Dariusz Materniak: Unijna ignorancja
Brak zrozumienia dla znaczenia „sprawy ukraińskiej” dla Unii Europejskiej może wcześniej czy później skończyć się katastrofą. Na razie unijna ignorancja spowodowała „tylko” wstrzymanie integracji Ukrainy z UE i utrzymanie jej „status quo” pomiędzy Rosją i Unią Europejską. Niestety, faktycznie jedynie Polska i kraje Europy Środkowej, w tym zwłaszcza państwa bałtyckie na czele ze sprawującą obecnie prezydencję w Radzie Unii Europejskiej Litwą aktywnie działają na rzecz kontynuowania współpracy pomiędzy Ukrainą i UE w celu wypracowania warunków, które pozwolą na podpisanie umowy stowarzyszeniowej z Kijowem. Pozostałe kraje, delikatnie mówiąc, zachowują dystans do całej sprawy. Według relacji, jakie napływają z Brukseli, unijni politycy na Zachód od Polski nie mają świadomości znaczenia, jakie ma Ukraina dla Unii Europejskiej. W Brukseli mówi się niemal wprost o „polskiej histerii” na punkcie Ukrainy (http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/katarzyna-szymanska-borginion/blogi/news-ukrainska-histeria-polskich-politykow,nId,1073929).
W efekcie, wobec faktu, iż Unia Europejska nie była w stanie zaoferować Ukrainie realnej pomocy gospodarczej czy jakichkolwiek gwarancji na wypadek wojny handlowej z Rosją po podpisaniu umowy stowarzyszeniowej, władze w Kijowie de facto zrezygnowały z podpisania porozumienia, a w najlepszym wypadku odłożyły podpis w przyszłość na czas bliżej nieokreślony. Wobec fiaska rozmów z MFW, będąca faktycznie na skraju bankructwa Ukraina uzyskała kredyt w wysokości 15 mld dolarów w Rosji. Udało się jej także wynegocjować zniżkę na gaz w wysokości ok. 130 dolarów, co oznacza, że cena tego surowca spadnie z ponad 400 do ok. 270 dolarów. Smutna prawda jest taka, że ukraińskie władze musiały GDZIEŚ te pieniądze znaleźć, podobnie jak sposób na wyjście z trudnej sytuacji związanej z kontraktem gazowym (choćby na jakiś czas – o czym zresztą wspomniał prezydent Władimir Putin, wskazując, iż jest to rozwiązanie tymczasowe).
W Moskwie podpisano także szereg innych porozumień dotyczących współpracy pomiędzy Rosją a Ukrainą w różnych aspektach, w tym także w obszarach strategicznych, takich jak przemysł zbrojeniowy i kosmiczny.
Zaistniała sytuacja jest de facto sukcesem Moskwy, której udało się zatrzymać (trudno powiedzieć na jak długo) dążenia Ukrainy do pogłębienia poziomu integracji z Unią Europejską. Nie można wykluczyć, że tymczasowość zniżki na ceny gazu zależy od tego, czy Ukraina będzie podejmować dalsze kroki na rzecz integracji z UE. Jest to jednocześnie porażka Brukseli, poniesiona na bardzo istotnym odcinku i niestety, na własne życzenie. Do listy unijnych porażek w tym kontekście należy dopisać także Armenię, która pod naciskiem Rosji wycofała się z rozmów dotyczących stowarzyszenia z UE. Porażkę, w dużej mierze z winy Unii Europejskiej, poniosła również Ukraina, której ze względu na rosyjski nacisk nie udało się wykonać zdecydowanego kroku mającego na celu zbliżenie do struktur unijnych. Nie jest to może „kapitulacja”, jak twierdzi część komentatorów – a raczej pragmatyczne pojmowanie aktualnych uwarunkowań polityki zagranicznej i podejmowanie trudnych, choć koniecznych w danej sytuacji decyzji. Fakt pozostaje jednak faktem – podpisu pod umowa o stowarzyszeniu i wolnym handlu jak na razie nie ma.
