Joanna Mieszko Wiórkiewicz: Xiężna Lobkowitz oddaje Niemcom "Berlinkę"
„W geście dobrej woli polscy politycy powinni podjąć decyzję o oddaniu Niemcom „Berlinki”, zbioru najcenniejszych zabytków niemieckiego piśmiennictwa, który od 1945 r. znajduje się w Krakowie.” – postuluje po raz kolejny pani Nawojka Cieślińska, po mężu księżna Lobkowitz z siedzibą rodową pod Monachium.*
Po raz kolejny, ponieważ tę mantrę głosiła pani Lobkowitz już wiele razy, że przypomnę choćby jej publikację w GW z roku 2002:
http://www.dziedzictwo.pl/sources/forum/cieslinska.html, gdzie pisze m.in.:
„(...) Nie słychać u nas o wnioskach rodziny Sachsów w sprawie zwrotu czterech obrazów z warszawskiego Muzeum Narodowego. Albo o wniosku o zwrot - z tego samego muzeum - obrazu Courbeta. Wniosła go spadkobierczyni wybitnej węgierskiej kolekcji malarstwa barona Herzoga, zrabowanej w Budapeszcie w 1944 r.
Czas na wnioski. Wydaje się, że Ministerstwo Kultury i Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie miały i nie mają jeszcze stanowiska w tych sprawach. Chlubnym wyjątkiem jest prezydent Kwaśniewski, który w 1998 r. rzucił propozycję "otwierającą" w sprawach Berlinki z Biblioteki Jagiellońskiej. Niestety, nie podjęto jej.“
Jakie to przykre. Nie dość, że jesteśmy mordercami Żydów i Niemców, to jeszcze rabusiami nie tylko niemieckich limuzyn, lecz i dzieł niemieckiej sztuki, których nawet po zdemaskowaniu nie chcemy oddać. Publikacja w "Tygodniku Powszechnym" ma zatem nieprzypadkiem idealny „timing”. Nasza wina, nasza bardzo wielka wina.
Podążając jednak tokiem rozumowania xiężnej Lobkowitz, trudno pojąć, dlaczego Niemcy dotąd nie oddały Egiptowi popiersia Nefretete, Grekom – Ołtarza Pergamońskiego, a Irakijczykom choćby tylko kilku wykopalisk z okresu Babilonu, których droga do berlińskiego Muzeum na Wyspie bynajmniej nie jest wyjaśniona. Rosjan z ich Ermitażem, Francuzów z ich Luwrem i Brytyjczyków z National Gallery nie będziemy teraz tu mieszać, choć i tam dałoby się niejedno ekspresowo zwrócić. Tym bardziej, że unika tego też tego tematu jak ognia pani Lobkowitz.
Z przykrością muszę stwierdzić, że pani Nawojka Cieślińska-Lobkowitz nie zapisała się w mojej pamięci podczas swoich oficjalnych wystąpień w Niemczech jako osoba szczególnie dbająca o polski interes narodowy. Dlatego jest w moim odczuciu osobą najmniej predystynowaną do tego, by wygłaszać opinie, które miałyby być rozważane poważnie w najwyższych polskich gremiach. Zresztą opinie czytelników artykułu pani Lobkowitz na Forum Onetu są wymowne.
Dla pełniejszego obrazu przekonań pani Lobkowitz cytuję poniżej pewną wypowiedź sprzed lat. Otóż 25 czerwca 2003 odbyła się w Berlinie zorganizowana przez Erykę Steinbach w berlińskim Friedrichstattkirche w centrum miasta konferencja pt. “Centrum przeciwko wypędzieniom”.Chodziło o wbicie ludziom do głów pomysłu, który odtąd jątrzy i psuje stosunki polsko-niemieckie i czesko-niemieckie. Do udziału w niej jako ekspert-muzealnik i były attaché kulturalny polskiej ambasady zaproszona została także Nawojka Cieślińska-Lobkowitz. Oto, co wtedy m.inn. powiedziała, co skrupulatnie zapisałam:
„Zważywszy, że liczbę wysiedlonych szacuje się od 12 do 15 milionów, straty ludzkie przymusowo wysiedlonych Niemców z nawiązką przekraczają swoimi rozmiarami ilość metodycznie wymordowanych Żydów, nie mówiąc o zabitych Polakach, Sowietach, Cyganach czy innych nacjach. Z prostego rachunku wynika, że Niemcy jak najbardziej są liczbowo największymi ofiarami Historii”.
Dzięki takiemu silnemu wewnętrznemu przekonaniu każde wystąpienie pani Cieślińskiej-Lobkowitz w sprawie zwrotu przez Polskę Niemcom „Berlinki” czy jakichkolwiek innych dzieł sztuki będzie oceniane nie tylko przez rewizjonistyczne kręgi Niemiec jako jedyne humanitarne wołanie na polskiej puszczy. Ale kropla drąży skałę, nieprawdaż?
____________________________________________
* http://tygodnik.onet.pl/1463292,artykul.html)