Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Michał Opolski: Kontrakt roczny niewidoczny


29 sierpień 2007
A A A

Nazywamy dziś Anglię siedemnastym polskim województwem. Kłopoty z pracą, złość, rozczarowanie i frustracja. Czy do złudzenia nie przypomina to tego przed czym uciekliśmy?

Kierując się na północ od Londynu, po przebyciu niespełna siedemdziesięciu mil popularną autostradą M1 dojeżdżamy do Northampton - miasta, które w Anglii nie wyróżnia się niczym szczególnym. Brudne i zaniedbane, na pierwszy rzut oka nie budzi pozytywnych emocjii. Jednakże fakt, iż Northamptonshire jest jednym z większych ośrodków przemysłowych w Anglii, zdeterminował olbrzymie rzesze emigrantów z Europy środkowo - wschodniej, by właśnie tu - w robotniczym Northampton poszukać pracy i lepszego życia.

Image

„Mam gdzieś taki kraj, w którym muszę tyrać za psie pieniądze. Tu przynajmniej stać mnie na wszystko i nie muszę liczyć się z każdym groszem. Grunt to gdzieś się zaczepić i znaleźć dobrą robotę - najlepiej "na fulla", nie przez agencję”. Podobne opinie podziela tu większość naszych rodaków i usłyszeć je można niemal wszędzie. Niestety od jakiegoś czasu o pracę w mieście jest coraz trudniej. Kolejni przyjeżdżający do miasta Polacy ze zdumienia przecierają oczy, gdy dowiadują się, iż rzeczywistość wygląda całkiem inaczej, niż przedstawiał to przez telefon przebywający tu od trzech lat kuzyn, czy koleżanka. Jakieś dwa tygodnie temu spotkałem młodą dziewczynę, która dziś jest już w Polsce i jak powiedziała mi przed wyjazdem - „nie ma już w Northampton czego szukać”.

„Przyjechałam, bo moja najlepsza koleżanka powiedziała mi, że jakaś robota na początek zawsze się znajdzie. Ona jest tu z mężem ponad dwa lata. Co prawda nie ma stałej pracy i dalej zatrudnia ją agencja, ale nie narzeka. Mają z Darkiem nowy samochód i stać ich na wyjazdy do Polski, dwa a nawet trzy razy do roku. Ja po skończeniu ogólniaka próbowałam znaleźć pracę w moim rodzinnym mieście, ale bez rezultatu. Zasiłek dla bezrobotnych mi nie przysługiwał, a chyba jak każdy chciałam być samodzielna i niezależna. Długo myślałam, czy dobrze robię wyjeżdżając z Polski, ale naprawdę nie miałam innego wyjścia. Tyle się słyszy o tych oszukanych Polakach, którzy później poniewierają się po ulicach i schroniskach dla bezdomnych. Ale co tam, w końcu jadę do przyjaciółki - jakoś to będzie - poza tym mówię po angielsku a to już duży plus” - mówi dziewiętnastoletnia Marta.

Niestety odwaga i młodzieńczy entuzjazm nie pomogły Marcie - nie udało się. Przez dwa miesiące, jakie spędziła w Northampton przepracowała tylko tydzień i to w zastępstwie za przebywającego na urlopie Anglika. Gdyby nie pomoc wspomnianej wcześniej koleżanki, z pewnością już dawno zarezerwowałaby bilet powrotny do Polski. Nie poddawała się jednak, doskonale wiedząc, że początki na emigracji są bardzo trudne. Chodzenie od agencji do agencji i nieustanna pogoń za pracą. Trzeba szukać dosłownie wszędzie - Internet, witryny sklepowe, puby itp. No i oczywiście ogłoszenia w prasie. Na początek te drobne, gdyż na te poważniejsze trzeba poświęcić dużo więcej czasu. Nierzadko od wysłania aplikacji do oczekiwanej rozmowy kwalifikacyjnej upływa kilka tygodni, nie wspominając już o samym zatrudnieniu, które może być daleką przyszłością. Na to wszystko stawiający pierwsze kroki emigrant nie ma czasu, ani pieniędzy, toteż najpierw musi znaleźć jakiekolwiek zajęcie.

