Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Filip Topolewski: Non - i co dalej


31 maj 2005
A A A

„Non” – i co dalej?

Jak się spodziewano obywatele Francji odrzucili w referendum propozycję traktatu konstytucyjnego. Tym samym oczywistym się stało, że interes narodu francuskiego rozminął się dość wyraźnie (stosunkiem głosów 55% do 45%) z interesem narodu realizowanym dotychczas przez rząd francuski. Nie jest rzeczą tego felietonu rozpatrywać, jak z tym gorącym ziemniakiem poradzi sobie rząd francuski (bo w gruncie rzeczy to sprawa li tylko i wyłącznie do załatwienia pomiędzy Francuzami), ale jakie reperkusje będzie miał ten fakt dla pozostałych 24 państw UE jak również dla samej Unii.

„Ja wiedziałem, że tak będzie!”

W zasadzie wynik referendum dla nikogo nie był zaskoczeniem. Już przed referendum wieszczono jego negatywny wynik szukając przyczyn w błędach ekipy rządzącej w polityce wewnętrznej, niedoinformowaniu społeczeństwa, źle poprowadzonej kampanii, czy wyjątkowo niekorzystnym czasie zaraz po „aferze” z dyrektywą Bolkensteina, która stworzyła mit polskiego hydraulika. Myślę, że te głosy nie trafiają w sedno sprawy. Ba! One są zupełnie chybione! Pozwolę sobie spojrzeć na wynik referendum nie jak na decyzję o traktacie takim, czy owakim ale jak na akt poparcia, bądź sprzeciwu wobec dalszej integracji Unii. Pozwolę sobie sięgnąć pamięcią do wyborów prezydenckich we Francji, kiedy błyskotliwą karierę robił Jean Marie Le Pen (wykluczając z drugiej tury, przypomnę, przywódcę socjalistów Lionela Jospina). Przywołam wyniki wyborów w Holandii (tam jeszcze nie odrzucili traktatu) gdzie wielkie sukcesy święciła partia tragicznie zmarłego Pima Fontuyna. Sięgnę pamięcią do świetnych wyników eurosceptyków pod wodzą Pia Kjaersgaard w Danii, czy istnej europejskiej histerii spowodowanej przez Jorga Haidera. Cóż widzę? Nieustannie narastającą falę eurosceptycyzmu. Falę, która wylała przepływając przez Paryż.

„Run Forrest, run!”

Wystarczy jeden rzut oka w psz.pl by wiedzieć, że na Polach Elizejskich triumfowali eurosceptycy a załamywali ręce zwolennicy integracji. Jednak, znowu, taka ocena jest zbyt powierzchowna. Tę bitwę (nie wojnę!) przegrała francuska polityka zagraniczna realizowana konsekwentnie od 1950 r. (deklaracja Schumana), rozwinięta poprzez utworzenie Wspólnot Europejskich, kolejne rozszerzenia, powołanie jednolitego rynku, wprowadzenie euro i ostatnio wielkie poszerzenie. No i teraz taki lapsus. Połowa francusko-niemieckiego tandemu się potknęła. Potknięcie lidera nie oznacza przerwania wyścigu (ale Panie, gdzie jest meta?). Skoro lider się zmęczył to może nadszedł czas na zmianę lidera? Przypuśćmy. Tylko czy jest ktoś kogo stać na wysiłek doszlifowania do Niemiec? Wielka Brytania? Ten kandydat na razie pozostaje daleko z tyłu (brak euro), przymiarka żółtej koszulki mogłaby być dość kosztowna (rezygnacja z rabatu brytyjskiego), ponadto zawodnik przy każdej okazji próbuje przekonać wszystkich, że biegną w niewłaściwą stronę. Włochy? Silvio Berlusconi ma szansę wykorzystać sytuację, choć nie wiadomo czy jest zainteresowany. Warto jednak zaznaczyć silną obecność Włochów w instytucjach unijnych oraz aktywną postawę w polityce unijnej. Kandydatura całkiem możliwa. Hiszpania? Zdecydowanie najsilniejszy kandydat, choć ma do nadrobienia spory dystans. Hiszpanii pomaga dzisiaj prounijny premier. Hiszpania nie od wczoraj jest w Unii, w hiszpańskich sklepach brzęczy unijna waluta i przede wszystkim jest tam wola polityczna dalszej integracji. Polska? Samo rozważanie możliwości nadania impetu procesowi integracji przez państwo, które dopiero co weszło do unijnego domku i nie zdążyło jeszcze zająć miejsca przy stole (brak euro) jest już dość kuriozalne, ale co tam – poćwiczmy ułańską fantazję. Ten zawodnik marnuje dobrą okazję, żeby siedzieć cicho, wysyła żołnierzy do Iraku, polityków na Ukrainę, hydraulików do Francji, zaniża podatki, prowadzi dumping socjalny, delokalizuje i cały czas krzyczy o kasę. Z drugiej strony nie można Polakom odmówić silnych nastrojów prounijnych i rozmachu w działaniu. Reasumując na potknięciu Francji mogą zyskać (umocnić swoją pozycję w Unii), prócz Niemiec oczywiście, Hiszpania i Włochy oraz w jakimś stopniu Polska. Nikt raczej nie zastąpi Paryża jako motoru – Unia po prostu może integrować się wolniej. Mówiąc o wygranych nie wolno zapomnieć o Komisji Europejskiej. Teraz z całym przekonaniem może ona mówić, że jest jedynym „rządem” dbającym o interesy Unii.

