Dominik Wilczewski: Czy rząd Kubiliusa przetrwa do końca kadencji?
Wiele już napisano o tym, że urzędujący gabinet Andriusa Kubiliusa od dawna lokuje się w dołach rankingów zaufania społecznego. Co raz pojawiają się spekulacje, czy oparty o wątłą większość w Sejmie rząd niepopularnego premiera dotrwa do końca kadencji (czyli do 2012 r.). Być może nie uda mu się nawet przetrwać do końca tego roku.
Czy zmieni się układ koalicyjny? Raczej nie. Nie widać alternatywy dla istniejącej koalicji centroprawicowej z udziałem Związku Ojczyzny-Chrześcijańskich Demokratów (TS-LKD), Związku Liberalno-Centrowego (LiCS), Ruchu Liberalnego (LRLS) oraz Partii Wskrzeszenia Narodowego (TPP). Ta ostatnia ponad dwa lata temu była drugą siłą na litewskiej scenie politycznej, zdobyła ponad 15 % głosów w wyborach parlamentarnych i 16 mandatów w Sejmie, obsadzała stanowisko przewodniczącego parlamentu. Jednak wkrótce potem rozpoczął się rozpad partii, a jej lider, pełniący funkcję przewodniczącego Sejmu został odwołany w atmosferze skandalu. Dziś TPP istnieje już chyba tylko na papierze. Jej posłowie przyłączyli się do innych frakcji, a ci którzy pozostali zasiadają teraz we wspólnym klubie parlamentarnym z posłami LiCS. Mimo tych zawirowań koalicja i rząd trwają. W gabinecie zdążyło się już zmienić pięciu ministrów. O ile odejście szefa resortu finansów, Algirdasa Šemety, odbyło się bez zgrzytów - został członkiem Komisji Europejskiej - o tyle już dymisje np. szefa dyplomacji Vygaudasa Ušackasa czy ministra zdrowia Algisa Čaplikasa miały charakter pewnego wstrząsu politycznego.
Egzotyczna koalicja
Wróćmy jednak do pytania o alternatywę. Potencjalna nowa koalicja musiała by liczyć więcej niż cztery ugrupowania, byłaby więc układem jeszcze mniej stabilnym niż obecny. Pojawiają się co prawda sygnały o możliwej współpracy Partii Socjaldemokratycznej (LSDP), Partii Pracy (DP) oraz Porządku i Sprawiedliwości (TiT, do jej frakcji należy trzech posłów Akcji Wyborczej Polaków na Litwie), ale i tak sojusz tych trzech ugrupowań to jeszcze za mało by sformować rząd. Opozycja musiałaby sobie dobierać koalicjantów wśród partii, które obecnie wspierają Kubiliusa. Byłaby to koalicja aż nadto egzotyczna, choć w ostatnich latach w litewskiej polityce nie brakowało i egzotyki. Wydaje się jednak, że w obecnej chwili partie opozycyjne dzieli zbyt wiele. Ale już sondaże poparcia dla partii pokazują, że po następnych wyborach to właśnie te ugrupowania prawdopodobnie będą tworzyć nowy rząd. Związek Ojczyzny traci bowiem coraz więcej wyborców. Z kolei opozycja nie traci okazji by krytykować rząd, kiedy i gdzie tylko to możliwe.
Powrót Paksasa
Obserwatorzy sceny politycznej zwracają uwagę, że Porządek i Sprawiedliwość może próbować budować pozycję polityczną na niedawnym orzeczeniu Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie byłego prezydenta Rolandasa Paksasa, lidera TiT. Jak pamiętamy Paksas stracił stanowisko w drodze procedury impeachmentu. W następstwie zmiany ordynacji wyborczej, której litewski Sejm dokonał wkrótce po przeprowadzeniu procedury odsunięcia Paksasa, były prezydent stracił możliwość ubiegania się o mandat posła. Rozpatrując skargę Paksasa ETPCz uznał, że takie rozwiązanie stanowi naruszenie prawa do wolnych wyborów. Wobec tego prawo litewskie musi być zmienione. Paksas nie raz dowodził przed wyborcami, że stał się ofiarą politycznej zemsty swoich przeciwników. Od dawna próbuje budować swoją pozycję na poczuciu krzywdy. Należy do tego grona polityków litewskich, którzy nie raz z impetem wkraczali na scenę polityczną, równie głośno z niej wypadali (lub byli wyrzucani), by potem raz za razem wracać - był dwukrotnie merem Wilna, również dwukrotnie premierem, a następnie prezydentem. Pozbawiony możliwości ponownego kandydowania na urząd głowy państwa i do parlamentu, znalazł najpierw miejsce w wileńskim samorządzie, a od 2009 r. zasiada w Parlamencie Europejskim. Po orzeczeniu ETPCz znów mówi się o jego powrocie do wielkiej polityki.
