Mariusz Witkowski: Turcja w UE. Kontrowersje wokół członkostwa.
Turcja jest jedynym islamskim państwem, w którym rządzi demokratycznie wybrany rząd. Kraj o powierzchni 774.8 tysięcy kilometrów kwadratowych zamieszkuje 71.7 miliona osób (dane z 2004 roku), a siła tureckiej gospodarki znajduje się na poziomie mniej więcej 2 procent gospodarki Unii Europejskiej. To położone na granicy Europy i Azji państwo próbuje wstąpić do Wspólnot Europejskich już od 1963 roku, lecz negocjacje akcesyjne rozpoczęto dopiero w nocy z 3 na 4 października 2005 roku. Przewidywany czas trwania rozmów to, co najmniej, dziesięć lat, lecz niektóre państwa, między innymi Francja, zapowiedziały też, że o akcesji zadecydują ich obywatele wypowiadając się w referendach.
Członkostwo Turcji w Unii Europejskiej od dawna jest przysłowiowym „ciężkim orzechem do zgryzienia” dla polityków ze Starego Kontynentu. Ogromny kraj, z dużą ilością mieszkańców i wciąż dodatnim przyrostem naturalnym (1.4 % w roku 2004), kraj z dużym potencjałem militarnym, demograficznym i przede wszystkim kraj islamski. Właśnie odrębność kulturowa oraz różnice religijne są najczęściej wymienianymi przeszkodami w przystąpieniu tego państwa do „25”. Europejczycy obawiają się inwazji muzułmanów, których religia coraz bardziej jest utożsamiana z terroryzmem, zacofaniem, dyskryminacją i przemocą. Czy jest to uzasadniona obawa? Jeśli chodzi o poziom emigracji to szacuje się, że wyniesie on od 500 tys. - do 4 milionów Turków, głównie do Niemiec. To duża liczba, zważywszy na ilość tureckich imigrantów już mieszkających w Europie. Teoretycznie jest więc się czego obawiać, ale w praktyce może się okazać, że jak w przypadku Polski ten strach okaże się niepotrzebny. Co jednak począć ze strachem przed odmienną kulturą? Do dziś w Turcji mają miejsce wydarzenia nie mieszczące się w głowie przeciętnego Hiszpana, czy Brytyjczyka. Do niedawna tzw. zabójstwa honorowe były niemal legalne, bo ich sprawcy albo uciekali od odpowiedzialności z powodu umarzania postępowań prokuratorskich, albo otrzymywali śmiesznie niskie wyroki, zazwyczaj w zawieszeniu. Żeby uzmysłowić sobie czym są te honorowe mordy, trzeba poznać kilka historii ich ofiar. Do niedawna traktowano je jako problem biednego i zacofanego wschodniego regionu państwa, lecz ostatnia wstrząsająca zbrodnia popełniona w Stambule sprawiła, że zaczęto głośno mówić o skandalicznych zwyczajach usprawiedliwianych przez społeczeństwo. Pewien mężczyzna porwał z ulicy 14-letnią dziewczynkę, którą przetrzymywał i gwałcił przez kilka dni. Wreszcie policji udało się ją odnaleźć i uratować, lecz to w domu czekała na nią śmierć, ponieważ rodzice ją udusili. Dlaczego? Bo przez utratę dziewictwa stała się niegodna szacunku. Ten przerażający przykład obrazuje jednak mentalność dużej części społeczności tureckiej. Najgorsze, że przypadki takich zbrodni zaczynają mieć miejsce wśród islamskich społeczności w krajach europejskich.
