przestępczością Cyganów”) partię Jobbik (co oznacza „prawy” w duchu i politycznie) młodego (ur. 1978) Gábora Vony.

Uaktywniła się ona ostatnio na tyle, że rzutuje już na wizerunek Węgier w świecie. Często przypomina o tym na łamach węgierskiej prasy uciekinier z tego kraju, znany komentator austriacki Paul Lendvai, dokonując co pewien czas przeglądu zachodnich mediów piszących – i mówiących – o Węgrzech. Albowiem działania Jobbik, będącej zarówno partią polityczną, jak też masowym ruchem społecznym, znajdują się coraz częściej w centrum zainteresowania mediów. Niejako „znakiem firmowym” Jobbik stały się masowe wiece i manifestacje, wspierane przez paramilitarną, formalnie zwaną przez zwolenników „siłami samoobrony” (przed kim?) Węgierską Gwardię, jawnie nawiązującą do złych tradycji węgierskiego faszyzmu (te same flagi, stroje i symbole), tak niegodnie zapisanego na kartach historii pod koniec II wojny światowej.

Jobbik, długo negowani i traktowani z pobłażaniem, wreszcie stali się poważną siłą polityczną, bowiem w wyborach do Parlamentu Europejskiego zdobyli trzy mandaty, podczas gdy socjaliści z WPS zaledwie cztery. Płyną stąd dwa poważne sygnały: po pierwsze, socjaliści z dotychczasowego kolosa, decydującego o sprawach państwa, stanęli przed widmem spadku do ligi partii małych i mniej wpływowych, a po drugie, w najbliższym okresie losy państwa będą decydowały się w obozie prawicowym, a nie socjal-liberalnym, jak było przez ostatnich kilka lat (i wcześniej też). Jest to nowa, niespotykana jakość na węgierskiej scenie politycznej. Wszystkim trudno do niej przywyknąć. Liberałom i socjalistom, bo przegrywają, Jobbik bo nagle wygrywają, a Fideszowi z racji tego, że po raz pierwszy przeciwnika trzeba szukać nie po lewej, a po prawej stronie…

Czy to przeciwnik prawdziwy? Programowo jakby nie, bo Jobbik sięgają po te same hasła i kwestie, które od lat nurtują Fidesz, na przykład wsparcie dla rozległej węgierskiej diaspory w państwach ościennych, będącej spuścizną po tragicznych sojuszach w trakcie I i II wojny światowej i przypominającej Węgrom tzw. syndrom Trianon (czyli podział państwa i społeczeństwa). Jobbik tylko tym różni się od Fideszu, że otwarciej i bardziej skrajnie stawia niektóre kwestie, nie przebiera w słowach, a chwilami i środkach. Gotów jest politykować na ulicach, jak wielokroć udowodnił, no i gotów jest wysłać swego przedstawiciela do europarlamentu w mundurze Węgierskiej Gwardii, co już trudno ukryć na europejskiej scenie.
Zarówno Węgierska Gwardia, jak też ruch społeczny Jobbik decyzją sądu, już drugiej instancji, 4 lipca zostały formalnie rozwiązane (partia polityczna Jobbik nie), ale dosłownie w tydzień później, wtedy gdy liberałowie kłócili się o wybór nowego przewodniczącego, zwolennicy Jobbik – już zwyczajowo – zebrali się na Placu Bohaterów w Budapeszcie, tam gdzie stoi kolumnada węgierskich królów z poprzednich epok, zmienili nieco mundury – i na nowo powołali Węgierską Gwardię. Zabawa trwa…

Pytania do Orbána

Fidesz jest partią specyficzną, bo nieco wodzowską, od chwili powstania (w 1988 r.) prowadzoną tą samą ręką Viktora Orbána, już raz w latach 1998-2002 premiera. Jest to więc polityk znany niejako na wskroś. Dał się poznać z różnych stron. Najpierw liberał, potem konsekwentnie przechodzący na pozycje coraz bardziej na prawo, a ostatnio – też dość wyraźnie – kreujący się na postać „ojca narodu”, dbającego o losy wszystkich Węgrów, także tych poza granicami kraju, chętnie trzymającego całą władzę w swoich rękach, a przy okazji rozdającego przywileje i nadania. Taki, centralistyczny w zapędach, był Orbán jako premier i taki też – jak się wydaje – pozostał w latach opozycji po 2002 roku.

Sytuacja „ojca narodu” nie jest Węgrom obca. W poprzednich dekadach, po 1956 r. był to, najpierw znienawidzony, a potem coraz bardziej kochany, János Kádár, a wcześniej, przed II wojną światową zarówno admirał Miklós Horthy, jak też, co warto przypomnieć, długoletni (1921-31) premier István Bethlen. Co zrozumiałe, Viktor Orbán do Kádára nie będzie nawiązywał, chociaż chwilami sprawia wrażenie, jakby szedł w jego ślady, na pewno natomiast dość chętnie „wszedłby w buty” nie tyle Horthyego, jednak częściowo skompromitowanego (nie w oczach Jobbik!), co chrześcijańsko-demokratycznego, konserwatywno-liberalnego, pro-państwowego i co więcej – skutecznego Bethlena. Czy ten zamiar, otwarcie nieprzedstawiany, ale jednak jakby „wiszący w powietrzu” się uda?

Ze względu na ukształtowaną sytuację polityczną, ale też wypracowany dotychczas model działania Fideszu, naprawdę w najbliższym czasie losy Węgier mogą w ogromnej mierze zależeć od decyzji jednego człowieka – Viktora Orbána, któremu liberalny Lajos Bokros – i nie tylko on – zarzuca, że stał się „nowym socjalistą i populistą”. Dlatego, na zakończenie, warto zadać mu kilka pytań:
  1. czy za wszelką cenę będzie chciał zdobyć kwalifikowaną większość, wymaganą do zmiany konstytucji, a w ślad za tym prowadzić ku systemowi prezydenckiemu (ze sobą na czele)?
  2. czy chcąc, zdobyć tę większość, wbrew dzisiejszym zaprzeczeniom, sięgnie po koalicję z Jobbik?
  3. jak zamierza kształtować i ratować budżet w kraju, którego 80 proc. eksportu jest wypracowywane przez firmy ponadnarodowe, a większość banków jest w rękach obcokrajowców?
  4. czy nadal, jak dotychczas i teraz, będzie pretendował do miana „premiera wszystkich Węgrów” (także tych poza granicami kraju)?
  5. jak będzie centralizował władzę i przejmował kontrolę nad gospodarką, jeśli mówi (na dorocznym pikniku w Tusnádfürdö w Siedmiogrodzie, 19 lipca), że skończył się okres „mitologii rynku”, wraz z jego „mitami, tabu i podświadomymi kultami”?
  6. jak taki program pogodzić z członkostwem w UE?
Od tego, jak na te i im podobne pytania będzie odpowiadał przyszły premier (a może i prezydent?) zależą losy Węgrów. Jakie będą odpowiedzi? Czy podobne jak dziś, czy też zmienią się w trakcie rządzenia? Stawka wysoka – i rozłożona na wiele lat, bo akurat w jednym Orbán może mieć rację: „najbliższe 15-20 lat może należeć do prawicy”.

Tekst ukazał się pierwotnie w „Komentarzu Międzynarodowym Pułaskiego”. Przedruk za zgodą autora i Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.