Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Bogdan Pliszka: Od demokracji socjalistycznej do demokracji europejskiej - białoruski przypadek

Bogdan Pliszka: Od demokracji socjalistycznej do demokracji europejskiej - białoruski przypadek


27 wrzesień 2008
A A A

Wybory na Białorusi zostaną zapewne okrzyknięte „nie spełniającymi standardów demokratycznych”. Lepszy chyba jednak „nasz sukinsyn”, jako prezydent niepodległej Białorusi, niż „dusza – cziełowiek”, jako gubernator „mińskiej guberni”.

Parę dni temu jeden z mainstreamowych portali zamieścił tekst, tak kuriozalny, że dla każdego, w miarę rozsądnego internauty, musiał on przypominać primaaprilisowy żart. Tekst jednak żartem nie był. Oto Autor, najzupełniej poważnie, napisał, że (formalnie nie istniejąca!) Unia Europejska gotowa jest uznać ważność białoruskich wyborów, o ile do parlamentu dostanie się... 20 przedstawicieli opozycji! Pytań, które w tej sytuacji się rodzą jest „około mnóstwo”.

Sprawa pierwsza: dlaczego akurat dwudziestu? Czy jest to jakaś magiczna liczba? Czy może akurat tylu kandydatów opozycji jest „sponsorowanych” przez różne instytucje unijne? A co się stanie, jeśli do parlamentu wejdzie 19 opozycjonistów? Czy w takiej sytuacji Komisja Europejska uzna wybory za „wolne” czy jeszcze nie? Albo odwrotnie: co się stanie, gdy mandaty uzyska 21 kandydatów opozycji? Przecież takie postawienie sprawy, to wręcz zachęta dla prezydenta Łukaszenki, by „wyciąć” każdego „ponadnormatywnego” opozycjonistę, nawet jeśli uzyska mandat! Wszak 20 wystarczy, by Komisja Europejska przestała się „gniewać”!

Druga sprawa: co to ma, w ogóle wspólnego, z odmienianą przez wszystkie przypadki, demokracją? Wydaje się, że neomarksiści, którzy opanowali instytucje unijne, przestali sobie zawracać głowę, bodaj fasadą, za którą do niedawna kryli swoje totalitarne zapędy? Wszak po francuskim i holenderskim „nie” dla eurokonstytucji, zmieniono tylko jej nazwę, by powrócić do narzucania owego bełkotliwego dokumentu obywatelom państw europejskich. Teraz, jak widać, sytuacja powtarza się na Białorusi, mimo iż ta do „Unii Europejskiej” nie należy!

Trzecia sprawa to gra Komisji Europejskiej na „wyhaczenie” Białorusi z rosyjskiej strefy wpływów. Łukaszenka nie jest zapewne, idealnym prezydentem Białorusi. Kłopot w tym, że rzut oka na mapę, pokazuje, iż w państwie z takim położeniem pole manewru jest wyjątkowo małe. Wybór Łukaszenki sprowadza się do autorytarnych rządów, w imię zachowania białoruskiej państwowości, lub na wsłuchaniu się we wskazówki płynące z Brukseli, kosztem inkorporacji do Rosji. Demokracja na Białorusi, wbrew pomysłom biurokratów z Brukseli, nie musi wcale oznaczać kursu na Zachód! Rosja, bez wątpienia ma, i środki, i ludzi, którzy gotowi są dbać o jej interesy na Białorusi. I na pewno nie są to tylko ludzie z otoczenia prezydenta Łukaszenki. Podobnie jak w Polsce w latach ’80, tak i obecnie na Białorusi, niejeden rozkrzyczany krytyk Rosji jest dobrze zakamuflowanym, rosyjskim agentem wpływu.

Osobnym problemem jest jakość białoruskiej opozycji. W głównym wydaniu programu informacyjnego, jednej z komercyjnych stacji telewizyjnych, można było w niedzielę ( 21 września) zobaczyć lokal białoruskiej organizacji opozycyjnej. W lokalu, poza komputerem, rzucała się wisząca na ścianie flaga....„Unii Europejskiej”! Poza tym można było zobaczyć, malujących na chodnikach graffiti, młodych opozycjonistów (a może „opozycjonistów”?), którzy swemu dziełu oddawali się nocą, by „nie wpaść w ręce białoruskiej milicji”. Żeby było zabawniej robili to w jaskrawym świetle telewizyjnych lamp oświetleniowych! Wydaje się, że „mecenasi” z Brukseli nawet nie próbują udawać, że w tym wszystkim chodzi o niepodległość Białorusi? Ot, po prostu: płacą i wymagają! Nawet gdyby porównać to do „pomarańczowej rewolucji” na Ukrainie, hojnie wspieranej przez amerykańskie fundacje, sytuacja wygląda żenująco. Toż ani ludzie Juszczenki, ani ludzie Tymoszenko, nie biegali po Majdanie Nezałeżnosti z flagami Stanów Zjednoczonych, czy bodaj NATO. Przeciwnie, na każdym kroku podkreślano ukraińskość „pomarańczowych” ( w odróżnieniu od „rosyjskości” - „niebieskich”), a poza ukraińskimi pojawiały się flagi Polski, Gruzji, Rosji czy Białorusi, właśnie. Prawda zaś jest taka, że jeśli ktoś chce obrzydzić Białorusinom opozycję, to robi to znakomicie; oto zamiast biało-czerwono-białych flag „niepodległej” Białorusi, opozycjoniści paradują z flagami unijnymi. Może zresztą o to chodzi? Biorąc pod uwagę, że to Niemcy grają pierwsze skrzypce w strukturach unijnych, i to, że te same Niemcy, są związane „strategicznym partnerstwem” z Rosją, byłoby to nawet logiczne. Gdyby bowiem udało się skłócić Łukaszenkę z Rosją, a równocześnie utrzymać unijne obostrzenia wobec Białorusi, sytuacja tego państwa stanie się krytyczna. Łukaszenko straci jakąkolwiek możliwość manewru i – zapewne – przy pierwszej nadarzającej się okazji zostanie zastąpiony jakimś kandydatem „demokratycznym”, namaszczonym – o czym, oczywiście, nikt się nie zająknie – zarówno przez GRU jak i BND.