„Szukałam w wielu miejscach, byłam jeszcze w kilku agencjach - bez żadnego efektu”- mówi zrezygnowana dziewczyna. „Wszędzie to samo. Nie mamy teraz żadnej pracy, spróbuj w przyszłym tygodniu. Jeśli się coś zmieni, ktoś do Ciebie zadzwoni” - odpowiadali. Telefon milczał, a ja z dnia na dzień miałam coraz bardziej dosyć. Pieniądze zabrane z Polski wystarczyły mi na bardzo krótko, a sto osiemdziesiąt funtów jakie udało mi się zarobić równie szybko pochłonęły koszty życia na wyspach”.

Dla Marty czar northamptońskiej „ziemi obiecanej” prysł równie szybko, jak się pojawił. W głowie zaś pozostała jedna, powtarzająca się myśl - może to ja jestem do niczego i dlatego nic w życiu mi się nie udaje.

Podobne refleksje towarzyszą od dłuższego czasu Mateuszowi, który w Northampton jest już prawie dwa lata. Miły, inteligentny chłopak opowiedział mi swoją historię, nie kryjąc przy tym swoich rozterek i emocji.
Przyjechał do Anglii wraz żoną, która stałą pracę dostała dopiero po kilkumiesięcznej tułaczce po agencjach. Dziś ma ona to szczęście i nie martwi się o swój etat, choć podobnie jak mąż wprost mówi o coraz gorszej sytuacji na rynku pracy w mieście. W rozmowie skupiam się jednak na obecnych problemach Mateusza.

Chłopak stracił pracę w połowie maja tego roku. Po raz kolejny, jak go zapewniano miało to być zajęcie na stałe. Przez długi czas wierzył, że i jemu się uda i nie będzie musiał martwić się o zatrudnienie, ale i tym razem życie zaproponowało zupełnie inny scenariusz. W pewnym momencie zajęcia nie wystarczało dla wszystkich, kończyły się zamówienia i pracownicy agencji lądowali na bruku. Ich los po raz kolejny podzielił także Mateusz, który podobnie jak jego koledzy jest już tym bardzo zmęczony. „Mam już dosyć tych kłamstw i wykorzystywania, z jakimi się dotąd spotykałem. Ileż to już razy słyszałem, że pracuję bardzo dobrze i jak tylko miną trzy miesiące, jakie przepracować muszę dla agencji, dostanę kontrakt. Obiecanki, cacanki a Polakowi radość”- rzuca ironicznie chłopak. Przyznam, że zaraz po przyjeździe musiałem skorzystać z usług agencji pracy, gdyż mój angielski pozostawiał wiele do życzenia. Dlatego też przepracowałem dla nich półtora roku, ale w pewnym momencie powiedziałem sobie - koniec. Dziś stać mnie na to, żeby poszukać czegoś samodzielnie i znaleźć sobie zajęcie na stałe. Tylko co z tego? Szukam pracy już prawie trzy miesiące i szczerze mówiąc nie wierzę już, że ją znajdę”.

Image

Dzień, w dzień Mateusz jest gościem Job Centre, w każdy czwartek kupuje Chronicle & Echo - lokalną gazetę, która zamieszcza tego dnia ogłoszenia. Wysłał przez ten czas kilkanaście aplikacji, a wielu formularzy, o które prosił nigdy nie otrzymał, wbrew zapewnieniom, że zostaną wysłane niezwłocznie. „Owszem, dostałem odpowiedzi z paru miejsc, ale rozmowy, na których byłem okazały się kompletnym niewypałem. Albo moje umiejętności były za niskie, albo za wysokie. Z tytułem magistra nie nadaję się do pracy w Domu Opieki Społecznej, zaś bez półrocznego doświadczenia w biurze nie mogę podjąć pracy typu „data entry”, mimo, iż komputer nie stanowi dla mnie żadnego wyzwania. Poza tym nikt nie chce zatrudnić kogoś, kto pracował trochę tu, trochę tam i to przez krótkie okresy czasu. Anglicy doskonale rozumiejąc, że właśnie taki charakter ma praca dla pośrednika, fakt, że najdłuższy okres mojego zatrudnienia w jednym miejscu, to tylko sześć miesięcy tłumaczą i tak tym, że na pewno źle pracowałem. Oczywiście nikt mi tego nie powiedział prosto w oczy, ale jestem tu na tyle długo by dokładnie rozumieć ten mechanizm. Dam sobie jeszcze tydzień, albo dwa. Jak nic nie znajdę - idę do agencji. Gdyby nie żona dawno wróciłbym tam z podkulonym ogonem. Tylko, że w agencjach też nic nie ma. Jak się nie obrócisz i tak dupa z tyłu, nie ma co gadać. Może czas zmienić miasto, bo tu marnujemy się oboje”- dorzuca na koniec i dopala kolejnego papierosa.

