Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Łukasz Pawłowski: Europejskie nadzieje

Łukasz Pawłowski: Europejskie nadzieje


11 listopad 2008
A A A

Z nowym lokatorem Białego Domu europejscy przywódcy wiążą bardzo różne nadzieje. Nie wszystkie z nich są zgodne z planami Baracka Obamy. Powstaje pytanie, kto pierwszy będzie zmuszony powiedzieć „nie” nowemu prezydentowi. Europejscy komentatorzy często powtarzają, że wraz z końcem wyborów w USA, rozpoczął się nowy wyścig do Białego Domu. Tym razem konkurentów jest więcej, ale na dobrą sprawę liczy się tylko troje: Gordon Brown, Nicholas Sarkozy i Angela Merkel. Który z tych polityków jako pierwszy otrzyma zaproszenie do Waszyngtonu?

Brytyjskie gazety już zastanawiają się co takiego zrobi Gordon Brown aby jako pierwszy postawić stopę na „odmienionej” amerykańskiej ziemi. To właśnie on, chyba najbardziej z wymienionej trójki, potrzebuje „ogrzać się” w świetle gwiazdy nowego prezydenta. Zwycięstwo kandydata Demokratów dla Browna może okazać się zbawienne a przyjaźń z Barackiem Obamą pomoże premierowi w podniesieniu Partii Pracy z kryzysu.

Jedną z pierwszych okazji dla zyskania uznania ze strony nowego prezydenta będzie spotkanie liderów państw Unii Europejskiej, odbywające się w przyszłym miesiącu w Brukseli. Podczas szczytu Brown prawdopodobnie zaproponuje Francji, Niemcom, Hiszpanii i Włochom wysłanie większych kontyngentów zbrojnych do Afganistanu. Barack Obama niejednokrotnie mówił, że Europa powinna w większym stopniu „dzielić ciężar” wojny w Afganistanie. Amerykanie oprócz poważnych kłopotów finansowych po dwóch kadencjach Busha cierpią również z powodu mocno nadszarpniętego wizerunku. Obok oszczędności Obama potrzebuje także lepszej legitymizacji dla amerykańskich działań na arenie międzynarodowej. Zwiększenie zaangażowania państw europejskich na Bliskim Wschodzie przyniosłoby mu korzyści na obu tych polach.

Podobne cele ma także brytyjski rząd. Od czasu objęcia stanowiska premiera Gordon Brown próbował zdystansować się od niepopularnych posunięć swojego poprzednika, dotyczących wsparcia Amerykanów w ich działaniach wojennych. Równocześnie premier nie chciał jednak całkowitego odejścia od polityki „specjalnych stosunków” pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią. Skutki poszukiwania „złotego środka” przynosiły jak dotychczas mizerne rezultaty a popularność premiera spadała z każdym kolejnym miesiącem. Zmiana władzy w Białym Domu może odwrócić tę tendencję i przedłużyć polityczny żywot lidera Partii Pracy.

Brytyjski rząd będzie się starał przekonać obywateli, że wspólnie z nową administracją Stanów Zjednoczonych naprawi błędy Tony’ego Blaira i George’a Busha. Udana współpraca z energicznym prezydentem pomoże także zerwać Brownowi z wizerunkiem polityka skrajnie zachowawczego i niezdolnego do innowacji. A właśnie na tym argumencie opiera się w dużej mierze krytyka premiera prowadzona przez młodych liderów Partii Konserwatywnej.

Brown jest więc zdeterminowany by stać się najlepszym przyjacielem Stanów Zjednoczonych i najprawdopodobniej udowodni to już podczas najbliższego szczytu UE. Trudno oczekiwać by, opierając się jedynie na nieformalnym poparciu prezydenta-elekta uzyskał od Francji czy Niemiec jakiekolwiek jednoznaczne deklaracje. Jednak już same podniesienie problemu wojny w Afganistanie postawi oba te państwa w niezręcznej sytuacji. Pamiętajmy, że gdyby wybory odbywały się w Europie Barack Obama zwyciężyłby z większą przewagą głosów niż miało to miejsce w USA. Francuzi szaleją na punkcie nowego prezydenta a frekwencja podczas przemówienia pod Bramą Brandenburską świadczy o tym, że jego kapitał polityczny Niemczech również jest bardzo wysoki. Z drugiej jednak strony to właśnie te dwa kraje były najbardziej przeciwne zbrojnemu zaangażowaniu na Bliskim Wschodzie.

Czy zatem działania militarne Wielkiej Brytanii u boku USA i wspólne interesy na tym polu oznaczają, że to właśnie Gordon Brown wygra europejski wyścig do Białego Domu? Niekoniecznie. Najbardziej prawdopodobny scenariusz zakłada, że wizytę w Waszyngtonie Merkel, Sarkozy i Brown złożą równocześnie. Obama wielokrotnie już zapowiadał, że głównym celem jego administracji będzie walka z kryzysem finansowym na amerykańskim rynku. Zwołanie szczytu, na którym spotka się z liderami najpotężniejszych państw europejskich jest w takiej sytuacji jak najbardziej uzasadnione. Czy jednak takie rozwiązanie usatysfakcjonuje trójkę ambitnych europejskich polityków?

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora
.