Najciekawiej jednak, wygląda w tej sytuacji, postawa Polski. Już od pewnego czasu polityka RP wobec Białorusi jest pasmem klęsk. Początkiem tego, było wprowadzenie przez ministra Geremka, wiz dla Białorusinów, by... przypodobać się Brukseli! Trudno bowiem znaleźć inny powód tej decyzji. Polska nie była wtedy państwem członkowskim Wspólnoty Europejskiej. Dużą część dochodów budżetowych generowanych przez „ścianę wschodnią”, stanowiły podatki płacone przez handel indywidualny, obsługujący właśnie klientów zza wschodniej granicy. W następnych latach doszła sprawa nieszczęsnego, opozycyjnego radia „białoruskiego” nadającego programy z terytorium Polski. Ostatnio, sprawa „niezależnej” białoruskiej(?) telewizji. Oczywiście, w interesie własnego państwa, można – również w taki sposób – wspomagać białoruską opozycję, warto jednak przypomnieć, że o ile wszyscy wiedzieli o finansowaniu Radia Wolna Europa przez CIA, o tyle udowodnienie tego, było praktycznie niemożliwe! W wypadku „białoruskiego” radia polski rząd, całkowicie jawnie przekazywał środki na jego działanie. Co do innego „niezależnego radia białoruskiego”, wystarczy przypomnieć, że konkurs ogłoszony przez Komisję Europejską na jego prowadzenie, wygrała  niemiecka „organizacja pozarządowa”.

To jednak, co działo się „na linii białoruskiej” w ostatnich tygodniach, przerosło nawet absurdy z filmów śp. Stanisława Barei. Oto w środę 17 września minister spraw zagranicznych, Radek Sikorski, spotyka się ze swoim białoruskim kolegą ,a w mediach, po raz pierwszy od wielu lat, można usłyszeć kilka ciepłych słów na temat wschodniego sąsiada Polski. „Wzruszeni” dziennikarze relacjonują uroczystości upamiętniające wkroczenie wojsk sowieckich do Polski (i na Białoruś!) w 1939 roku, a na ekranie telewizora, można zobaczyć wspólne polsko – białoruskie warty honorowe...Sielanka! W prasie pojawiają się zaś spekulacje, że ceną za normalizację stosunków polsko – białoruskich, będą zmiany w Związku Polaków na Białorusi. Pomijając fakt, że oba rządy wtrącają się w działanie „pozarządowej” organizacji, osiągnięty kompromis wydawał się całkiem rozsądny. Każda ze stron, miała (zgodnie z informacjami mediów) zrezygnować z popierania „swojego” Związku i zarządu, co w efekcie miało doprowadzić do zjednoczenia Związku Polaków na Białorusi [ZP(na)B] i wyboru, kompromisowych władz. W niedzielę 21 września na zwołanej konferencji prasowej, Donald Tusk – premier rządu RP – stwierdził, że nadal popiera na stanowisku prezesa ZP(na)B, Andżelikę Borys, a o żadnym kompromisie nie ma mowy. Jest to, chyba pierwszy przypadek w historii, kiedy minister spraw zagranicznych i premier, tego samego rządu, prowadzą różne polityki zagraniczne! Co ciekawe, flekujące przy każdej próbie działania w polityce międzynarodowej, prezydenta Kaczyńskiego, media, zupełnie „przeoczyły” ten fakt. Równie ciekawe, że tak czuły, na punkcie swego honoru, p. Sikorski gładko przełknął upokorzenie zgotowane mu przez premiera Tuska, choć każdy normalny(!) minister spraw zagranicznych, w każdym normalnym(!) państwie, powinien natychmiast podać się do dymisji.

Wszystko wskazuje na to, że wybory na Białorusi zostaną, tradycyjnie, okrzyknięte „sfałszowanymi” i „nie spełniającymi standardów demokratycznych”. To, że dla „mędrców” Wspólnoty Europejskiej, demokratyczne – a co za tym idzie, dobre – jest wszystko to, co wychodzi naprzeciw ich oczekiwaniom, jest w stanie zauważyć każdy, kto jako – tako, kojarzy fakty. Nikogo więc taka deklaracja po białoruskich wyborach, nie zdziwi. Problem w tym, ze Polska ma na Białorusi, własne – inne od „europejskich” – interesy. Łukaszenko nie należy, zapewne, do ulubieńców europejskiego „salonu”, ale jak na razie, wydaje się być jedynym(!) gwarantem białoruskiej niepodległości. Co więcej, mającym ogromne poparcie społeczne. Zamiast bredzić o dwudziestodolarowych poborach, białoruskich obywateli i popierać wyizolowaną – i coraz mniej białoruską (!) – opozycję, warto chyba przyjąć do wiadomości, że lepszy „nasz sukinsyn”, jako prezydent niepodległej Białorusi, niż „dusza – cziełowiek”, jako gubernator „mińskiej guberni”.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyzszy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora