Joanna Mieszko-Wiórkiewicz: Africa-Rallye czyli wyścig hegemonów
Uśmiechy są obowiązkowe dla ludzkiego oka. Jednak pozory mylą i tych, którzy orientują się w kulisach politycznych gier między Paryżem i Berlinem nie zwiodą: na kilka dni przed lizbońskim szczytem „UE-Afryka” Berlin zaczął dobrze przygotowany ostrzał francuskiej polityki wobec Afryki Północnej. W centrum ataku znajdują się przede wszystkim od początku obserwowane przez Niemców Argusowym okiem plany założenia tzw. „Unii Sródziemnomorskiej”, dzięki której Francja potwierdziłaby swoją dominację w byłych koloniach północno-afrykańskich i zapewniła sobie dostęp do rezerw naturalnych w tych krajach.
Plany te są solą w oku Berlina. Pani kanclerz zagroziła, że Niemcy będą w takim razie prowadzić bardziej zdecydowanie indywidualną politykę w Europie wschodniej, jeśli Francja nie podda swojej polityki wobec Afryki Północnej dyktatowi Brukseli. Naturalnie, ten rodzaj argumentacji wzbudzić może jedynie kwaśny uśmiech i to nie tylko w Paryżu. Indywidualna polityka Berlina w Europie wschodniej i na Bałkanach jest faktem od dziesięcioleci. Nie wiadomo jednak jakie „bardziej zdecydowane” kroki ma na myśli Berlin.
Wypracowana w ostatnich miesiącach w Brukseli strategia wobec Afryki, która omawiana będzie podczas tego weekendu w Lizbonie celuje także w silniejsze związanie francuskich działań na kontynencie afrykańskim z planami Brukseli, gdzie Francuzi nie mają ostatniego słowa. Wskutek owej zapowiadanej wspólnej strategii „obszary wpływów” pojedynczych państw europejskich na południe od Sahary powinny się „skurczyć” - twierdzi autor opublikowanego just in time przez berlińskie DGAP (Niemieckie Stowarzyszenie Polityki Zagranicznej) studium na ten temat.
Jeśli uda się osłabić stosunki Paryża z kontynentem afrykańskim, wówczas dla rozwijających się dynamicznie niemieckich przedsiębiorstw otworzą się nowe perspektywy dostępu do naturalnych bogactw Afryki, a dla berlińskiej polityki nowe możliwości politycznych wpływów.
Unia śródziemnomorska
Niemieckie przepychanki nabrały tempa, od kiedy prezydent Francji Nicolas Sarkozy wspólnie z Algierią wyraził chęć stworzenia unii państw położonych nad Morzem Śródziemnym. Państwa te, jak wiadomo, związane są od najwcześniejszych czasów ludzkości silnymi więzami kulturalnymi i gospodarczymi. Zaczynem stała się „Oś Paryż-Algier” , wokół której zaczynają się grupować dalsze państwa. Projekt ten, który zapewnia Francuzom na przyszłość ekskluzywną pozycję w państwach północno-afrykańskich, bazuje głównie na wspólnych przedsięwzięciach ekonomicznych. Dowodem na to jest choćby wynik ostatniej 3-dniowej wizyty sprzed kilku dni prezydenta Francji w Algierze: francuskie firmy podpisały tam umowy gospodarcze na 5 miliardów euro. Jest to wynik, o którym Niemcy mogą tylko pomarzyć. Poza tym Sarkozy nie wykluczył wspólnych przedsięwzięć w zakresie energii nuklearnej z Libią i Marokiem.
Gdzie jest pies pogrzebany
Zarówno w Algierii, jak i w Libii aktywność Francuzów koliduje z intensywnymi staraniami o wpływy Niemców. Stąd ta ostra reakcja Berlina. Jak zażądała przedwczoraj kanclerz Merkel: „Unia śródziemnomorska musi być otwarta dla wszystkich“. Jeśli Paryż się do tego żądania nie zastosuje i będzie nadal dbał wyłącznie o swoje narodowe interesy, „wówczas zdarzy się coś, co uważam za bardzo niebezpieczne” – zapowiedziała groźnie kanclerz Merkel. W związku z tym Berlin zastrzega sobie prawo do stworzenia „Unii wschodnioeuropejskiej z Ukrainą lub podobnymi krajami z wyłączeniem Francji”. Pogróżki na temat wyłącznej niemieckiej hegemonii na wschodzie , uprawianej de facto przez Niemcy od roku 1990 i mającej zabezpieczyć niemieckie interesy mają zmusić Paryż do porzucenia narodowych planów.