Rzeczywiście w przeciągu kilkunastu ostatnich miesięcy wiele się zmieniło na miejscowym rynku pracy. W przypadku pracowników fizycznych (a ci w robotniczym Northampton stanowią największy odsetek) rynek ogranicza się praktycznie do bardzo skromnej ilości dorywczych prac w magazynach i fabrykach. Liczba firm oferujących zatrudnienie wyraźnie zmalała. Jedyne zajęcia, jakie można jeszcze bez trudu znaleźć, to posady „cleaner'ów” w miejscowych pubach i sklepach - zresztą tylko w wymiarze od pięciu do kilkunastu godzin tygodniowo. Coraz częściej zdesperowani imigranci pracują na czarno i to za stawki nie przekraczające pięciu funtów za godzinę. Jeden z miejscowych restauratorów, zatrudniający Polki nielegalnie stosuje wobec pracowników najniższe środki, zastraszając tych najbardziej mu niewygodnych. „Powiedział mi, żebym siedziała cicho bo i tak nie znajdę lepszej pracy, a jak komuś powiem o pieniądzach jakie nam płaci, to zrobi wszystko żebym miała kłopoty z landlordem”- mówi jedna z dziewczyn pracujących w restauracji.

Opinie, że aktualne kłopoty z pracą, są konsekwencją napływu do miasta pragnących dorobić w wakacje studentów, już dawno przestały być uzasadnione. Przestoje - jak nazywają je mieszkający tu od dawna Polacy - nikogo nie dziwią, bo zazwyczaj dyktowane były koniunkturą rynku. Od kilkunastu miesięcy są już jednak stałą częścią pracowniczego kolorytu i to bez względu na porę roku. W mieście jest po prostu zbyt wielu chętnych do pracy a w lokalnym Job Centre prócz niskopłatnych, dorywczych ofert dla sprzątaczy dominują ogłoszenia, które dla większości przebywających w Northampton Polaków są niestety poza zasięgiem. By dla przykładu dostać etat Shift Manager'a trzeba się wykazać kilkuletnim doświadczeniem na podobnym stanowisku, co w przypadku przebywających w Anglii od dwóch lat młodych ludzi jest wręcz niemożliwe. Nienajlepiej również wygląda sytuacja z ogłoszeniami w prasie. Tymczasowe prace proponowane przez agencje, dorywcze zajęcia dla kelnerów oraz kilka ofert typu „commercial”.

Pracę sekretarki - asystentki mówiąca biegle po angielsku i znająca równie dobrze tajniki pracy przy komputerze Ola znalazła dopiero po sześciu tygodniach poszukiwań. Jak sama mówi mogła się o nią starać tylko dzięki oszczędnościom, gdyż na tak długi przestój w zatrudnieniu w innym wypadku nie mogłaby sobie pozwolić. I choć ma umowę na czas określony (sześć miesięcy), z ulgą odetchnęła gdy ją podpisała. Jak długa jest droga od złożenia aplikacji do podpisania kontraktu nie dowiedzą się ci, którzy trafią w Chronicle & Echo na „ogłoszenia widma”. Co ciekawe takich również nie brakuje.