Byli premierzy nie schodzą ze sceny
Porządek i Sprawiedliwość to partia Paksasa, jej siła i pozycja to Paksas. Partii budowanych wokół przywódców na Litwie jest wiele. Po trosze przypominają one zakony, a złośliwi powiedzieliby sekty. Taki mechanizm tworzenia partii politycznych na Litwie jest wciąż obecny. Kilkanaście miesięcy temu swoich zwolenników zjednoczyła była premier Kazimiera Prunskienė, tworząc Partię Ludową. Zjazd założycielski odbywał się w atmosferze podejrzeń o zbyt bliskie związki z Rosją. Zresztą do Prunskienė już dawno przylgnęła opinia polityka prorosyjskiego. Jednak jej ugrupowanie jest nieobecne w parlamencie i raczej nie należy oczekiwać, że była premier odegra jeszcze większą rolę w litewskiej polityce. W Sejmie obecna jest natomiast Partia Chrześcijańska innego byłego szefa rządu Gediminasa Vagnoriusa (choć sam Vagnorius w Sejmie nie zasiada). Swego czasu był członkiem Związku Ojczyzny ale pod koniec lat 90. odszedł z partii skonfliktowany z jej kierownictwem, m. in. z Kubiliusem. Odtąd Vagnorius próbował realizować własne projekty polityczne, ostatnio właśnie Partię Chrześcijańską. Na początku tego roku pojawiły się głosy o możliwości wejścia ugrupowania Vagnoriusa do koalicji rządowej. Jednak na drodze do współpracy Partii Chrześcijańskiej ze Związkiem Ojczyzny stoją spory personalne - Vagnorius nie ma najmniejszej ochoty współdziałać z Kubiliusem.
"Przyjacielski ostrzał"
Nie tylko opozycja może zagrażać Kubiliusowi. Być może jeszcze większe zagrożenie tkwi w szeregach jego własnego ugrupowania. Podczas gdy premier traci coraz bardziej w oczach opinii publicznej, wysokie pozycje w rankingach zaufania i popularności zajmuje przewodnicząca Sejmu Irena Degutienė, która na tym stanowisku zastąpiła skompromitowanego Arūnasa Valinskasa z TPP. W ubiegłych latach miała już okazję pełnić obowiązki szefa rządu. Choć należy do tego samego ugrupowania co Kubilius, to nieraz zdarza się jej krytykować poczynia premiera i jego rządu. Czy jako surowy recenzent będzie chciała w najbliższej przyszłości "obalić" swojego partyjnego kolegę? Wydaje się, że w warunkach społeczno-gospodarczych dalekich od prosperity, przy stale utrzymującym się pesymizmie obywateli Litwy, niekończącej się fali emigracji, objęcie funkcji premiera jest nazbyt ryzykowne. Bardziej prawdopodobne wydaje się, że Degutienė dotrwa do końca kadencji na stanowisku przewodniczącej parlamentu, a po wyborach przejmie kierownictwo w partii.