Cała nadzieja w młodych?
Ten właśnie cel, czyli nieskrępowany dostęp do złóż i zabezpieczenie ekspansji koncernów niemieckich na rynek afrykański postawił sobie Berlin przystępując do nowej strategii afrykańskiej Unii Europejskiej. Napisane jest to expressis verbis w wyżej wspomnianym opracowaniu berlińskiego think-tanku DGAP. W dokumencie autor dokonuje analizy aktywności Paryża na terenie swoich byłych kolonii w płn. Afryce i zastanawia się, na ile możliwe jest dzięki zmianie pokoleniowej zmiana w wykorzystywaniu przez Paryż tradycyjnych środków francuskiej władzy w byłych koloniach, m.in. ekskluzywnych sieci powiązań Paryża z elitami w byłych koloniach, które swoje wykształcenie , a czasem polityczne ostrogi zdobywały we Francji.
Nie do przecenienia jest także stała obecność militarna Francji w tych krajach. Nicolas Sarkozy co prawda otwarcie wystąpił przeciwko „francusko-afrykańskim układom z dawnych czasów“. Jednak w Niemczech tę wypowiedź Sarko przeciwko układom „Françafrique” przyjęto sceptycznie.
Z Berlina nie będzie wsparcia
Cierniem w oku Berlina jest nieprzerwana współpraca wojskowa Paryża z rządami byłych kolonii afrykańskich, a co za tym idzie francuska obecność militarna w Płn. Afryce. Ponieważ Francja od roku 1990 prowadzi własny program kształcenia wojskowego oddziałów afrykańskich („Renforcement des capacités africaines au maintien de la paix”, RECAMP), Berlin z całą mocą popiera pomysł tzw. „Battle Group” powstały w Brukseli. Dzięki niemu złamany zostałby na niwie wojskowej monopol Francji. W czasie dotychczasowej interwencji oddziałów wojskowych UE w Kongo, pomimo, że służyła ona w dużej mierze ochronie niemieckich interesów ekonomicznych Francja była postrzegana na miejscu jako przewodząca i najbardziej reprezentatywna siła. Zamiast tego Berlin chce sam zająć pierwszoplanowe pozycje i dlatego m.in. oponuje przeciwko wysłaniu humanitarnej interwencji do Czadu. „Nawet gdyby ta humanitarna akcja interwencyjna à la Kouchner miała się przebić – napisano w opracowaniu – „to ani w aparacie niemieckiego ministerstwa spraw zagranicznych, ani w ministerstwie d/s współpracy gospodarczej i rozwoju ani też w ministerstwie obrony nie znajdzie Paryż odpowiedniego poparcia“.
Niepohamowane ambicje
Omawiane opracowanie pt. „Trudne wszystkiego początki : Francja w poszukiwaniu nowej polityki wobec Afryki“ pióra Andreasa Mehlera (org: Aller Anfang ist schwer: Frankreich auf der Suche nach einer neuen Afrika-Politik; DGAP- Analyse Nr. 5, Dezember 2007) stanowić ma podstawę do dyskusji na szczycie w Lizbonie w najbliższą sobotę i niedzielę, gdzie Niemcy będą próbowali wysadzić Francję z „afrykańskiego siodła“. I kiedy w opracowaniu autor z naciskiem podkreśla ograniczenie „francuskich oraz wszelkich innych narodowych wpływów w Afryce”, to odnosi się to do także do Wielkiej Brytanii. W żadnym razie do Niemiec. Berlin prowadzić będzie bowiem swoją narodową politykę pod gwieździstą flagą Brukseli. I to długodystansowo. „Implementacja tej strategii kosztować będzie dużo czasu”, bowiem „ w końcu na przeszkodzie jej stoją realne interesy Francji w Afryce i Europie oraz ambitny francuski prezydent”.