Przygotowując ten reportaż zatelefonowałem pod kilka numerów zamieszczonych pod ofertami i tu spotkało mnie spore zaskoczenie. Pod jeden z nich nie udało mi się nigdy dodzwonić pomimo wielu usilnych prób (ogłoszenie pojawiało się przez kilka tygodni), zaś pod drugim męski baryton skierował mnie do agencji pośrednictwa, której tak mnie jak i kilkunastu innym osobom nie udało się dotąd odnaleźć. Zaintrygowany tematem spytałem jeszcze o podany mi adres w pobliskich sklepach i agencjach nieruchomości, lecz nikt nie potrafił mi pomóc. Cóż jeszcze trzy lata temu, przed „wielka falą emigracji” jedna z miejscowych agencji nieformalnie oferowała pieniądze za pomoc w znalezieniu nowych pracowników. Jak mawiają „starzy” northamptońscy gastarbaiterzy można było zarobić dwudziestaka, za każdego, którego przyprowadziłeś do biura pośrednictwa. Dziś na drzwiach tej samej agencji, co jakiś czas zobaczyć można kartki z napisem. „Brak pracy” lub „Nie ma pracy dla studentów”.
Nieświadom problemu przechodzień może odnieść zgoła inne wrażenie, rozglądając się wśród dziesiątek ogłoszeń porozklejanych na szybach. „Fork Lift Drivers, Pickers, Packers, Loaders, Production Operatives – wanted”. Nie ma nic bardziej mylnego, jak dać wiarę tym anonsom. Wystarczy odwiedzić kilkanaście agencji pracy, by przekonać się jak jest naprawdę. W pierwszej, którą odwiedzimy, uprzejma pani poprosi nas o ponowienie wizyty w następnym tygodniu, by dokonać niezbędnych formalności. Gdy wreszcie przebrniemy przez testy, aplikacje i rozmowy, dowiemy się, że w chwili obecnej nie ma żadnych etatów. W drugiej agencji zaoszczędzą nam rejestracji i powiedzą od razu, że nie mamy na co liczyć. I tak przez kilka lub kilkanaście, aż może coś znajdziemy. Na jak długo?

Image

„Absurd jak u Barei. Mam na mieście poobrażanych kilka agencji. Pracując dla jednej ponad cztery miesiące - miałem czelność zachorować. W innej - śmiałem odrzucić „intratną” propozycję pracy w chłodni. Dwanaście godzin, na nocnej zmianie i to na całe dwa dni. Śmiech na sali. Jak powiedziałem, że szukam czegoś konkretnego, to usłyszałem, że jak tej roboty nie wezmę, to nie załatwią mi już żadnej. A właśnie podpisują umowy z nowym pracodawcą i są tam szanse na kontrakt. Kontrakt roczny niewidoczny”- ironizuje wspomniany wcześniej Mateusz.

Sceptyków wśród przebywających w mieście emigrantów nie brakuje. Jednak nie tylko oni zauważają problem. Czterdziestoletni Shane jest urodzonym w Northampton Anglikiem. Pracuje od siedemnastego roku życia i jak sam mówi, nie pamięta by z pracą w mieście były kiedyś podobne kłopoty.

Image

„Przepracowałem kilkanaście lat na budowach. Od kilku lat jestem zatrudniony w dużej międzynarodowej firmie logistycznej. Mam wszelkie możliwe kursy i uprawnienia przydatne do pracy w magazynie. Któregoś dnia przeszedłem się po miejscowych agencjach, by sprawdzić czy są jakieś szanse na zmiany. To szok, ale przy moimi doświadczeniu i kwalifikacjach, żaden z piętnastu pośredników, których odwiedziłem nie był w stanie zaproponować mi nic konkretnego”- mówi zaskoczony Shane. „I nie chodzi o lepszą pracę. Nie ma żadnej, a jedyne co udało mi się znaleźć to jakaś niskopłatna, tymczasowa - na niecały miesiąc”. Zdanie mężczyzny podziela Caroline, która niedawno skończyła szkołę i od jakiegoś czasu bezskutecznie poszukuje zatrudnienia.

Nazywamy dziś Anglię siedemnastym polskim województwem. Metafora ta w kontekscie Northampton nabiera szczególnej trafności i wydźwieku. I to nie tylko z uwagi na liczbę naszych rodaków przebywających w tych stronach, a przede wszystkim ze względu na trapiące ich problemy. Kłopoty z pracą, złość, rozczarowanie i frustracja. Czy do złudzenia nie przypomina to tego przed czym uciekliśmy z Polski? A uciekać - jak zewsząd słychać - planujemy dalej. Cóż, bohaterem naszych czasów jest ten, kto znajdzie stały etat.

Gdy moja koleżanka powiedziała swojemu kuzynowi, który nosi się z zamiarem przyjazdu do Northampton – „zastanów się dobrze, tu rzeczywiście są kłopoty z pracą” - nie wierzył. Jak jest naprawdę przekona się po przyjeździe. Oby znalazł tu swoje lepsze jutro.