Tomasz Piechal: Ukraińska wojna mitów
Ukraina zawrzała. Chyba jeszcze nigdy rocznica zwycięstwa w tzw. Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej nie wzbudziła tyle emocji, co w tym roku. We Lwowie doszło do gwałtownych starć nacjonalistów z komunistami, które nikogo jednak nie mogły zaskoczyć. Bo Ukrainę już od dawna trawi symboliczna wojna domowa. Wojna dwóch mitów.
Gdy 21 kwietnia głosami koalicji rządowej Najwyższa Rada Ukrainy uchwaliła dekret o obowiązku wywieszania 9 maja (w czasie święta zwycięstwa ZSRR nad Niemcami w II Wojnie Światowej, z ukr. Den Peremohi) obok ukraińskich flag państwowych, czerwonych sztandarów nawiązujących do tradycji ZSRR, w końcu nastąpił długo oczekiwany kolejny krok ze strony Partii Regionów.
Bo Wiktor Janukowycz szedł po zwycięstwo w ostatnich wyborach prezydenckich z hasłami zrównania języka rosyjskiego z ukraińskim, nadania mu statusu drugiego języka państwowego. Nie odżegnywał się Wiktor Fiedorowicz od spuścizny ZSRR, a przez wielu był nawet uznawany za symbol polityka nakierowanego "na wschód". Jego przeciwnicy polityczni odsądzali go od czci i wiary, nazywali "rosyjskim pachołkiem".
Jedną z jego pierwszych decyzji jako prezydenta było skasowanie uchwały swojego poprzednika, Wiktora Juszczenki, który w 2007 roku przyznał tytuły Bohaterów Ukrainy Stepanowi Banderze i Romanie Szuchewyczowi, czołowym działaczom OUN-UPA. Sprawę Janukowycz skierował do sądu, a ten orzekł, że decyzja o uchyleniu dekretu Juszczenki była słuszna, gdyż Bandera i Szuchewycz nie mogli być Bohaterami Ukrainy, gdyż nie byli jej... obywatelami (urodzeni przed wojną, posiadali obywatelstwo polskie). Smaczku sprawie dodaje fakt, że sprawę rozpatrywał sąd w Doniecku, a więc mieście-bastionie Partii Regionów, mateczniku Wiktora Janukowycza.
NOWE OTWARCIE
Decyzja z 21 kwietnia br. jest kolejnym krokiem Janukowycza i Partii Regionów w sferze ukraińskiej pamięci historycznej. Tym mocniej symbolicznym, gdyż równo rok wcześniej, 21 kwietnia 2010 r. miał miejsce tzw. charkiwskij dohowor, czyli podpisana w Charkowie umowa z Rosją o przedłużeniu stacjonowania rosyjskiej floty czarnomorskiej w Sewastopolu do 2042 r. w zamian za tańszy gaz dla Ukrainy. W zależności od zajmowanej przez polityków stron barykady, przedstawiany był on albo jako zdrada i zaprzedanie się Rosji, albo jako wspaniały biznes, znacznie ułatwiający ratowanie bardzo słabych finansów państwa.
Trzeba jednak zaznaczyć, że Wiktor Janukowycz przez długi czas nie podejmował działań z najczarniejszych snów opozycji. Zniknęła sprawa języka rosyjskiego jako drugiego języka państwowego. Dla przeciwwagi względem "umowy charkowskiej" Janukowycz podkreślał chęć przystąpienia do unii celnej z UE, ba, swoją pierwszą oficjalną wizytę jako prezydent złożył w Brukseli. Przez długi czas balansował między światem Unii Europejskiej a Rosją. I co ciekawe, mimo uchwalenia przez ukraiński parlament uchwały o wywieszeniu czerwonych sztandarów na 9 maja, prezydent Janukowycz po dzień dzisiejszy jej... nie podpisał, co obecnie opozycja chce wykorzystać dla jej unieważnienia.
