Paweł Świeżak: Wróg u bram?
Wróg u bram?!
Ostatnie dramatyczne wydarzenia w Holandii budzą poważny niepokój. Zamordowanie przez młodego muzułmanina Theo van Gogh’a, reżysera krytykującego w swoich filmach islam, wywołało reakcje w postaci żądzy odwetu i wrogich aktów wymierzonych w zamieszkującą Holandię społeczność muzułmańską. Choć wydaje się, że skala ataków „odwetowych” nie była zbyt wielka i dalszej radykalizacji nastrojów może szczęśliwie uda się uniknąć, to cała sytuacja zmusza do postawienia ważnych pytań dotyczących problemów rosnącej imigracji do Europy, asymilacji (czy raczej integracji?) zwłaszcza muzułmańskich imigrantów z europejskimi społecznościami, kwestii zderzenia europejskiej laickiej koncepcji państwa z wizją islamską. Odbija się tu także echem sprawa pominięcia „chrześcijańskich korzeni” w „europejskiej konstytucji”. A w ostatecznym rozrachunku chodzi o nas, Europejczyków, i o to jak definiujemy „samych siebie”: do czego się odwołujemy, gdy mówimy o europejskich wartościach?
Sprawy te są bardzo skomplikowane, a ich rozstrzygnięcie będzie miało według mnie dalekosiężne skutki. Przyjrzyjmy się jednak najpierw wydarzeniom w Holandii.
Morderstwo
2 listopada 47-letni filmowiec Theo van Gogh został napadnięty i zamordowany w jednym z amsterdamskich parków. Napastnika po wymianie ognia z policją złapano (został ranny w nogę). Świadkowie twierdzili, że sprawcą był młody mężczyzna odziany w tradycyjny strój muzułmański. Choć oficjele początkowo zapewniali, że „o motywie nic nie wiadomo” (tak w pierwszych dniach po zabójstwie utrzymywał premier Jan Peter Balkanende) bardzo szybko rozniosły się plotki, że powodem zbrodni był nakręcony przez van Gogh’a film „Submission (Podporządkowanie)”, wyemitowany w holenderskiej telewizji kilka tygodni temu.
W filmie tym reżyser w bardzo ostry sposób skrytykował traktowanie kobiet w tradycji islamskiej. Zresztą nienawiść wobec kobiet van Gogh już wcześniej w artykułach prasowych zarzucał zwłaszcza liderom muzułmańskich społeczności. Film powstał we współpracy z Ayaan Hirsi Ali, Somalijką, która uciekła z kraju przed zaaranżowanym, w oparciu o muzułmańską tradycję, małżeństwem. W Holandii powiodło jej się dobrze, została nawet deputowaną w parlamencie. Obecnie określa się ona jako „była muzułmanka”. Trzeba dodać, że film uznano za idący bardzo daleko w swojej krytyce oraz za nieco tendencyjny: w rezultacie został on potępiony przez ośrodki muzułmańskie, ale równie niechętnie odniosła się do niego część „liberalnej” opinii publicznej. Po emisji reżyser oraz A. H. Ali zaczęli otrzymywać listy ze śmiertelnymi groźbami podpisywane przez muzułmańskich ekstremistów, jednak zwłaszcza van Gogh nie traktował ich poważnie.
Zabójstwo czy atak terrorystyczny?
Gdy doszło do dramatu, holenderskie społeczeństwo przypomniało sobie o pogróżkach i błyskawicznie „wydało wyrok” w sprawie morderstwa van Gogh’a. Niestety, śledztwo potwierdziło najczarniejsze przypuszczenia. Mordercą okazał się 26-letni Mohammed B. Wkrótce władze przyznały, że nie było to „zwykłe morderstwo”, a podejrzany będzie sądzony m.in. z zarzutu uczestnictwa w organizacji kryminalnej o charakterze terrorystycznym. 3 listopada aresztowano 8 następnych podejrzanych, domniemanych terrorystów powiązanych z zabójstwem reżysera oraz jednocześnie z organizacją Salahia Dżihadia odpowiedzialną między innymi za krwawy zamach w Casablance w maju 2003 r. (45 zabitych). Wśród zatrzymanych znalazło się 6 Marokańczyków, 1 Algierczyk oraz 1 człowiek z podwójnym obywatelstwem marokańsko-hiszpańskim. Pojawiły się głosy mówiące o (niebezpośrednich wprawdzie) związkach mordercy van Gogh’a z organizatorami zamachu terrorystycznego w Madrycie 11 marca (dokonało go „komando” składające się z obywateli Maroka, Hiszpanii, Algierii i Tunezji) oraz z Al-Kaidą.
