Paulina Daria Łukawska: "Teraz już jesteście wolni!"
Jakaż to ironia, że prezydent – osoba, która najbardziej uciska białoruskie media doszedł do władzy, głosząc, że chce wolności mediów i wolności słowa.
Już na pierwszej konferencji prasowej Łukaszenko miał wykrzyczeć do dziennikarzy „Teraz już jesteście wolni!”. Powinien więc wiedzieć, że jest to świetny sposób na pozyskanie elektoratu. Dlaczego więc teraz tę samą broń daje swoim rywalom?
Zaraz po tym, jak Aleksandr Łukaszenko został prezydentem, deputowany Siarhiej Antończyk podjął temat korupcji na forum parlamentu. W swojej wypowiedzi nie szczędził prezydenta. Głowa państwa, która miała przecież bronić wolności mediów, zabroniła drukować treści wystąpienia. Na znak protestu w obieg puszczono gazety z białymi stronami, jedynie niektóre niepaństwowe gazety wydrukowały tekst Antończyka. Było to jednak dopiero preludium do wojny z wolnością. W marcu 1995 roku Łukaszenka zwolnił bezprawnie redaktora naczelnego parlamentarnej Narodnej Haziety.
Także dziś opozycja walczy o przełamanie bariery informacyjnej. Połączyła siły, tworząc, podobnie jak przed wyborami prezydenckimi w 2006 roku, wspólną koalicję - Zjednoczone Siły Demokratyczne. Ma ona wystartować w każdym okręgu wyborczym w planowanych na 28 września wyborach parlamentarnych. Nazwiska 110 kandydatów można już znaleźć na niezależnych portalach internetowych – jedynych środkach przekazu, które nie podlegają bezpośrednio władzy prezydenta.
Jednak i to już wkrótce może się skończyć, gdyż przyjęto właśnie nową ustawę medialną, przewidującą obowiązek rejestrowania stron internetowych i zakaz pracy dla zagranicznych mediów bez zgody białoruskiego MSZ. Zmiany w prawie prasowym zaakceptowane w błyskawicznym tempie na posiedzeniach obu izb parlamentu, są prawdopodobnie podyktowane chęcią użycia nowych rozwiązań jeszcze w trakcie kampanii wyborczej. W ustawie znajduje się zapis, mówiący, że niedopuszczalnym jest „rozpowszechnianie informacji, które mogą wyrazić szkodę interesom państwowym lub społecznym”. Jak mówią dziennikarze – „jest to zakaz dobry na wszystko”. Nowe prawo zaś, nazywają „kagańcowym”.
OBWE zaprotestowało już sprawie jego przyjęcia. Przeciwko uchwaleniu ustawy apelowało także Białoruskie Zrzeszenie Dziennikarzy i organizacja „Reporterzy bez Granic”. Łukaszenko jednak przekroczył pewną subtelną granicę, której żaden dyktator przekroczyć nie powinien - granicy, która polega na tym, że ofiara ma jeszcze coś do stracenia. Dziennikarze po wyrokach i tak nie znajdą żadnej pracy w zawodzie na Białorusi. Będą więc wciąż próbować obejść prawo i pisać to, co uważają za słuszne, to co jest prawdą, a nie propagandą.
Demokracja by uspokoić Zachód
Sekretarz białoruskiej Centralnej Komisji Wyborczej, Nikołaj Łozownik zapowiedział 22 kwietnia brak ograniczeń dla obserwatorów – m.in. z OBWE, Rady Europy i Wspólnoty Niepodległych Państw. Zapewnił, że „międzynarodowa społeczność będzie mogła na bieżąco kontrolować przebieg kampanii wyborczej, wybory i proces liczenia głosów. Na Białoruś będą mogły przyjechać zespoły obserwatorów w dowolnej ilości i składzie”. OBWE planuje wysłać na wybory 40 długoterminowych i 300 krótkoterminowych obserwatorów.