Nie zmienia to faktu, że ta uchwała jest pierwszym tak wyraźnym ofensywnym krokiem obecnych władz Ukrainy na polu pamięci historycznej. Bo o ile zniesienie dekretu Juszczenki było pewnego rodzaju odpowiedzią i krokiem cofającym Ukrainę do status quo, obecna uchwała tworzy nową rzeczywistość, wyznacza nowy kierunek w kwestii szukania korzeni współczesnego państwa ukraińskiego. I proponuje kultywowanie mitu ZSRR, a nie OUN-UPA.
{mospagebreak}
DWA MITY
Jeżdżąc po Ukrainie nie sposób uciec przed symbolami. W zachodniej i centralnych jej częściach ulice Bandery, Szuchewycza i ich pomniki są w wielu miastach i miasteczkach. Kupić tam koszulkę z ich wizerunkami nie problem, ba, sam pamiętam jak jeden mój znajomy z Lwowa, zdając sobie sprawę z alergicznych reakcji Polaków na UPA, w celu lekkiego zirytowania mnie, spomiędzy tradycyjnych ukraińskich koszul z wyszywankami wyjął krwiście czerwoną koszulkę ze Stepanem Banderą. Tutaj nikt się tego nie wstydzi, a nawet wręcz przeciwnie, OUN uważany jest za na wskroś patriotyczną organizację i prawdziwych bojowników za wolną Ukrainę.
Zupełnie inaczej ma się sprawa na wschodzie i południu Ukrainy. Sam pamiętam jak spacerując po Charkowie dobre 3 miesiące po obchodach Dnia Zwycięstwa widziałem jeszcze neony zainstalowane na ten dzień z napisami "65 rocznica zwycięstwa" itp., liczne murale i graffiti na tę okazję, a w Odessie czy na Krymie tzw. szarfy gieorgiejiwskie, a więc pomarańczowo-czarne wstążki będące symbolami zwycięstwa nad faszyzmem, były poprzypinane na niezliczonej ilości bram, antenach samochodowych, lusterkach itd. Tutaj punktem odniesienia był właśnie Dzień Zwycięstwa i wygrana ZSRR.
Co ciekawe, spotkałem bardzo mało ludzi, którzy by uznawali i jedno i drugie za wspólne dziedzictwo. Wręcz przeciwnie, opowiedzenie się za jedną stroną, automatycznie powodowało delikatnie rzecz ujmując niechęć do drugiej. I tak jak ktoś przypinał sobie szarfę gieorgiejiwską temu banderowiec kojarzył się tylko i wyłącznie z faszystą, a kto uznawał OUN widział ZSRR jako przede wszystkim oprawcę.
Jak alergiczna może być reakcja na pojawianie się nowych symboli odwołujących się do któregoś z mitów najlepiej obrazuje przykład popiersia Stalina, które postawili na dziedzińcu gmachu swej partii komuniści z Dniepropietrowska. Kilka miesięcy po jego odsłonięciu tzw. "nacjonalistyczni terroryści" po prostu wysadzili go w powietrze.
Z kolei rok temu w Winnicy, mieście w centralnej Ukrainie, koncert na 9 maja zagrała Lwowska Filharmonia, wykonując Symfonię Leningradzką Szostakiewicza. Dlaczego w Winnicy, a nie we Lwowie? Cóż, w swoim mieście mieli zakaz obchodzenia 9 maja pochodzący wprost od Rady Miejskiej.
PAMIĘTAJCIE O SYMBOLACH
David Kertzer w swoich rozważaniach na temat polityki (Ritual, politics & power 1989) zwracał uwagę, że nie musi być ona realizowana tylko i wyłącznie przez racjonalne argumenty czy "obiektywne fakty", ale że wypełnia się ona również poprzez symbole. Symbole sakralizują władzę, zapewniają jej stabilność i trwałość. Jeżeli nie stają się baudrillardowskimi symulakrami stanowią, jak pisał Clifford Geertz, podstawowy nośnik "podróżujących znaczeń", a więc idei.