Potem było już tylko gorzej. Szczegóły zabójstwa przypominają nieco makabryczne obrazki znane z Iraku: Theo van Gogh został postrzelony, następnie kilkakrotnie pchnięty nożem, na koniec zaś poderżnięto mu gardło i przyczepiono nożem do ciała list. Miał on 5 stron i szybko został okrzyknięty „pojawieniem się dżihadu w Holandii”. Morderca nawołuje w nim bowiem europejskich muzułmanów do rozpoczęcia świętej walki przeciw niewiernym, a także grozi śmiercią A. H. Ali (została jej przyznana państwowa ochrona, ale i tak jest zmuszona ukrywać się) oraz prawdopodobnie również i innym holenderskim osobistościom życia publicznego.
Kto się boi i czego?
Zabójstwo van Gogh’a zostało potraktowane w Holandii jako atak na wolność wypowiedzi ze strony ekstremistycznie nastawionej muzułmańskiej mniejszości. Wprawdzie najważniejsze holenderskie organizacje muzułmańskie potępiły zamach, jednak nie powstrzymało to lawiny komentarzy prasowych o groźnie brzmiących tytułach („Upadek Zachodu”, „Dżihad przybywa do Holandii”). Dziennikarze przypomnieli wyniki sondaży mówiące, że Holendrzy czują się poważnie zaniepokojeni „islamizacją” społeczeństwa i rosnącą liczbą wyznawców Allacha w kraju, że obawiają się agresywnie nastawionych muzułmańskich bojówek. Na plan pierwszy wysunęły się kwestie takie jak imigracja, integracja i rola islamu w państwie. Przypomniano też, że śmiertelne groźby otrzymywali również np. parlamentarzyści sprzeciwiający się przyjęciu Turcji do UE. Zarzucano rządowi zbyt miękką politykę „integracyjną” (choć i tak została ona ostatnio zaostrzona: wprowadzono testy językowe, zajęcia uświadamiające „obywatelsko”, zdecydowano się na kontrowersyjną repatriację ponad 20 tys. nielegalnych imigrantów ubiegających się o azyl).
Pojawiły się też głosy o „wbudowanej” w islam niemożności do akceptacji wolności słowa (jako precedensowe podaje się przykładowo przypadki zabójstw krytyków fundamentalistycznie pojmowanego islamu: w 1947 r. irańskiego prawnika Ahmada Kasravi’ego, w 1992 r. egipskiego pisarza Faruja Fody, a także zranienie nożem noblisty Naguiba Mahfouza w 1994 r., fatwę rzuconą przez irańskich ajatollahów na Salmana Rushdi’ego za „Szatańskie wersety”). Prawicowy polityk Jozias van Aartsen stwierdził, mówiąc o muzułmańskich ekstremistach: „Ci ludzie nie chcą zmieniać naszego społeczeństwa, oni chcą je zniszczyć”. I dodał: „Nastroje przypominają mi te z maja 1940 r. Holandia została kompletnie zaskoczona przez niemiecką inwazję. Wydaje mi się, że znowu zostaliśmy zaskoczeni”. Niektórzy ludzie odwiedzający miejsce śmierci van Gogh’a zostawiali kartki z napisami „Wróg jest wśród nas”.
Wzrost podobnych nastrojów bardzo zaniepokoił holenderskich muzułmanów, obawiających się rozpoczęcia „polowania na czarownice”. I rzeczywiście: media donoszą o próbach podpaleń meczetów w kilku miastach, bomba wybuchła w muzułmańskiej szkole (na szczęście obyło się bez ofiar śmiertelnych). Jednak jedna z gazet cytuje głos kobiety oddającej cześć van Gogh’owi: „Muzułmanie twierdzą, że się boją. Nie, to my się boimy”. I ten strach ma całkiem realne przełożenie na działania europejskich rządów (patrz np. bardzo ciekawy artykuł w Przekroju nr 45-46/2004, „Europa bez imigrantów umrze” Marcelo Andino Veleza).
Czego dotyczy ów społeczny strach? Część reprezentantów „białej” większości, wywodzącej się z tradycji chrześcijańskiej, uważa, że zagrożone są same podstawy na których opiera się współczesne państwo i społeczeństwo europejskie. Przekonują oni, ze islam to tradycja z natury wroga demokracji, obca europejskiemu sposobowi myślenia i duchowi wolności, nieprzyjazna wobec indywidualizmu i praw jednostki (liczy się przede wszystkim umma – wspólnota wyznawców). Że religia ta nie umie zaakceptować idei świeckiego, laickiego państwa – i że wobec tego zderzenie i konflikt są nieuchronne. „Albo my, albo oni”. Idąc konsekwentnie tym tokiem rozumowania, domagają się oni ograniczenia napływu imigrantów oraz możliwie pełnego „zasymilowania” tych, którzy już są na miejscu. Nawołują: „Obudź się, Europo, póki jeszcze nie jest za późno!”
Jak więc widać, zabójstwo holenderskiego dziennikarza nie jest tylko wewnętrzną holenderską sprawą, ale dotyczy całej Europy i jej problemów z islamem.
Czy jest się czego bać?
Muzułmanie stanowią ponad 2 % ludności Europy Zachodniej (5 % w Holandii), a wg innych wyliczeń jest ich nawet 13,5 mln. Do tego dodać należy 6 mln muzułmanów bałkańskich oraz, ewentualnie, około 70 milionów Turków w przypadku akcesji tego kraju do UE (decyzja o rozpoczęciu negocjacji ma zostać podjęta w grudniu). Początkowo imigranci przybywający z krajów islamskich stanowili tanią siłę roboczą dla odbudowującego się z ze zgliszcz II wojny światowej kontynentu (głównie Turcy). Ci robotnicy integrowali się stosunkowo bezkonfliktowo ze społeczeństwami krajów-gospodarzy. Problemy zaczęły się wraz z kolejnymi falami migracji, głównie z Afryki Północnej, w latach 70. i 80., a zwłaszcza z urodzonymi już w Europie dziećmi tej fali imigrantów. Często to właśnie ze środowisk „kolorowej” młodzieży, pozostającej nierzadko bez pracy, czerpią siły ugrupowania radykałów muzułmańskich.
Co jest powodem radykalizacji młodych muzułmanów? Czy chodzi o to, że, jak zwraca uwagę we wspomnianym artykule w „Przekroju” M. A. Velez: „Zaniedbane od dziesięcioleci działania integracyjne i zwykła dyskryminacja doprowadziły do izolacji i trwałego zubożenia części imigrantów. Efekt socjologowie nazywają etnicyzacją biedy, czyli kojarzeniem wszelkich patologii z osobami obcego pochodzenia”? Czy też winna jest sama istota islamu, religii, „która nie przeżyła swojego oświecenia” i nie potrafi współistnieć pokojowo ze zsekularyzowanym, świeckim państwem, w którym dopuszcza się wielość stylów życia, opinii, prawo do krytyki każdej świętości?
Tu zresztą dochodzimy do znanego demokratycznego paradoksu: „czy tolerancja należy się także wrogom tolerancji?” Theo van Gogh głosił radykalne antyislamskie poglądy – może więc podobne prawo mają radykalni muzułmańscy duchowni? Ale reżyser nikogo nie zabił ani nie podburzał do zadania śmierci.
Tak czy inaczej, Europa, która nieco ignorowała „kwestię muzułmańską”, która odwlekała zajęcie się nią nawet po 11 września, teraz jest zmuszona stanąć z nią twarzą w twarz. Atak w Madrycie oraz zabicie van Gogh’a każą się nad nią dobrze zastanowić. Pierwszą i w pewnym sensie naturalną reakcją w obliczu zagrożenia jest „odgrodzenie się murem”, zamknięcie szczelniej granic europejskiego domu, powrót do religijnych korzeni w celu „umocnienia własnej tożsamości”. Czy jednak jest to sposób na trwałe rozwiązanie nabrzmiewającego konfliktu?
Według mnie – nie.
Nie mam wprawdzie gotowego planu „dogadania się” z muzułmanami, nie znam rozwiązania kwestii imigracji; sądzę jednak, że Europa otoczona zasiekami z drutu kolczastego, z pasem zaoranej ziemi na granicach strzeżonej przez czujnych strażników zawracających wszelkich „kolorowych”, zaprzeczy samej sobie i wartościom, które w ten sposób zamierza ochraniać.
Zamiast zakończenia – Kapuściński
Powyższe, może nie do końca usystematyzowane rozważania, zbiegają się w moim przypadku z lekturą wspaniałej książki Ryszarda Kapuścińskiego „Podróże z Herodotem” (Wydawnictwo Znak, Kraków 2004). W zasadzie można by powiedzieć, że całe to dzieło to „traktat filozoficzny” dotykający kwestii spotkania się z „Innym”, z reprezentantem innego kręgu kulturowego, innej cywilizacji. Ton książki jest w sumie pesymistyczny: w historii takie spotkania zbyt często kończyły się bowiem bądź to starciem, walką i anihilacją „słabszej” kultury, zniknięciem jej z powierzchni ziemi, bądź to promowaniem izolacjonizmu i zamykaniem się na „Innych”.
Na koniec oddaję więc głos samemu Mistrzowi (fragment poświecony Chinom), który mówi o tym tak:
„A jeżeli przyjąć, że Chińczycy nieprzerwanie budowali mury, setki i nawet tysiące lat, jeżeli uwzględnić ich – zawsze wielką – liczebność, ich poświęcenie i ofiarność, ich przykładną dyscyplinę i mrówczą pracowitość, to otrzymamy setki, setki milionów godzin zużytych na budowanie murów (…)
Oto gdzie uchodzi energia świata.
Jak nieracjonalnie! Jak bezpożytecznie!
Bo Wielki Mur - a jest to mur-gigant, mur-twierdza, ciągnący się przez tysiące kilometrów przez bezludne góry i pustkowia, mur-przedmiot dumy i, jak wspomniałem, jeden z cudów świata - jest zarazem dowodem jakiejś ludzkiej słabości i aberracji, jakiegoś straszliwego błędu historii, jakiejś niemożności porozumienia się ludzi w tej części planety, niemożności zwołania okrągłego stołu, aby wspólnie naradzić się, jak by pożytecznie zużyć nagromadzone zasoby ludzkiej energii i rozumu.
Okazało się to mrzonką, bo pierwszy odruch wobec ewentualnych problemów był inny - zbudować mur. Gdyż to, co przychodzi z zewnątrz, STAMTĄD, może być tylko zagrożeniem, zapowiedzią nieszczęścia, zwiastunem zła, ba – złem najprawdziwszym”.
[pomocne w pisaniu powyższego tekstu były m.in. artykuły zamieszczone na witrynach billinggazette.com, boston.com, guardian.co.uk, humaneventsonline.com, newscotsman.com, reuters.com, Gazety Wyborczej, artykuł „Europa bez imigrantów umrze” Marcelo Andino Veleza z „Przekroju” nr 45-46/2004, książka „Podróże z Herodotem” Ryszarda Kapuścińskiego [Wydawnictwo Znak, Kraków 2004])