A stanowisko Polski? Parafrazując pojawiające się od czasu do czasu na euromajdanach na całym świecie hasło „I’m Ukrainian and I cannot keep calm” – „I’m from Poland and I cannot keep calm”. Rolą Polski, podobnie jak w latach ubiegłych, pozostaje być głównym promotorem „sprawy ukraińskiej” na forum Unii Europejskiej, bez względu na to, czy będzie się to podobać brukselskim urzędnikom czy też nie. Rację ma premier RP Donald Tusk, który stwierdził, że sytuacja na Ukrainie powinna być dla Unii Europejskiej sprawą „pierwszą i najważniejszą”. To co dla nas oczywiste, niestety dla pozostałych krajów UE już takie nie jest. Argumenty wysuwane przez polityków z zachodniej Europy, twierdzących że są inne kwestie, np. sytuacja w Afryce Środkowej „bo tam giną ludzie”, mówiąc delikatnie i cytując pewnego wysoce elokwentnego członka Komisji Europejskiej, będącego jednocześnie miłośnikiem Twittera, „nie trzymają się rzeczywistości”. Dlaczego? Bo z punktu widzenia UE, podobnie jak każdego podmiotu stosunków międzynarodowych są sprawy ważne i ważniejsze. Nie chodzi o to, aby nad sprawą konfliktu w Afryce Środkowej przechodzić obojętnie, jednak patrząc z punktu widzenia UE jako całości, priorytetów jej polityki zagranicznej, relacji z sąsiednimi krajami i strukturami międzynarodowymi, a także zagadnieniami z zakresu polityki bezpieczeństwa w skali strategicznej, lokalne konflikty na innym kontynencie, tysiące kilometrów od granic krajów członkowskich, mają znaczenie peryferyjne. Ich rzekoma waga wynika bynajmniej nie z troski o życie lub zdrowie obywateli krajów Afryki Środkowej, ale z dbałości o interesy i wpływy w byłych koloniach z którymi zwłaszcza Francji tak trudno jest się pożegnać.
Tymczasem Ukraina leży bezpośrednio przy granicy Unii Europejskiej, a jej problemy mają żywotne znaczenie dla całego regionu. Od tego, czy będzie krajem stabilnym i prosperującym BEZPOŚREDNIO zależy bezpieczeństwo i stabilność całej Unii Europejskiej – nie tylko Polski czy krajów Europy Środkowej. Szkoda, że tak trudno jest zrozumieć w Berlinie, Paryżu czy Brukseli, że wydarzenia, które mają miejsce na wschód od unijnej granicy mają istotny wpływ na sytuację Unii Europejskiej. Nasuwają się tutaj smutne analogie (może nieco na wyrost, ale jednak mechanizm jest ten sam) z rokiem 1939 i konferencją monachijską – wówczas równie trudno rządom w Paryżu i Londynie było zrozumieć, że kolejne ustępstwa i ciągły brak reakcji (nie licząc słownych deklaracji) tylko rozzuchwalają przeciwnika. Jak to się ostatecznie skończyło, wyjaśniać chyba nie trzeba.
Co szczególnie smutne – bo nieuczciwe, zwłaszcza wobec Ukraińców wyrażających tak bardzo otwarcie swoje poparcie dla integracji z UE to to, iż wydaje się, że niektórzy unijni i (zwłaszcza) amerykańscy politycy traktują Euromajdan w Kijowie jako swego rodzaju igrzyska, na które po prostu trzeba pojechać, chyba głównie po to, aby dobrze wyglądać przed własnymi wyborcami – na „aktywnie zaangażowanych” na rzecz walki o wolność i demokrację w innych krajach. Krótki spacer po kijowskim Majdanie Niezależności, najlepiej przy tej okazji rozdając „podarki” (szczególnie żenujący spektakl tego typu zorganizowała zastępca sekretarza stanu USA Victoria Nuland), kilka minut przemawiania do zgromadzonych, a następnie powrót do hotelu i wyjazd do domu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. A gdyby tak choć kilka godzin spróbować pomarznąć w geście solidarności z Ukraińcami? Przykład niektórych deputowanych z PE i polskich posłów pokazuje, że jednak można, o wiele łatwiej jednak jest wzywać do „opanowania emocji” siedząc z Brukseli. Szkoda tylko, że takie apele, podobnie jak znaczna część unijnej polityki zewnętrznej „nie trzymają się rzeczywistości”.
Artykuł ukazał się na Portalu Polsko-Ukraińskim www.polukr.net