{mospagebreak}
Tym samym nie można bagatelizować gigantycznej symbolicznej batalii, ukraińskiej wojny dwóch mitów – mitu Ukrainy niezależnej, zdecydowanie odcinającej się od ZSRR oraz Ukrainy jako państwa postradzieckiego, podtrzymującego dziedzictwo Związku Radzieckiego.
Obydwa mity proponują kompletnie inne punkty odniesienia i niosą ze sobą odmienną wizję rozwoju Ukrainy. Jakkolwiek ciężko brzmi to dla Polaka, trudno zaprzeczyć, że w sferze symbolicznej mit OUN-UPA jest uosobieniem niezależnej Ukrainy, a tym samym często staje się również podstawą dla współczesnych prozachodnich tendencji. Odcina się on zdecydowanie od mitu postradzieckiego, często łączy się również z pamięcią o Wielkim Głodzie na Ukrainie, który w latach 1932-1933 pochłonął według różnych szacunków od 6 do 7 milionów ludzi, a za który – w świecie mitu Ukrainy niezależnej – odpowiada ZSRR.
Drugi mit, mit postradziecki, pozytywnie nacechowuje dziedzictwo ZSRR, rozpad tego państwa traktuje jako tragedię, znacznie chętniej zapatruje się na współpracę i zacieśnianie związków z Rosją, jak z Unią Europejską. W tym micie głównym spoiwem jest sukces w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, pokonanie faszyzmu i gigantyczna ofiara i bohaterstwo narodu radzieckiego.
I tu rzecz fundamentalna – drugi mit posiada znacznie silniejszą nadbudowę, gdyż przez kilkadziesiąt lat ZSRR był on solidnie pielęgnowany, ba, przybrał rozmiar wręcz nowej religii. Przyznawanie miastom tytułów miast-bohaterów (z ros. gorad-gieroj, co ciekawe instytucja ta została przywrócona w Rosji przez Dimitrija Miedwiediewa w roku 2007 r., obecnie pod nazwą "miast wojskowej chwały" ros. gorad woinskoj slawy) za bohaterską postawę podczas wojny, liczne pomniki, muzea, filmy, wzmocnione współcześnie chociażby przez miejskie murale lub graffiti, wzmacniało kult Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, ustanawiając ją jako prawdziwe święto radzieckiej potęgi, sukcesu i zwycięstwa. Zwycięstwa ZSRR.
Naturalnie, nie można zaprzeczyć, że Wielka Wojna Ojczyźniana nie jest częścią historii Ukrainy. Wręcz przeciwnie. Szacuje się, że podczas II Wojny Światowej zginęło ok. 10 milionów Ukraińców, z czego olbrzymia część w Armii Radzieckiej. Zrozumiała jest więc i chęć uczczenia ich pamięci.
Problemem Ukrainy jest jednak to, że obecnie obydwa mity walczą o całowitą supremację na polu ukraińskiej pamięci historycznej. W następnym etapie zmusi to państwo do jednoznacznego opowiedzenia się za kierunkiem rozwoju, miast wcale nie najgorszym rozwiązaniem, jakim wydaje się przyjęcie roli pomostu między symbolicznym Wschodem a Zachodem.
Dlatego zapewne najzdrowszym rozwiązaniem dla współczesnej Ukrainy byłoby uznanie obydwu mitów za część ich historii. Niestety, polityka nie lubi kompromisów, ba, uwielbia jaskrawe kolory, a nie światłocienie. To prowadzi do antagonizacji społeczeństwa, dzielenia go i zmuszania do opowiadania się za jednym z mitów. I zawsze w momencie, gdy jeden z nich zyskuje przewagę, odzywają się głosy drugiej strony. Nie inaczej było, gdy Juszczenko nadał Banderze i Szuchewyczowi tytułu Bohaterów Ukrainy, nie inaczej jest i teraz, gdy czerwone sztandary znów załopotały na ukraińskich ulicach. Pytanie jednak jak długo może trwać to dramatyczne przeciąganie liny? I do czego ostatecznie doprowadzi.