Rosyjsko-białoruska wojna medialna: Rosja rezygnuje z Łukaszenki?
Białoruska telewizja państwowa wyemitowała 15 lipca wywiad z prezydentem Gruzji Michailem Saakaszwillim. Podczas wywiadu prezydent Gruzji w sposób wyraźny przedstawił swoją krytyczną opinię wobec władz Federacji Rosyjskiej, oraz pokusił się o próbę podkopania autorytetu prezydenta Rosji, Dmitrija Miedwiediewa. Z pewnością to posunięcie władz białoruskich można uznać za odpowiedź na wcześniejsze próby ośmieszenia Łukaszenki. Mam na myśli emisję na łamach rosyjskich "niezależnych" mediów pseudo-dokumentalnych filmów o białoruskim prezydencie o zabarwieniu propagandowym, zrealizowanych na zamówienie Kremla. Czy mamy do czynienia z wojną w mediach? Jeżeli tak, to kto może na niej zyskać, a kto stracić?
W celu nakreślenia tła politycznego warto przedstawić, przynajmniej pobieżnie, historię stosunków rosyjsko - białoruskich. Aleksandr Łukaszenka, odkąd w 1994 roku został prezydentem Białorusi dał się poznać jako nieprzewidywalny gracz na arenie międzynarodowej, którego polityka zagraniczna opiera się na zasadzie "balansowania" pomiędzy Rosją, a Zachodem. Jego styl prowadzenia polityki z innymi państwami opiera się na charakterystycznym zamiłowaniu do wywoływania skandali i napięć na arenie międzynarodowej. Wystarczy chociażby wspomnieć nie tak odległe wydarzenia, jak prześladowania działaczy niepopieranego przez władze Związku Polaków na Białorusi, czy udzielenie schronienia obalonemu prezydentowi Kirgistanu, Kurmanbekowi Bakijewowi. W stosunkach z Rosją na uwagę zasługuje polityka Łukaszenki w ramach Związku Białorusi i Rosji (ZBiR). Polegała ona w dużej mierze na mydleniu oczu władzom rosyjskim mglistymi obietnicami zjednoczenia Białorusi z Rosją. W ten sposób Łukaszenko zdołał wymusić na Rosji wiele ustępstw w sferze gospodarczej, po czym gdy w 2002 roku ówczesny prezydent Federacji Rosyjskiej, Władimir Putin wysunął propozycję połączenia Rosji i Białorusi spotkało się to z odrzuceniem i ostrą odpowiedzią ze strony prezydenta Łukaszenki.
Z czasem Łukaszenka z bliskiego partnera Rosji stał się w oczach Kremla uciążliwym politykiem.
Gdy po miesiącach obietnic uznania Abchazji i Osetii Południowej przez Białoruś Mińsk ostatecznie wycofał się z planów poparcia niepodległości tych dwóch państw, Rosja najwyraźniej uznała że gra z Łukaszenką, w której za ulgi gospodarcze nie otrzymuje od Białorusi żadnego poparcia politycznego, nie jest warta świeczki. Manifestacją takiej zmiany podejścia bez wątpienia było ubiegłoroczne embargo na białoruski nabiał i czerwcowa wojna gazowa. W obu przypadkach użyte środki nacisku nie przyniosły przewidywanych rezultatów, białoruski prezydent nie ugiął się pod presją Rosji. Najwyraźniej zdawał sobie sprawę że na dłuższą metę Rosja nie może zrezygnować z tak ważnego z punktu widzenia gospodarki partnera, jakim jest Białoruś. To wcale nie oznacza, że Rosja nie może zrezygnować z wątpliwego partnera jakim jest Łukaszenka.
Po dość obszernej dygresji, postaram się przejść ku głównemu wątkowi - w mojej ocenie, białorusko-rosyjskie napięcie medialne jest ściśle związane ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi na Białorusi. Władze rosyjskie podjęły próby publicznej dyskredytacji i ośmieszenia Łukaszenki.
