Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Renata A. Thiele: Dlaczego Niemiec dobrowolnie łamie sobie język?


19 lipiec 2008
A A A

Odpowiedź jest wręcz banalna – w 98% przypadków z miłości. Tylko z miłości ludzie robią takie rzeczy. Choć gwoli prawdy, nie tylko. Ale biznes to poważna sprawa. Zajmijmy się więc najpierw uczuciami.

W Niemczech coraz więcej ludzi uczy się polskiego - a przynajmniej gorąco to postanawia. Również w odległym Akwizgranie – ku uciesze lektorów – Niemcy, a także inni żyjący tu obcokrajowcy ruszyli do VHS-ów (tak nazywają się tutaj ludowe uniwersytety), aby uczyć się polskiego. Większość z nich motywuje do tego najstarszy na świecie powód czyli miłość. Chcą prędzej czy później porozmawiać z rodziną ukochanej lub ukochanego, żyjącą w Polsce i nie mówiącą po niemiecku, a babcia Joasia w tym wieku nie zacznie się przecież uczyć niemieckiego...!

Zapytani na pierwszym spotkaniu uczestnicy kursu podają prawie w 100 procentach takie same motywacje, ale nie zawsze z taką samą intensywnością. Pewien młody Niemiec odpowiedział pełen entuzjazmu, że chce się nauczyć polskiego, „bo on kocha Polskę!”, a ponadto bardzo żałuje, że urodził się Niemcem. Nic tu dodać, nic ująć.

Oczywiście są też tacy, którzy chcą zmierzyć się z żywiołem naszego języka... i ci odpadają pierwsi. Ci, którzy wybierają się do Polski na urlop, po pierwszych zajęciach obiecują sobie, że zrobią tylko ten pierwszy stopień, pojadą do Polski, a potem jakoś to będzie, bo ten język jest przecież nie do nauczenia! Wiedzą jednak, że nawet najbardziej poprzekręcane polskie słowa w ustach obcokrajowca otwierają polskie serca i wywołują na twarzy uśmiech radości... choć czasem też współczucia. Tacy wracają po wakacjach na kursy, ale tylko wtedy, gdy poznali w Polsce jakieś sympatyczne dusze, patrz: motywacja powyżej.

Argumentacja, że w Polsce można porozumieć wszędzie albo po niemiecku albo po angielsku traci podstawę bytu za rogatkami pierwszego lepszego większego miasta. Na cóż, jest coś w poincie tyla zno języków, ale zy mno to sie nie dogodoł! Trzeba więc zakasać rękawy i zabrać się do nauki.

Głównym zadaniem lektora jest więc prowadzić kursy w taki sposób, żeby ich uczestnicy nie zrezygnowali zbyt szybko zniechęceni trudną wymową. Pierwsze zajęcia są najważniejsze, tu uczymy się separować głoski, a potem sami je łączyć i wypowiadać nawet całe słowa. Radości co nie miara, zaś gimnastyka żuchwy i bolesne żegnanie się z trzema niemieckimi wariantami „e” wypełniają salę. Wesołość ta znika bez śladu zastąpiona rozczarowaniem, czasem nawet bolesnym, w momencie uświadomienia sobie, że w języku polskim znajomość gramatyki jest znacznie bardziej potrzebna niż w angielskim. Przejście do pierwszego przypadku, pomijając mianownik to próba ognia dla tych, którzy łacinę znają tylko z lektury Dana Browna. Groźby, że wystarczy przecież nauczyć się słówek albo ze słownikiem pod pachą wybrać się do Polski i jakoś to będzie, suwerennie kwitujemy eleganckim Wie Sie wünschen! („Jak Pan(i) sobie życzy”), wiedząc, że teraz delikwent albo nas znienawidzi – a po cóż uczyć kogoś, kto nas wyraźnie nie lubi – albo się zaprze i będzie uczył. A to też jest pewną formą motywacji.

Chrząszcz w dusznej trzcinie

To zaskakujące, ile zabawnych słów i zwrotów trzeba zebrać, żeby utrzymać dobry humor i tym samym wysoką motywację, a także – nie zapominajmy – stabilną frekwencję na kursie. Ćwiczenie wymowy za pomocą opozycji sześć i cześć – dla Polaka zabawnie prostej – ujawnia kolejną trudność: każdy powtórzy tylko to, co usłyszy, a usłyszy tylko to, co jest w stanie. I tu rozchodzą się nasze akustyczne drogi. Polskie s-ś-si-sz są dla Niemców w najlepszym przypadku dwoma głoskami, zaś ciocia Czesia się czesze wyciska łzy najtwardszym zawodnikom. Te małe różnice nie są (od razu) wychwytywalne. Dopiero opanowawszy te nowe dźwięki obcokrajowiec dostępuje kolejnych stopni wtajemniczenia. Czasem więc rozmowa z paprotką może lektorowi dać więcej satysfakcji...

Każdy naród ma swoje językowe łamańce. Z ręką na sercu: Kiedy ostatnio namawiałeś lub namawiałaś obcokrajowca do wypowiedzenia słynnego polskiego zdania z chrząszczem? A kiedy ostatnio czerwieniłeś się, nie wiedząc czy duszno po niemiecku to schwül czy schwul? To ostatnie oznacza gay i użyte zamiast schwül doprowadza Niemców do spazmatycznego śmiechu, a w najlepszym przypadku do lekkiego zakłopotania i uśmiechu w kierunku talerza lub kufla z piwem. Pozwólmy im się wyśmiać, zanim zaproponujemy nierówny rewanż i namówimy do wypowiedzenia nazwiska byłego prezydenta RP.

Tak jak papież


Polacy są w Niemczech dużą grupą obcokrajowców, obojętnie z jakim paszportem. Po latach wmawianego sobie i innym strachu dzisiaj często słychać język polski na niemieckich ulicach. Polska oferta rozrywkowa już przestała się kojarzyć z ludowymi przyśpiewkami, choć daleko nam do anglojęzycznych światowych hitów. Nie łudźmy się też, że Aguilera albo Robin Williams zaśpiewają kiedyś po polsku. Ale od kiedy po naszym wielkim i wielojęzycznym papieżu niemiecki Benedykt XVI zaczął mocować się polszczyzną, czas, aby również całkiem zwykli Niemcy popróbowali przygody z językiem polskim. To oni staną się potem najlepszymi ambasadorami Polski, gdyż ucząc się języka polskiego dowiedzą się o naszej kulturze, o mentalności. I opowiedzą o tym innym. Choć może nie opowiedzą o krwi i pocie lanym podczas zajęć na kursach języka polskiego...

A od kiedy oprócz Sienkiewicza tłumaczy się na język niemiecki Sapkowskiego czy Grocholę są szanse, że Niemcy będą w stanie zrozumieć Polaków poprzez literaturę tworzoną współcześnie. A ta jest o wiele prostsza niż przysłowiowa już symbolika „Wesela” Wyspiańskiego.