W 2006 roku podczas wyborów prezydenckich na 120 tysięcy członków komisji wyborczych tylko jedna osoba reprezentowała opozycję. Dlatego też środowiska opozycyjne skierowały do Łukaszenki wniosek o dopuszczenie do prac w komisjach w czasie zbliżających się wyborów, swoich przedstawicieli, na co otrzymały zgodę. Sam prezydent wyraził chęć obecności opozycji w nowym parlamencie „by uspokoić Zachód”, a także, oświadczył, iż nie będzie przeszkadzał swoim adwersarzom w prowadzeniu kampanii wyborczej.
Jak się jednak szybko okazało, były to tylko obietnice, których w gorącym okresie przedwyborczym, składa się wiele. Podobnie jak w czasie poprzednich wyborów, Aleksandr Łukaszenko próbuje utrudnić kampanie wyborczą swoim oponentom. Wykorzystuje do tego już nie tylko zwolnienia z pracy, relegowanie z uczelni i areszt, ale też zmienia prawo prasowe, powołuje do wojska i zakazuje wyjazdu za granicę 260 tys. obywatelom.
4-letni gwałciciel
7 dni aresztu dostał Michał Paszkiewicz, z partii „Młodzi Demokraci” za, najczęściej kierowany w stronę opozycji zarzut - używanie niecenzuralnych słów w miejscu publicznym. Paszkiewicz na kilka dni przed aresztowaniem (30.06) został przez swoją partię zgłoszony jako obserwator.
Wcześniej, bo już 28.08 „Gazeta Wyborcza” podawała: „Juraś Gubarewicz, zastępca przywódcy białoruskiej opozycji Aleksandra Milinkiewicza, został wczoraj przesłuchany przez milicję w związku z podejrzeniem w sprawie serii gwałtów, jakie miały miejsce obwodzie Brzeskim w latach 1984-1994. Sęk w tym, że Gubarewicz w 1984 roku miał… 4 lata. Milicja i KGB nie uważają tego za powód do skreślenia polityka z listy podejrzanych”. Informacja ta może to budzić uśmiech na twarzy, ale będąc podawana przez oficjalne (a zarazem jedyne) media, bez komunikowania o wieku podejrzanego, miała na celu wyłącznie zdyskredytowanie Gubarewicza w oczach wyborców.
Dyskredytacja nie jest jednak jedyną formą represji, znajdującą się w wachlarzu działania władzy. Pięciu opozycjonistów musiało złożyć specjalne deklaracje o dochodach do urzędu skarbowego. Inni, jak Aleksandr Mech, inżynier z państwowego przedsiębiorstwa Biełtransgaz, zostali zwolnieni z pracy. Siergiej Jenin z Grodna i Kaciaryna Mańczuk z Mozyrza zostali relegowani z uczelni.
Po raz pierwszy usunięto także ucznia szkoły średniej. 17-letni Iwan Szyła w przeddzień ostatniego egzaminu maturalnego został wydalony ze szkoły za działalność opozycyjną. Na tym jednak się nie kończy lista represji. Ostatnio, studenci, którzy nie mogąc podjąć nauki w placówkach białoruskich, wyjechali za granicę, dostali zakaz opuszczania Białorusi, wkrótce też dostaną powołania do wojska. Na granicy litewskiej zatrzymano Franka Wiaczorkę z Białoruskiego Frontu Narodowego. Na tej samej granicy zatrzymano także jego ojca Wincuka Wiaczorkę, jadącego na spotkanie z prodemokratyczną młodzieżą. W sumie zakaz opuszczania kraju dostało ponad 260 tys. ludzi, nie tylko studentów. Dotychczas opozycjoniści wyjeżdżali za granicę przez Rosję, gdyż na granicy białorusko-rosyjskiej nie było dotąd kontroli paszportowej. Ma się to jednak zmienić. Strona białoruska przekazała już listę swoich obywateli, którzy mają zakaz opuszczania kraju.