W tym celu wyemitowano na rosyjskim kanale NTV pseudo-dokumentalny film pt. "Kriostnyj Batka"(Ojciec Chrzestny). Półgodzinny film przedstawia Łukaszenkę niemalże jako bezwzględnego gangstera, który z zimną krwią eliminuje swoich politycznych oponentów. Autorzy starają się przedstawić w jaki sposób prezydent Białorusi stworzył "machinę władzy" która zapewniła mu możliwość sprawowania dyktatury nad całym narodem. Nie zapomniano też na początku filmu wyświetlić informacji o tym, że zostałby on wyemitowany już rok temu gdyby białoruskie specsłużby nie wyrzuciły ekipy filmowej z kraju i nie skonfiskowały kaset. Efekt propagandowy takiej informacji chyba jest oczywisty. Ponadto dotowany przez państwo portal Russia Today wyemitował film pt. "Nieznośny Łuka",a dzień po emisji w białoruskiej telewizji wywiadu z Saakaszwillim w rosyjskiej NTV została wyemitowana druga część filmu "Kriostnyj Batka".
W odpowiedzi na rosyjskie prowokacje, 15 lipca na pierwszym kanale białoruskiej telewizji pojawił się wywiad z prezydentem Gruzji, Michailem Saakaszwillim. W wywiadzie podziękował on rządowi Białorusi za nieuznanie Abchazji i Osetii Południowej oraz zwrócił uwagę na przyjazne stosunki obu państw jeszcze za czasów członkostwa Gruzji w WNP. Jednak najwięcej czasu poświęcono Rosji. "Trudno zrozumieć czego oni chcą. Kiedy my w czymś ustępowaliśmy, oni chcieli jeszcze więcej. Myślę, że dla każdego z sąsiadów Rosji jest to znana sytuacja." - tak prezydent Gruzji skomentował stosunki wewnątrz WNP. W sprawie Abchazji zwrócił uwagę, że od czasu kiedy Rosja okupuje ten region, liczba ludności spadła tam ze 100tys. do 10tys. Według Saakaszwilego żądanie uznania niepodległości dwóch gruzińskich prowincji jest zupełnie niezrozumiałe, ponieważ w latach 90-tych Rosja sama uznała Gruzję w granicach obejmujących Abchazję i Osetię Pd. Ponadto wyraził on głębokie współczucie obywatelom rosyjskim. W wywiadzie dla dla telewizji białoruskiej powiedział: "Rosjanie nie zasługują na to, żeby przez działania rządu byli nazywani okupantami".
Z jednej strony quasi-propagandowy film wymierzony w głowę Państwa Białoruskiego, z drugiej nie tyle antyrosyjski, co raczej antyrządowy wywiad z prezydentem Gruzji - myślę, że w takiej sytuacji mówienie o wojnie medialnej nie jest przesadą. Tym bardziej, że zdaje się oczywistym przedwyborczy kontekst owej walki. Z jednej strony niezadowolona współpracą z Łukaszenką(lub raczej jej brakiem) Moskwa, z drugiej dumny i pewny siebie białoruski lider ("Nadzieje, że uda im się przedstawić wspólnego kandydata są złudne." - tak skomentował wysiłki opozycji), który pomimo napięć w mediach zapewnia Rosję, że nie ma zamiaru występować z unii celnej i nie próbuje sformować antyrosyjskiej koalicji. To wygląda tak, jakby Łukaszenka z jednej strony chciał wygrać dla siebie opinię zachodu, a z drugiej zostawić uchyloną furtkę w relacjach z Moskwą, którą mógłby wykorzystać po wygranych wyborach. Koniec końców sprowadza się to do pragmatycznej polityki balansowania.
Bardzo szybko pojawiły się w mediach różne opinie specjalistów na temat napięć białorusko-rosyjskich. Przewodniczący Dumy Państwowej, Borys Gryzłow określił działania Białorusi jako "nieprzyjazny krok w stosunku do Rosji". Rosyjski politolog Aleksandr Kryłow uważa, że działania Łukaszenki są powodowane chęcią uzyskania wygód gospodarczych od państw zachodnich. Z kolei historyk Roj Medwiediew upatruje przyczyny konfliktu w tym, że Białoruś daje Rosji o wiele więcej, niż od niej dostaje, a w Rosji panuje dziwne przekonanie, że inne państwa WNP żyją na rachunek Federacji Rosyjskiej.
Gdyby doszło do eskalacji dzisiejszego konfliktu, obie strony mogłyby na tym stracić, gdyż są wobec siebie zbyt ważnymi partnerami. Z drugiej strony, jeżeli wybory przegra Łukaszenka, to ciężko będzie Rosji przekonać dzisiejszą białoruską opozycję do ściślejszej współpracy. Powstaje więc pytanie: czy gra jest warta świeczki?