Krzysztof Chaczko: Bitwa hiszpańsko-angielska z Nike w tle
W środowy wieczór, w wielkim finale Ligi Mistrzów, staną naprzeciw siebie potęgi piłkarskiej Europy: FC Barcelona oraz Manchester United. Te dwie ogromne machiny futbolowe, dzieli praktycznie wszystko. Łączy tylko jedno – odzieżowa firma Nike.
O takim finale śnili od dawna miłośnicy futbolu na całym świecie. Prasa określiła to spotkanie mianem ,,meczu nad meczami”. Wydarzeniem, zdarzającym się raz na dekadę klubowych rozgrywek piłkarskich na Starym Kontynencie. I w rzeczy samej, tak właśnie jest.
Z jednej strony stanie FC Barcelona. Największa piłkarska demokracja świata. Drużyna z niespotykaną elegancją i finezją gry oraz niebywałą (archaiczną?) filozofią funkcjonowania klubu. Popularna Blaugrana wygląda jakby była w pewnym stopniu klubem prehistorycznym, zawieszonym w latach przeszłych: w dzisiejszych czasach komercjalizacji, zbyt manifestująca swoją katalońską etniczność, zbyt niechętna finansowym reklamom na własnych strojach, w zbyt dużej mierze opierająca się na wychowankach (szczególnie Katalończykach), wymieniająca zbyt dużą ilość szybkich podań i wreszcie grająca z ostentacyjną finezją i polotem. Czasem wręcz wydaje się, iż piłkarze z Camp Nou, zachowują się tak, jakby samo piękno gry było dla nich istotniejsze niż zdobywanie bramek. Obecna FC Barcelona, to najprawdopodobniej najpiękniej grający zespół od czasów rejestrowania rozgrywek futbolowych. I jednocześnie zmiatający z powierzchni ziemi napotkane przypadkiem drużyny (no może z wyjątkiem angielskich). Już samych trzech wychowanków Barcelony, można by umieścić na szczytach piłkarskiego kunsztu: Messi, Xavi i Iniesta, to wyżyny tego, co można osiągnąć w światowej (finezyjnej) piłce nożnej. A każdy z nich, mierzy około metra siedemdziesięciu wzrostu, czyli siedząc na ławce rezerwowych, ledwo dosięgają butami murawy.
Z drugiej strony Manchester United. Najbardziej popularny i zdaje się najbogatszy klub piłkarski na świecie. Jak przystało na szanującą się drużynę z Wysp Brytyjskich, z filozofią futbolu głęboko zakorzenioną w atletycznej, siłowej grze. ,,Czerwone Diabły” to klub idealny na obecne czasy: epoki z dominacją sportowców siłowych. Muskularnych olbrzymów, potrafiących uderzyć piłkę z niesłychaną siłą, czy przedrzeć się przez ludzkie ,,zasieki” stawiane przez równie dobrze fizycznie rozwiniętych przeciwników (no może z wyjątkiem klubów hiszpańskich). Już sama trójka zawodników Manchesteru, wystarczyłaby na rozdanie nagród dla najlepszych piłkarzy Europy: Cristiano Ronaldo, Wayne Rooney i Rio Ferdinand, to wyżyny tego, co można osiągnąć w światowej (atletycznej) piłce nożnej. A rosłe są to chłopy ze wszech miar. Od prawie metra osiemdziesięciu (Rooney), poprzez metr osiemdziesiąt pięć (Ronaldo) aż do ponad metra dziewięćdziesięciu (Ferdinand).
W środę takich sportowych smaczków będzie znacznie więcej. To w tym dniu może się na dobre rozstrzygnąć rywalizacja o miano najlepszego piłkarza globu. Messi, który wybitnie nie radzi sobie w grze z Anglikami, będzie miał w końcu okazje osobiście wydrzeć ten tytuł najskuteczniejszemu graczowi Manchesteru – C. Ronaldo. Prawie siedemdziesięcioletni, stary wyjadacz i trener Anglików Sir Alex Ferguson, skonfrontuje swoją wiekową jak Stonehenge myśl trenerską, z młodością i polotem Katalończyka Josepa Guardioli (rocznik 1971). Ten ostatni – kontynuujący najpiękniejsze tradycje piłki katalońskiej – poprowadzi hiszpańskie ,,maluchy” do walki z ,,wielkoludami” z Wysp Brytyjskich. To w Rzymie, jak nigdzie indziej na świecie, iberyjska finezja i wirtuozeria zetrze się z wyspiarską siłą i defensywą. Hiszpańska estetyka gry spotka się z angielską mocą futbolu. Mówiąc jeszcze inaczej, dwie najlepsze ligi piłkarskie w Europie, wystawią swoje najmocniejsze – ale jakże różne – ostrza, by przynajmniej na rok rozstrzygnąć prestiżową rywalizację o futbolową dominację na Starym Kontynencie. W Barcelonie nie zagra żaden Anglik. W Manchesterze Hiszpana nie uświadczysz. ,,Duma Katalonii” oraz ,,Czerwone Diabły” wywalczyły już mistrzostwa na swoich domowych podwórkach. Pozostała im więc tylko walka o najcenniejszy piłkarski Puchar Europy. Jeśli zwycięży klub z Barcelony, będzie to pierwszy przypadek w historii Hiszpanii, w którym jeden zespół zdobędzie w jednym roku trzy korony – mistrzostwo kraju, Puchar Hiszpanii oraz Ligę Mistrzów. Jeśli wygrają Anglicy, zostaną pierwszym zespołem w Europie, który dwa razy z rzędu uniesie to trofeum. Cóż więcej można jeszcze tutaj dodać?
Chyba tylko to, iż niemniejszym wygranym rzymskiego finału, będzie z pewnością firma Nike. Amerykański koncern to wyłączny dostawca strojów dla tegorocznych finalistów a jednocześnie swoista szara eminencja, odpowiadająca za sporą cześć finansów obu drużyn. To zadaje się jedyny punkt w którym łączą się oba zespoły. Ogromna machina biznesowa spod znaku ,,łyżwy”, jest tak znacząca i silna, iż potrafi blokować niewygodne dla niej transfery (mówi się np. o blokowaniu przejścia C. Ronaldo do związanego z Adidasem Realu Madryt). Zatem, ktokolwiek wygra, puchar dla najlepszej drużyny Europy uniosą zawodnicy z logo amerykańskiej firmy odzieżowej na koszulkach. A to zawsze oznacza znaczący progres sprzedaży. Niezależnie od rozmiaru koszulek w których zagrają zwycięzcy.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.