Recenzje z pałacu prezydenckiego
Premier musi się też mierzyć z jeszcze bardziej surowym krytykiem, który dodatkowo trzyma w rękach narzędzia wpływu i nacisku o wiele mocniejsze niż opozycja. Dodatkowo ma za sobą poparcie społeczeństwa. To prezydent Dalia Grybauskaitė. Co prawda, w ostatnim czasie jej autorytet został nadszarpnięty nazbyt kurtuazyjnymi gestami pod adresem Alaksandra Łukaszenki czy innymi wpadkami na forum międzynarodowym (krytyka amerykańsko-rosyjskiego porozumienia START), ale nie aż tak, aby stracić zaufanie Litwinów. Jako osobę bezpartyjną nie obowiązuje ją żadna partyjna dyscyplina czy lojalność, dlatego też znacznie surowiej niż choćby Irena Degutienė ocenia politykę Kubiliusa i jego ministrów. Krytyka ze strony pani prezydent doprowadziła już do dymisji ministra spraw zagranicznych Vygaudasa Ušackasa. Ostatnio Grybauskaitė na cel wzięła sobie ministra środowiska Gediminasa Kazlauskasa, twierdząc że jego obecność w rządzie ma na celu jedynie zaspokojenie koalicjanta (Kazlauskas pełni funkcję z rekomendacji TPP). Kazlauskas, zdaniem Grybauskaitė, okazał się zwłaszcza nieudolny w kwestii wykorzystywania środków unijnych. Los Ušackasa, który pożegnał się ze stanowiskiem ministra po "utracie zaufania" głowy państwa, może wróżyć równie nieciekawą przyszłość Kazlauskasowi.
Rząd do wymiany
Najbliższych miesięcy na stanowiskach ministerialnych mogą nie przetrwać także szefowie resortów energetyki i gospodarki. Pierwszy, Arvydas Sekmokas obarczany jest przez opozycję odpowiedzialnością za niepowodzenia w realizacji projektu budowy nowej elektrowni atomowej na Litwie. Przetarg, który miał wyłonić realizatora inwestycji zakończył się fiaskiem. Opozycja rozpoczęła zbieranie podpisów pod wnioskiem o wotum nieufności wobec Sekmokasa. W tym samym czasie przewodniczący frakcji "paksasowców" i socjaldemokratów zaatakowali ministra gospodarki Dainiusa Kreivysa pytając o źródła rzekomego nagłego wzbogacenia, o którym napisało jedno z czasopism litewskich. W obronie ministra stanął Kubilius i póki co sprawa ucichła. Pojawiły się jednak spekulacje, że kolejne dymisje mogą w efekcie doprowadzić do upadku całego rządu. Litewska konstytucja przewiduje, że w przypadku wymiany połowy ministrów w rządzie, musi on ponownie wystąpić o akceptację przez parlament. A o to, przy rachitycznej większości koalicyjnej może być trudno.
Kubilius a sprawa polska
Problemy w stosunkach polsko-litewskich raczej nie wstrząsną rządem, choć posłużyły niektórym komentatorom do skrytykowania litewskiej polityki zagranicznej i wewnętrznej. Wiele gorzkich słów temu tematowi poświęcili zarówno obserwatorzy krajowi (np. były prezydent Valdas Adamkus), jak i zagraniczni (ostatnio choćby znany dziennikarz "The Economist" Edward Lucas). Nie można jednak oczekiwać, że litewscy Polacy doprowadzą do obalenia rządu, kolejnego, który nie potrafił (a może nie chciał) rozwiązać problemów, które od lat psują klimat w stosunkach polsko-litewskich. Trzech posłów AWPL to za mało by być choćby języczkiem u wagi. Dziwi jednak ich obecność we frakcji Porządku i Sprawiedliwości, biorąc pod uwagę to, że to ugrupowanie nie zawsze wspierało w parlamencie korzystne dla Polaków rozwiązania. Nie można się też spodziewać, że AWPL zerwie z opozycją i przejdzie do obozu rządowego. Zbyt wiele padło niespełnionych obietnic o rychłym załatwieniu problemów polskiej mniejszości, zbyt często kierownictwo konserwatystów tolerowało pełne szowinizmu hece posłów kojarzonych z nurtem nacjonalistycznym (przede wszystkim Gintarasa Songaili, który nie traci żadnej okazji by atakować polską społeczność na Litwie), aby teraz rząd Kubiliusa czy Związek Ojczyzny mogły liczyć na kredyt zaufania ze strony przedstawicieli Polaków w litewskim Sejmie.
Co dalej?
Gdzie odnajdziemy Andriusa Kubiliusa pod koniec tego roku, który dopiero się rozpoczął? Odpowiedź zabrzmi banalnie: czas pokaże. Wiele jednak wskazuje na to, że nie doczeka on końca roka na stanowisku szefa rządu. Za plecami czekają już potencjalni następcy, a jemu samemu trudno będzie odzyskać zaufanie wyborców. A w Związku Ojczyzny na pewno są tacy, którzy gotowi są poświęcić premiera za cenę zyskania kilku dodatkowych punktów w następnych wyborach do Sejmu.