Karolina Iskierka: Nie taki diabeł straszny? (komentarz)
Europa ze zdziwieniem przyjęła wynik włoskich wyborów. Mieszkańcy Italii zdecydowali, że chcą, by rządził nimi polityk niezwykle często określany mianem pajaca. Jednak czy aby na pewno sprawa jest aż tak prosta? Zanim spytamy czy Włosi na dobre stracili zdrowy rozsądek, zastanówmy się, jaki mieli wybór. Z jednej strony o stanowisko szefa rządu ubiegał się dwukrotny premier, który często swoją władzę wykorzystywał do unikania odpowiedzialności za popełnione przestępstwa i kompromitował się nieprzemyślanymi wypowiedziami. Z drugiej strony jego kontrkandydatem był były komunista, nieraz złapany na kłamstwie i wywodzący się z ekipy, która właśnie zakończyła nieudolne rządy. Jeśli dołoży się do tego tradycyjną prawicowość wielu mieszkańców Półwyspu Apenińskiego i ich ogólne zniechęcenie do polityki, wyniki wyborów przestają być aż tak zdumiewające.
Zapewne Berlusconi nie jest idealnym kandydatem na premiera. Miał już dwie szanse i w powszechnym odczuciu Włochów zadbał głównie o własne interesy. Jednakże warto pamiętać, że mimo tytanicznej pracy chirurgów plastycznych, nawet il Cavaliere się starzeje. A świadomość starzenia się powoduje, iż coraz częściej przychodzi pokusa, by pozytywnie zapisać się w pamięci innych. Nawet jeśli Berlusconiemu jeszcze daleko do tego etapu, to nie jest tajemnicą fakt, iż marzy mu się prezydentura. A żeby to osiągnąć będzie musiał przekonać do siebie różne strony włoskiej sceny politycznej.
Optymizmem napawają pierwsze słowa wypowiedziane przez lidera zwycięskiej centroprawicy. Zamiast pławić się w chwale Berlusconi zapowiada rozwiązanie problemu neapolitańskich śmieci i prywatyzacji Alitalia. A zatem jeśli tylko il Cavaliere uda się zapanować nad swoją ułańską fantazją i skupić na sprawach istotnych dla Włoch, jest nadzieja dla Italii.