Łukasz Pawłowski: Dziadek Baracka Obamy
Entuzjazm jaki wywołało na Wyspach zwycięstwo Obamy powoli opada, ponieważ wiele wskazuje na to, że nowy prezydent nie darzy Brytyjczyków szczególną sympatią. Ponoć miały na to wpływ traumatyczne wspomnienia jego dziadka z pobytu w brytyjskim wiezieniu. Wybór Obamy przyniósł w Wielkiej Brytanii i wielu innych krajach na świecie nadzieję na poprawę stosunków z USA. Popularność Obamy sprawia także, że bliskie kontakty z USA z politycznego pocałunku śmierci mogą się wkrótce okazać się trampoliną do wyborczego sukcesu. W Wielkiej Brytanii ta tendencja jest dodatkowo potęgowana historią polityki „specjalnych stosunków” pomiędzy oboma krajami. Brytyjscy dyplomaci – w chyba jeszcze większym stopniu niż polscy – uważają swój kraj za modelowego sojusznika USA i za swoją lojalność oczekują wreszcie nagrody. Bliskie relacje ze Stanami Zjednoczonymi w ostatnich latach nie przyniosły bowiem jak dotąd Brytyjczykom wymiernych korzyści.
To między innymi z tego powodu, odcięcie się od dziedzictwa swojego poprzednika w polityce zagranicznej było jednym z głównych celów Gordona Browna. Już podczas pierwszej wizyty za oceanem Brown starał się podkreślić dystans dzielący go od Busha. Nie było serdecznych powitań i dowodów przyjaźni. Zastąpił je chłodny protokół dyplomatyczny. Jednak zobowiązania, jakie zaciągnął Blair w Iraku i Afganistanie nie pozwalały Brownowi na widoczną zmianę kursu. Dopiero wraz z wyborem Baracka Obamy pojawiła się nadzieja. Brytyjskie media już od dawna przewidują, że Brown będzie starał się poprawić swój wizerunek, zacieśniając kontakty z nowym prezydentem.
Co jakiś czas w prasie na Wyspach pojawiają się także analizy próbujące odpowiedzieć na pytanie czy Obama lubi, czy też nie lubi Wielkiej Brytanii. Rzadko który prezydent był dla brytyjskiej opinii publicznej tak tajemniczy a równocześnie z rzadko którym wiązała ona równie wielkie oczekiwania. Brytyjskie media z biografii Obamy oraz jego wypowiedzi raz po raz próbują odgadnąć stosunek nowego prezydenta do europejskiego sojusznika.
Rezultaty tych analiz nie są jak na razie zachęcające dla sympatyków prezydenta elekta. Opisując w swojej autobiografii podróż z Europy do Kenii, Obama odnosi się do Zjednoczonego Królestwa niechętnie, krytykując ten kraj za kolonialną przeszłość. Od niedawna spekuluje się, że ten negatywny stosunek nie opiera się jedynie na wolnościowych ideałach ale ma także podłoże osobiste.
Kenia, z której wywodzi się część rodziny prezydenta elekta, od końca XIX wieku należała do Imperium Brytyjskiego. Dziadek Obamy, Hussein Onyango Obama, w czasie drugiej wojny światowej walczył w szeregach armii brytyjskiej w Birmie. Po powrocie do Kenii został zatrudniony jako kucharz wojskowy i tam, jak twierdzi 87-letnia dziś trzecia żona Onyango, Sarah, rozpoczął współpracę z walczącym o niepodległość Kenii Kikuyu Central Association (Głównym Związkiem Kikuyu). Hussein Onyango współpracował z powstańcami jako informator za co został aresztowany w roku 1949. Sarah Obama utrzymuje, że jej mąż spędził w więzieniu dwa lata i w tym czasie był wielokrotnie maltretowany przez brytyjskich żołnierzy. Twierdzi również, że rodzina nie mogła dostarczać osadzonemu jedzenia, a miejsce, w którym przetrzymywano więźniów przyrównuje do obozu śmierci.
Czy i w jakim stopniu ta relacja jest prawdziwa? Historycy twierdzą, że w szczytowym okresie w więzieniach brytyjskich w Kenii przebywało około 70 tysięcy Kenijczyków. Większość z nich nigdy nie została skazana sądownie. Z przemyconych listów wynika, że w aresztach rzeczywiście dochodziło do maltretowania jeńców. Jednak większość ze skazanych stanowili członkowie plemienia Kikuyu, a nie Luo, do którego należał dziadek prezydenta elekta. Nawet jeśli Hussein Onyango znalazł się w więzieniu, historycy wątpią by był poddawany tak drastycznym torturom, tym bardziej, że wypuszczono go jeszcze przed wybuchem powstania Kikuyu w 1952 r. Czy zatem opowieść Sarah Obamy jest wiarygodna? Niektórzy odpowiadając na to pytanie ironizują, że już raz rodzina nowego prezydenta starała się przekonać opinię publiczną, iż tak naprawdę urodził się on w Kenii.
Dlatego dużo ważniejsze od pytania o wiarygodność jest pytanie o stosunek samego Obamy do opowieści „babci Sarah”, jak sam o niej mówi. Czy może ona mieć wpływ na polityczne sympatie nowego prezydenta i w konsekwencji, jak chcą najwięksi pesymiści, popsuć brytyjsko-amerykańskie stosunki?
Jest to delikatnie mówiąc nieco naiwny sposób myślenia. Oczywiście sympatie i uprzedzenia osobiste mają niekiedy wielkie znaczenie dla politycznych wyborów. Coraz mniejszą rolę odgrywają jednak relacje historyczne i dlatego nie sądzę by ta opowieść mogła w zasadniczy sposób zmienić charakter stosunków pomiędzy Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi. Gdyby każdy współczesny polityk miał ze swojego planu prowadzenia polityki zagranicznej eliminować bliższe kontakty z dawniejszymi wrogami świat pełen byłby najbardziej egzotycznych aliansów. Niemcy najbliższego sojusznika musiałby szukać gdzieś na wysokości Kenii, Hiszpania nie miałaby żadnych relacji w Ameryce Południowej a strategicznym partnerem handlowym Japonii byłby Kazachstan.
Historyczne relacje, przynajmniej w stosunkach pomiędzy najbardziej rozwiniętymi krajami mają coraz mniejszy wpływ na bieżące działania polityczne. W postnowoczesnym świecie miejsce historii kończy się na starannie dobranych pomnikach i niemniej starannie wyreżyserowanych uroczystościach. Dla dziadka Baracka Obamy i dla innych dziadków nie ma i nie może być w politycznym świecie zbyt wiele miejsca.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora.