Tomasz Piechal: W sprawie Tymoszenko wszyscy są winni
Piątego stycznia, wraz z przeniesieniem Julii Tymoszenko do kolonii karnej Kaczaniwska w Charkowie, zaczął się nowy rozdział "sprawy Tymoszenko". Sprawy, która zelektryzowała świat, a w Ukrainie stała się pierwszym przykładem złamania żelaznej zasady tamtej polityki – nie sądzimy liderów partii politycznych. Bo każdy z nich doskonale wie, że nie jest bez winy.
Ukraińskie media od miesięcy żyją sprawą Tymoszenko. Praktycznie nie ma dnia, by na najważniejszych portalach informacyjnych nie pojawiło się od kilkunastu do czasem nawet kilkudziesięciu newsów, artykułów, komentarzy na ten temat. Jednak dużym nadużyciem byłoby stwierdzenie, że Ukraińcy żyją tym tematem. Wybrali drogę, która towarzyszy im od 2004 roku, po zakończeniu manifestacji na Majdanie – patrzenia na wydarzenia z boku, bez aktywnego brania w nim udziału.
PASYWNOŚĆ SPOŁECZEŃSTWA
Jednak istnieje jeszcze trzecie element wpływający na ten brak aktywnej obrony Tymoszenko przez dużą część Ukraińców. Jest to po prostu najzwyklejsza... niechęć do byłej premier Ukrainy. Padła ona ofiarą własnych rządów, wiecznych kłótni z Juszczenką, jak i gigantycznej maszynerii PR, którą wykorzystywała kreując swój wizerunek "matki ukraińskiego narodu".
Jednym z kulminacyjnych momentów w którym ukraińskie społeczeństwo poczuło PR-ową nadaktywność Tymoszenko była epidemia świńskiej grypy z 2009 roku. Wówczas pani premier jeszcze raz rozpętała gigantyczną akcję propagandową. Z jednej strony rysując obraz niemal apokalipsy, która spadła na Ukrainę, z drugiej odwiedzając ciągle szpitale z chorymi i zakazując przez kilka tygodnii chodzić uczniom i studentom na zajęcia, absolutnie nie trafiła w oczekiwania ludzi, którzy całą tamtą sprawę przyjęli ze znacznie większym spokojem, niż władze. Wszystkie zabiegi Tymoszenko uznali za przesadę i zbędną, kosztowną grę PR. Bo o żadnej apokalipsie spowodowanej świńską grypą mowy być nie mogło i już wówczas Tymoszenko roztrwoniła resztki swojego politycznego kapitału.
Ważniejsze jest jednak to, że apokalipsa na Ukrainę faktycznie spadła i to również w roku 2009. Tyle tylko, że spowodowana była ona wirusem klęski gospodarczej i ekonomicznej, który zaatakował wówczas Ukrainę. Tymoszenko – o czym wielu dzisiaj zapomina – w roku 2009 prowadziła wręcz fatalne rządy. Kryzys absolutnie wgniótł w ziemię ukraińską gospodarkę i społeczeństwo odczuło go bardzo silnie na swojej skórze.
Nic więc dziwnego, że w badaniach ukraińskiego Centrum Razumkowa poparcie dla byłej pani premier na chwilę przed aresztowaniem wynosiło 12 proc. Znacznie większym zaskoczeniem jest to, że już po jej zatrzymaniu, wynik poprawił się jedynie o... 2 punkty procentowe. Co więcej, działań "pięknej Julii" nie akceptuje stale prawie 60 proc. ankietowanych!
To wypalenie się mitu i symbolu Julii widać było zresztą nawet podczas manifestacji przeciwko jej aresztowaniu. Ich liczebność systematycznie spadała, a nawet podczas największych zgromadzeń, ilość uczestników rzadko przekraczała 1000 osób. Dodajmy, że w dniu przewiezienia Tymoszenko do charkowksiej kolonii karnej, manifestantów było ok. 100, a i tak władze nie wyraziły zgody na ich obecność i rozbicie miasteczka namiotowego pod bramą zakładu.
{mospagebreak}
KONIEC PRZEWODZENIU OPOZYCJI?
Podczas rozmowy z ukraińskim politologiem, Ołehem Soskinem usłyszałem, że jedną z motywacji Janukowycza dla zatrzymania Tymoszenko, był jego strach, że będzie ona w stanie przeciwstawić się jego jednowładztwu. Strach motywowany dodatkowo bardzo niskimi notowaniami obecnego prezydenta Ukrainy, który choć chciał się kreować na "dobrego gospodarza" i "ojca narodu", poniósł w tym względzie maksymalną klęskę. Bo trudno inaczej odbierać wynik poniżej 15 proc. poparcia po nie całym roku urzędowania.
Charakterystyczne jest jednak to, że zgodnie ze starą radziecką maksymą "od raz obranej linii partii – nie odstąpimy!" władza nie zrobiła nic, żeby w jakikolwiek stopniu ustąpić w tej sprawie. Nie pomogły tutaj ani naciski UE, ani wizyta Komorowskiego, ani wizyta Radka Sikorskiego i ministra spraw zagranicznych Szwecji, Carla Bildta u... Achmetowa, czyli najbogatszego ukraińskiego oligarchy, ściśle powiązanego z Janukowyczem (tajemnicą poliszynela jest to, że ta listopadowa wizyta – podczas której politycy i multimiliarder razem obejrzeli mecz jego drużyny, Szachtara Donieck w Lidze Mistrzów – dotyczyła głównie przekonania ukraińskich władz, za pośrednictwem Achmetowa, do złagodzenia stanowiska względem Tymoszenko przed grudniowym szczytem UE-Ukraina. Wizyta skończyła się słowami oligarchy o "prawdziwych przyjacielach z Polski i Szwecji"...).
Trudno więc przewidzieć, czy w końcu coś się zmieni w stanowisku Janukowycza do tej sprawy. Bo choć on sam twierdzi, że tutaj ma bardzo małe pole do działania (argumentując, że przecież prokuratura i sądy są niezależne), to wszyscy doskonale wiedzą, że tak naprawdę wszystko zależy od niego. Tymczasem prezydent stale umywa ręce od tej sprawy z jednej strony ze smutkiem stwierdzając, że rozmowy z UE dotyczą głównie Tymoszenko, z drugiej prosząc jej przedstawicieli o... pomoc, bo on sam już nie ma pomysłów jak rozwiązać tę sprawę (!).
Nie zmienia to faktu, że Janukowycz na pewno osiągnął jedno – skutecznie dobił Tymoszenko politycznie, a także niezwykle osłabił i tak już potwornie słabą, skłóconą i niezorganizowaną, opozycje. Zresztą, akurat w tym względzie, dobitnie pomogła mu sama była pani premier, przemieniając cały swój proces w farsę i jeden wielki show. Jej skargi na złe warunki w więzieniu (skądinąd warto zobaczyć jak wg służyby więziennej wygląda jej charkowska cela LINK), już stale towarzyszący patos jej wypowiedzi, darcie szat i ogólny poziom dramatyzowania spowodowało, że już praktycznie mało kto widzi w niej prawdziwego lidera opozycji. Jest nim wciąż z siły rozpędu i braku alternatyw (choć obecnie na fotel lidera opozycji coraz odważniej spogląda młody Arsenij Jaceniuk, ze swoim Frontem Zmian), pozostając wciąż dla ogromnej części społeczeństwa "mniejszym złem". Ale już nikim więcej.
TACY SAMI
Bo Ukraińcy nie patrzą już na Tymoszenko jak na zbawczynie ich kraju, nie jest dla nich kryształową postacią. Doskonale sobie zdają sprawę, że choć akurat powód procesu (źle negocjowana umowa gazowa z Rosją) jest nieco naciągany, to i tak znalazłoby się jeszcze kilka, kilkanaście innych spraw w których Tymoszenko można by było oskarżyć. Tak samo zresztą jak i Janukowycza, Juszczenkę, Kuczmę (którego skądinąd niedawno również ruszył proces). Tyle tylko, że nikt do tej pory tego w Ukrainie nie robił i to z bardzo prostego powodu – wszyscy mają świadomość swoich "grzeszków".
