Jan Engelgard: Wojny historyczne
- Jan Engelgard
Historia jest nadal narzędziem polityki, co więcej – stała się bronią, przy pomocy której prowadzone są rozgrywki pomiędzy poszczególnymi krajami.
Panuje przekonanie, że w poprzednim systemie historia była całkowicie podporządkowana polityce, a teraz rzekomo mamy wolność badań i interpretacji. Tak jednak nie jest. Historia jest nadal narzędziem polityki, co więcej – stała się bronią, przy pomocy której prowadzone są rozgrywki pomiędzy poszczególnymi krajami. Dotyczy to przede wszystkim krajów dawnego bloku wschodniego. Co jakiś czas wybuchają gorące spory, w których roztrząsa się wydarzenia nawet sprzed 300-400 lat!
Np. obecnie trwa batalia wokół interpretacji 300. rocznicy bitwy pod Połtawą (1709). Rosja spiera się z Ukrainą, której prezydent oznajmił, że bohaterem jest hetman Iwan Mazepa, stronnik króla szwedzkiego Karola XII. Na miejscu obchodów bitwy grupy juszczenkowiej „Naszej Ukrainy” głośno demonstrują przeciwko Rosjanom świętującym zwycięstwo Piotra I nad Szwedami. Doszło do rękoczynów. Obecni na obchodach historycy szwedzcy łapali się za głowę, nie mogąc zrozumieć o co chodzi. Ukraina jest chyba przykładem najbardziej jaskrawym – bo w tym kraju kontrolę nad archiwami ma bezpośrednio Służba Bezpieczeństwa Ukrainy, i to ona wydaje wyroki historyczne. Np. nie tak dawno orzekła, że UPA nie była formacją zbrodniczą, a także to (tu niespodzianka), że Rosja nie ponosi odpowiedzialności za głód na Ukrainie w latach 30. A kto ponosi? Okazuje się, że służby Juszczenki orzekły, że komuniści ukraińscy. Na odległość pachnie to polityką, wszak w przyszłym roku mamy na Ukrainie wybory prezydenta, w których komuniści wystawią na pewno kandydata.
My z kolei regularnie wojujemy z Niemcami i Rosją. Ostatnio polskie MSZ oficjalnie zaprotestowało przeciwko nadanej 21 czerwca audycji w telewizji „Rossija”, w której stwierdzono, że Polska szykowała w latach 30. atak na ZSRR razem z Niemcami, a w gabinecie Józefa Becka wisiał portret Adolfa Hitlera. Rosjanie oficjalnie nie odpowiedzieli, jedynie anonimowy urzędnik rosyjskiego MSZ powiedział gazecie „Kommiersant”, że nie ma sensu wciągać polityków do dyskusji historycznych, i ze gdyby Rosja interweniowała po każdej nieprzechylnej Rosji audycji czy artykule w polskich mediach państwowych, to by się dopiero działo. Uwaga może być słuszna, bo oburzając się na rosyjskie media, zapominamy, że w naszych zupełnie poważnie dyskutowało się nad tym, jak to by było dobrze, gdybyśmy w 1939 roku poszli na układ z Hitlerem i razem zdobywali Moskwę (vide artykuły w „Rzeczpospolitej”). Na ten temat oficjalnie wypowiadał się nieżyjący już prof. Paweł Wieczorkiewicz, mówiąc zupełnie poważnie o defiladzie wojsk Hitlera i Rydza-Śmigłego na Placu Czerwonym. Wtedy miał on niemal status oficjalnego historyka RP. Rosjanie nie zdecydowali się na oficjalny protest, ale pewnie zapadły im w pamięć takie opinie.
Trudno więc się dziwić, że u nich co jakiś czas pojawiają się złośliwe artykuły czy audycje na nasz temat. Wątpię, czy są one wynikiem np. bezpośredniej inspiracji Kremla, ale na pewno ilustrują panujące nastroje. W rzeczonej audycji z 21 czerwca o Polsce mówi się niejako mimochodem, bo całość jest poświęcona paktowi Ribbentrop-Mołotow. Z występujących w filmie historyków najbardziej nieprzyjemne wrażenie robi Natalia Narocznickaja, której wypowiedzi pachną propagandą w starym stylu. Ale nie to jest w tym filmie (cały ma być pokazany w sierpniu) najbardziej bulwersujące. Oto z komentarza lektora można dowiedzieć się, że w umowie Polski z Niemcami z roku 1934 była rzekomo „tajna część”, w której obie strony „obiecały sobie pomoc wojskową”, oczywiście w wojnie z ZSRR. Dowodu na to nie podano żadnego, ale charakterystyczne było uzasadnienie: „Tajne klauzule do umów były powszechną praktyką”.