Nie od razu Rzym zbudowano.

„Non” stworzyło możliwość spowolnienia tempa integracji. Koło historii przywróciło ogólnoeuropejski klimat forowania interesów państw narodowych. Słaba koniunktura gospodarcza, reformy państw opiekuńczych, strach przed tanią siła roboczą zza Odry, perspektywa włączenia do UE Turcji i Ukrainy – te wszystkie wyzwania spadły niespodziewanie na głowę biednego Pierre’a. Pierre, zresztą trudno mu się dziwić, postanowił odsunąć sprawy unijne i skoncentrować się na uporządkowaniu spraw we własnym domku. Pozostaje się tylko zapytać kiedy Pierre powróci do spraw unijnych? Cóż...Unia Europejska rozwija się już od pięćdziesięciu lat. Moim zdaniem nie prędko.

Liberum veto

Unia Europejska to nie tylko zbiór poszczególnych państw członkowskich. Unia Europejska to odrębny byt. Byt, który od lat opierał się na zasadach kompromisu i jednomyślności. W ostatnia niedzielę (Ta ostatnia niedziela...) zasada ta otrzymała potężny cios i w zasadzie trzeźwo oceniając sytuację jej użyteczność rażąco spadła. Uzyskanie jednomyślności w gronie 25 państw jest matematycznie bardzo mało prawdopodobne (prawie nieprawdopodobne – 1:16777216). Co więcej, państwa wyrażały swoja opinię na temat dokumentu, który opracowywany był przez pięć lat i dotyczył, zdawałoby się najważniejszych wspólnych pryncypiów państw członkowskich. Okazało się, że nawet w takiej kwestii nie można wypracować jednomyślności. W jakiej sprawie będzie można? Unii Europejskiej grozi bezwładność i paraliż decyzyjny. Paradoksalnie francuskie „non” pokazało, jak pilnie potrzebne jest usprawnienie procesu decyzyjnego wewnątrz UE.

„Po co wam wolność”?

Paryska lekcja była czymś więcej niż tylko przegranym referendum. Paryska lekcja była czymś więcej niż tylko nieporozumieniem pomiędzy francuskim rządem a społeczeństwem. 29 maja 2005 r. sprawy unijne przyleciały z brukselskich biurek prosto na ulice Paryża. Co się okazało? Że Paryż widzi sprawę inaczej niż widziała ją Bruksela, inaczej niż widział ją francuski rząd. To nie Paryż się myli i to nie Francuzi podejmują złe decyzje. Być może jest tak, że coraz ważniejsze decyzje unijne podejmowane są za daleko od obywateli. Być może obywatele państw członkowskich powinni mieć większy wpływ na Unię Europejską niż poprzez kadencyjne wybory rządu narodowego? Być może w Unii Europejskiej brakuje mechanizmów demokratycznych? Być może instytucjom unijnym brakuje demokratycznej legitymizacji. Być może nadszedł najwyższy czas by zasypać Unijny deficyt demokracji? Ale to wymaga wynegocjowania, napisania i przegłosowania kolejnego traktatu.