{mospagebreak}
Dlatego też przez ostatnie 20 lat w Ukrainie na najwyższych szczeblach władzy panował w tym względzie swoisty pokój i status quo. Partie oskarżały siebie nawzajem często (np. Partia Regionów, członków BJuT uwikłanych jakoby w aferę pedofilską), ale nigdy nie działo się to na poziomie liderów. Nie robiła tego również Tymoszenko, która oskarżyła co prawda – i pośrednio – Janukowycza o oszustwo w kwestii jego wielkiej willi pod Kijowem (warte kilkadziesiąt milionów dolarów Międzygórze, 150 hektara, ze sztucznym jeziorem, lądowiskiem na helikoptery, mini-zoo ze strusiami i kangurami, kortami tenisowymi itd. itd.), ale po odrzuceniu oskarżenia przez sąd pierwszej instancji, pani premier nie zdecydowała sią na apelację, bo wówczas – marzec 2008 – starała się już o stworzenie koalicji z... Partią Regionów.
Z perspektywy obecnych wydarzeń brzmi to nierealnie, ale pamiętajmy – naprawdę aż do aresztowania Tymoszenko, politycy walczyli ze sobą ostro, ale w, nazwijmy to, prywatnych interesach starali się sobie nie wchodzić w drogę. Mówiąc krótko – zwyciężał u nich pragmatyzm. Przez ostatnie zresztą dziesięc lat władza przechodziła z rąk do rąk, ale wciąż pomiędzy tymi samymi ludźmi. Tak jak Janukowycz był częścią systemu Kuczmy, tak samo byli nim Juszczenko i Tymoszenko. I Ukraińcy, zwłaszcza po klęsce pomarańczowej rewolucji, o tym pamiętają.
NIEPEWNA PRZYSZŁOŚĆ
Nikt jednak z ukrainskich polityków, nie posunął się tak daleko jak Janukowycz i jest to zdecydowany sygnał, że coś się w Ukrainie zmieniło. Obecnie sytuacja jest jednak na tyle nieklarowna, że trudno przewidzieć jaki finał będzie miała sprawa Tymoszenko. I tylko jedno jest pewne – przyczyniła się ona do znacznego spadku notowań Ukrainy na arenie międzynarodowej i dopóki ta sprawa nie zostanie rozwiązana, trudno spodziewać się, że UE podpisze – niezwykle ważną, bo będącą swoistym wyborem cywilizacyjnym przed którym Ukraina ucieka od 20 lat – umowę stowarzyszeniową. Póki co, Kijów utrzymuje status quo w trójkącie UE-Rosja-Ukraina. Warto też podkreślić, że choć istniało ryzyko, że dzień po fiasku grudniowego szczytu UE-Ukraina, Janukowycz zadeklaruje w Moskwie przystąpienie ukraińskiego państwa do Euroazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej i unii celnej, to jednak Kijów zdecydował się pozostać przy formule 3+1 (w skład EWG wchodzi Rosja, Białoruś i Kazachstan) i być obserwatorem całego przedsięwzięcia.
Ukraina więc wciąż nie wybrała swojej drogi, a osadzenie Tymoszenko – mimo całej jej "nie-kryształowości" – rzuca cień na demokratyczne aspiracje Kijowa. I może wyjściem z całej sytuacji byłoby faktycznie zaostrzenie polityki UE względem władz, co postuluje wybitny ukraiński intelektualista, Mykoła Riabczuk? Tyle tylko, żeby Unia Europejska chciała to zrobić, musi być przede wszystkim zainteresowana Ukrainą. A, niestety, co raz wyraźniej widać znużenie i zniechęcenie ze strony Brukseli.
Najwięcej więc na całej tej sprawie traci sama Ukraina. I, niestety, winne temu są wszystkie zaangażowane w tę aferę strony...
>>>LINK DO FILMU ZE ZDJĘCIAMI Z PROCESU TYMOSZENKO<<<
Tomasz M. Piechal
Tekst ukazał się również na portalu wpolityce.pl