Oglądam często kanał „Rossija”, w szczególności filmy dokumentalne i zauważam, że to już drugi przypadek podania takiej informacji. Jest to zwyczajny fałsz, bo do deklaracji polsko-niemieckiej o nieagresji z 26 stycznia 1934 nie dołączono żadnych tajnych klauzul. Pisze o tym wyraźnie najwybitniejszy badacz stosunków polsko-niemieckich, prof. Marian Wojciechowski. Był on członkiem PZPR i trudno byłoby go posądzać o chęć oszczędzania sanacji, jednak w swoim fundamentalnym dziele pt. „Stosunki polsko-niemieckie 1933-1938” (Poznań, 1980), napisał jednoznacznie: „Deklarację podpisali 26 stycznia 1934 r. Neurath ze strony niemieckiej i Lipski – z polskiej. Żadnych dodatkowych protokołów czy klauzul do deklaracji nie dołączono”. Co prawda w deklaracji znalazło się sformułowanie o konsultacjach „we wszelkich zagadnieniach dotyczących wzajemnych stosunków”, ale niczego konkretnego to nie oznaczało. Jedynie w relacji Hermana Rauschninga z 1951 roku stwierdził on, że podczas rozmowy z Józefem Piłsudskim w końcu 1933 r. miał on mu zasugerować, że istnieje jakaś możliwość współdziałania Polski i Niemiec na wypadek wojny z ZSRR. Jednak nie potwierdzają tego polskie źródła. Po śmierci Piłsudskiego (1935) do sprawy próbował wrócić pod koniec lat 30. Herman Goering, ale jego propozycje nie spotkały się z przychylnym przyjęciem.
Tyle w kwestii rzekomego „tajnego protokołu” polsko-niemieckiego. Natomiast informacja o portrecie Hitlera w gabinecie Becka to już jest piramidalna bzdura. Becka można krytykować za konkretne posunięcia i w ogóle za strategię polskiej polityki w tym czasie, ale takie chwyty są dziecinne. W ogóle widać gołym okiem, że nawet zawodowi historycy w Rosji mają mgliste pojęcie o polskiej historii i dotyczy to nie tylko omawianego tutaj okresu. Na zapleczu mogą więc hulać amatorzy i obsesjonaci, których w żadnym kraju nie brak. Kto głośniej krzyczy, ten ma rację, każda bzdura przejdzie.
Jak więc zachowywać się w takich przypadkach? Oficjalne protesty na szczeblu MSZ to jest droga donikąd, to przejaw słabości lub ulegania naciskom opozycji, która niemal w każdym przypadku żąda „ostrej” reakcji. Nasze protesty historyczne są już jednak w Europie obiektem żartów. O wiele skuteczniejsze jest przedstawienie rzetelnej wiedzy i dotarcie z tym do mediów strony przeciwnej. Działa przecież rządowa komisja ds. trudnych. Należy się domagać, by np. w rosyjskiej telewizji czy prasie ukazywały się publikacje polskich historyków, czy publicystów. Będzie to jednak skuteczne tylko wtedy, kiedy będzie to robione w dobrej wierze, a nie np. tylko po to, żeby „przyłożyć”. Nie należy też łudzić się, że nasza interpretacja dziejów będzie powszechnie przyjęta za obowiązującą na całym świecie, a tym bardziej w Rosji. Nigdy tak nie było i nie będzie. Co innego jednak, kiedy będziemy się spierać o interpretację faktów, a co innego, kiedy z obu stron zalewały nas będą zwyczajne kłamstwa i brednie. No i trzeba poszerzać pole do rozmowy, a nie tak jak dotychczas pole bitwy. My zaś powinniśmy pilnować się, by nie zapędzać się w kozi róg. Jak bowiem można np. protestować przeciwko uchwałom CDU/CSU w sprawie „wypędzonych” a jednocześnie użalać się nad losem ludności niemieckiej maltretowanej i mordowanej przez Armię Czerwoną, a z drugiej strony żałować, że nie poszliśmy z Hitlerem na Moskwę i protestować przeciwko temu, że w Rosji mówi się, że tak właśnie chcieliśmy zrobić.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.
Artykuł ukazał się pierwotnie na łamach blogu Jana Engelgarda. Przedruk za zgodą autora.