Od kilku miesięcy działa kampania obywatelska opozycji „Europejska Białoruś”. Jej organizatorzy zbierają podpisy pod petycją o przyłączenie Białorusi do Unii Eruopejskiej. Po zebraniu miliona podpisów chcą ją przesłać do Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej. 28 czerwca skazano działacza kampanii Jauheina Afnahela na 10 dni aresztu pod zarzutem „niecenzuralnego zachowania w miejscu publicznym”. Będzie musiał odsiedzieć w sumie 17 dni, gdyż wcześniej został skazany na 7 dni aresztu po demonstracji 1-majowej. Również pod koniec czerwca zatrzymano i przesłuchiwano trójkę działaczy zbierających podpisy pod petycją, a ich listy, skonfiskowano.
Aleksandr Milinkiewicz, lider ruchu „Za Svabodu!” nie wyklucza możliwości bojkotu wyborów, o czym zresztą, mówi się od jakiegoś czasu. Ma to być jednak działanie ostateczne, podjęte tylko jeśli represje będą kontynuowane, a obserwatorów będzie się zamykać pod błahym powodem w areszcie, uniemożliwiając im pracę. Jeśli Zjednoczone Siły Demokratyczne się wycofają, to tylko na dzień przed wyborami, aby mogły agitować przez cały okres trwania kampanii. Opozycja spodziewa się, że Łukaszenko, w obawie przed reakcją międzynarodową nie dopuści do wycofania się swoich przeciwników i złagodzi represje.
W internetowym wydaniu gazety „Biełorusskiie novosti” w sondzie pt. „Na kogo będziecie głosować w <<wyborach>> do parlamentu?” prawie połowa czytelników (48,5%) odpowiedziała, że nie zamierza na nie w ogóle iść.
Czy to czas na powtórkę mińskiej wiosny
W rocznicę ogłoszenia w 1918 roku niepodległości przez Białoruś, 25 marca 1996 roku na ulice Mińska z poczuciem ograniczania wolności słowa, języka i swobód obywatelski, wyszło 40 tysięcy ludzi. Na trasie marszu pojawiła się milicja, zaopatrzona w armatki wodne i zagradzająca drogę radiowozami. Jednak manifestanci nie dali za wygraną, staranowali milicyjne kordony, rzucali kamieniami w milicję i dziennikarzy państwowej telewizji. W wyniku tych działań aresztowano kilkaset osób. Prawdopodobnie w czasie „mińskiej wiosny” Łukaszenko doszedł do wniosku, że brak mu specjalnych jednostek. Powstał Specjalny Oodział Szybkiej Reakcji – SOBR, którego członkowie mieli być bezgranicznie wierni i oddani prezydentowi. Miały to być oddziały, które wykonałyby każde polecenie głowy państwa.
Gdy zbliżały się wybory w 2006 roku, opozycja, niesiona jeszcze poniekąd duchem Pomarańczowej Rewolucji, postanowiła się zjednoczyć. Powstał kongres Sił Demokratycznych, który na swojego kandydata na urząd wybrał Aleksandra Milikiewicza. Łukaszenka postanowił pokrzyżować im plany i ogłosił wybory na 4 miesiące przed planowanym terminem. Aby ustrzec się demonstracji, wydał dekret, na mocy którego uczestników wiecu można było skazać nawet na karę śmierci. Wybory zostały ponownie sfałszowane, ludzie wyszli na ulice, jednak nie było ich tylu, co w Kijowie. I tym razem udało się ich rozpędzić, aresztować. Opozycja ma jednak nadzieje, że przyjdzie kiedyś dzień rewolucji w Mińsku. Dżinsowej rewolucji. Być może nadzieje na to, że będzie ona miała miejsce już tej jesieni, są złudne, ale trzeba pamiętać, że każdy reżim kiedyś musi upaść, a cierpliwość nie jest cnotą rewolucjonistów.
Na podstawie: białorus.pl, charter97.org, IAR, gazeta.pl, .svaboda.org, wolnabialorus.pl