Kolejnym problemem może być ograniczanie wolności słowa i wyrażania poglądów w Turcji. Jest za to odpowiedzialny tzw. artykuł 301. Ten nowy przepis w nowym, ponoć proeuropejskim, kodeksie karnym dotyczy ochrony „ogólnego interesu narodowego”, który ma być chroniony przez karanie „publicznego oczerniania tureckiej tożsamości”. Ostatnią „ofiarą” tego zapisu jest znany turecki pisarz Orhan Pamuk, którego proces ma się rozpocząć 16 grudnia. W wywiadzie dla pewnej szwajcarskiej gazety powiedział, że „ w Turcji zamordowano milion Ormian i 30 tys. Kurdów, ale nikt poza mną nie ma odwagi o tym mówić”. Cały świat uznaje rzeź Ormian za fakt historyczny, lecz oficjalne stanowisko Turcji jest takie, że w wyniku wewnętrznych starć podczas I wojny światowej zginęło kilkaset tysięcy osób. Głoszenie odmiennych poglądów i używanie w odniesieniu do tych wydarzeń słowa „ludobójstwo” jest uznawane za zniewagę honoru Turcji. Jeśli sąd uzna pisarza winnym, grożą mu trzy lata pozbawienia wolności. W obronie kolegi najwięksi obecnie pisarze (np. Salman Rushdie, Russell Banks, Paul Auster, Philippe Sollers czy Philippe Dijan) wystosowali list, w którym „w imię konstytucyjnej zasady wolności wypowiedzi obowiązującej w krajach UE, do integracji z którą Turcja dąży, domagają się od rządu tureckiego zaprzestania wszelkich prześladowań Orhana Pamuka i zapewnienia mu ochrony w obliczu śmiertelnych pogróżek, których jest ofiarą”. Pisarzowi grozi też kolejny proces za wypowiedź dla dziennika „Die Welt”, w której stwierdza, że turecka armia może być przeszkodą w postępie demokracji. Nacjonalistyczne środowisko odebrało to stwierdzenie jako „otwartą zniewagę wizerunku armii”. Takie postrzeganie demokracji, wolności słowa i swobód obywatelskich musi budzić wątpliwości. Bez odpowiedniej polityki w tych przecież podstawowych kwestiach Turcja nie może liczyć na przychylność Europejczyków.
Z drugiej jednak strony Unia swoim zachowaniem nie poprawia sytuacji. Rok temu za przystąpieniem Turcji do UE opowiadało się 80 procent obywateli tego kraju. W tym roku ta liczba zmniejszyła się do 65 procent. Europa obiecuje Turcji współpracę i sprawia wrażenie chętnej do rozszerzenia, lecz wyczuwalne jest jej wahanie. Paradoksalnie wspomniany wcześniej Pamuk jest jednym z najgorętszych zwolenników przystąpienia swojej ojczyzny do unijnych struktur. Twierdzi, że problemem nie jest islam. Według niego chodzi o pieniądze. „Gdyby tylko każdy Turek zarabiał 30 tysięcy euro rocznie, a nie trzy tysiące, to nikt nawet nie zająknąłby się o kulturze ani o religii. Gdyby Japonia, której kultura jest całkowicie odmienna od europejskiej, zajmowała geograficzne położenie Turcji, nikt nie myślałby o odrzucaniu jej kandydatury. Ale Europa nie śmie powiedzieć: My nie lubimy biedaków. Ona mówi: Nie lubimy waszej kultury ani religii.” Myślę, że to też jest warte zastanowienia, bo dane zdają się potwierdzać jego słowa. Maksymalne koszty przystąpienia Turcji wyniosą 28 mld euro rocznie, minimalne - 17 mld. Obciążenia wynikające z integracji wiążą się głównie z koniecznością wsparcia polityki regionalnej za pomocą funduszy strukturalnych. Z tzw. "przecieków" z raportu Komisji Europejskiej wynika, że przystąpienie Turcji będzie się znacznie różnić od dotychczasowego rozszerzenia, Turcja będzie musiała przejść radykalne zmiany. Gunter Verheugen wyliczył wysokość dopłat bezpośrednich przypadających temu państwu na 8,2 mld euro, a Joshka Fischer - na 11,3 mld.
Myślę, że kontrowersje wokół tureckiej kandydatury wynikają z wielu aspektów. Najważniejszymi z nich wydają mi się obawy starzejącej się przecież Europy przed zalewem kultury islamskiej, która może zagrozić wartościom wyznawanym przez obywateli UE. Strach przed odmiennością, przecież boimy się tego czego nie znamy, przed patologiami, których przecież i w naszych społeczeństwach nie brakuje, przed terroryzmem. Dopiero czas zweryfikuje słuszność tych obaw. Dodatkową kwestią są też wszechobecne w dzisiejszym świecie pieniądze. Już teraz wielu analityków pyta, czy Unia nie chce połknąć więcej, niż zdoła przetrawić. Oprócz tego myślę, że zapominamy też o jednym ważnym przymiotniku. Przymiotniku „Europejska” przy nazwie organizacji. Czy Turcja to Europa? Jeśli tak to co dalej? Indie? Australia?
Źródła: Le Nouvel Observateur, The Observer, Le Monde, Forum, Urząd Komitetu Integracji Europejskiej, Bank Światowy.