Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Tomasz Stuleblak: Czym kusi Turcja?


24 listopad 2008
A A A

Mija kolejny rok starań Turcji o członkostwo w UE. Mądre głowy w Brukseli gniewnie grożą paluszkiem nie znajdując żadnych okoliczności łagodzących. I naiwnie myślą, że Turcja bez Unii będzie psem z kulawą nogą, podczas gdy rzeczywistość rysuje się zgoła inaczej…

Unia Europejska coraz więcej ma w sobie z wiersza – napisanego górnolotnym, więc niezrozumiałym językiem i mającego niewiele kontaktu z rzeczywistością, bo traktującego o rzeczach nieuchwytnych. Prawdziwy jego sens kryje się między słowami, ale problemem w tej sytuacji może być wielość interpretacji. Może dlatego z upodobaniem używa wobec Turcji zwrotu „ograniczony postęp”, traktowanego niczym zwrotka, ale dającego przynajmniej swobodę sądu w sprawie aspiracji Ankary.

Nie chcę się rozwlekać nad problemem podwójnej moralności Unii Europejskiej, jej rozdwojeniem jaźni, problemami określenia swojego własnego „ja”, jej ukrytych motywów działań czy też próbami wmawiania własnym obywatelom ogólnoeuropejskiej miłości. Interesujące jest tutaj co innego – po co Unii jest Turcja, z jej wszystkimi problemami, powolnością w implementacji europejskich standardów, niespokojnymi granicami, podzielonym społeczeństwem? Jakimi motywami kieruje się Unia chcąca związać ze sobą kraj, na którego wspomnienie reaguje z obrzydzeniem? I czy to nie Turcja czaruje Brukselę, przyjmując coraz bardziej pozycję kusicielki? W istocie Ankara może poczuć się silniejsza niż zwykle i pozwolić Europie zrozumieć, że jest jej niezbędna. Z jednego prozaicznego powodu – znajduje się tam, gdzie powinna w swojej sytuacji i w czasie najlepszym do tego rodzaju domysłów. O co tak bardzo może chodzić Unii?

Po pierwsze – o energię. Turcja jest jedynym możliwym szlakiem tranzytowym kaspijskiej ropy. Z racji tego, że Rosja kontroluje złoża i transport bogactw energetycznych Azji Środkowej, Turcja jest naturalną drogą sprowadzania gazu z Turkmenistanu i Kazachstanu i zwiększenia w ten sposób dywersyfikacji dostaw oraz bezpieczeństwa energetycznego Unii.

Ułatwieniu w transporcie złóż kaspijskich ma służyć stopniowa integracja rynków energetycznych regionów Morza Kaspijskiego i Morza Czarnego z rynkiem europejskim (tzw. Inicjatywa z  Baku z udziałem Rosji i Iranu jako obserwatorami). Zgodnie z Pakietem Energetycznym z 2007 roku za priorytetowy uznano projekt budowy gazociągu Nabucco, który ma umożliwiać transfer surowca z Kaukazu, Iranu i Bliskiego Wschodu do Bułgarii, Rumunii, Węgier i Austrii. Nitka do Nabucco ma zostać pociągnięta aż z Egiptu, Syrii i Iraku.

Zrealizowano już projekt budowy połączenia gazociągowego z Grecją – rocznie ma być przez nie dostarczane 750 milionów metrów sześciennych gazu, planowane jest rozszerzenie połączenia do Włoch.

Nie wolno zapominać także o strategicznym znaczeniu cieśnin tureckich w transporcie ropy naftowej. Przewożonych jest tamtędy dziennie około 2 miliony baryłek. W 2006 roku uruchomiono także ropociąg Baku-Tbilisi-Ceyhan, zdolny przesyłać od 1 do 1,5 miliona baryłek dziennie. W zeszłym roku zainicjowano również budowę dodatkowej nitki do Samsunu.

Po drugie – o bezpieczeństwo na swej południowo-wschodniej flance. W ostatnich latach obserwuje się bowiem rosnącą aktywność międzynarodową Turcji i zwiększanie wpływów w najbardziej zapalnych punktach Kaukazu czy też Bliskiego Wschodu, nie mówiąc już o próbach rozwiązania własnych problemów terytorialnych.

Największym problemem Ankary w kontekście starań o członkostwo w strukturach europejskich jest kwestia podzielonego Cypru. Chodzi przede wszystkim o kwestie osób zaginionych i o zwrot zagrabionych majątków. Przypominam, że plan zwrotu mienia przedstawiony przez stronę turecką został uznany przez Europejski Trybunał Praw Człowieka za zgodny z jego wymaganiami (sprawa Xenidis Arestis z 2006 roku). Rozmowy liderów obu społeczności odbywają się zaś przy poparciu Ankary.

Nie mniejsze problemy występują w relacjach z Grecją, na szczęście od 2002 rok odbywają się dwustronne rozmowy wyjaśniające kwestie sporne (odbyło się dotychczas 40 rund). Od 2000 roku obie strony zdążyły podpisać 31 porozumień oraz uzgodniono 24 środki budowy wzajemnego zaufania. W styczniu 2008 roku mogliśmy oglądać pierwszą od 49 lat wizytę szefa greckiego rządu na ziemi tureckiej. W maju w Atenach odbyły się trzecie już wspólne manewry jednostek szybkiego reagowania kryzysowego.

Ważne inicjatywy podjęła Ankara wobec Iraku. Oczywistym jest, że chaos u południowego sąsiada jest najgorszym, co może spotkać Turcje w obliczu problematycznych relacji z własną mniejszością kurdyjską. Dlatego właśnie od października tego roku podejmuje nowy kurs w swojej polityce bezpieczeństwa, inicjując rozmowy z przedstawicielami Rządu Regionalnego Kurdystanu. Wcześniej, bo w marcu, Turcja przyjęła wizytę prezydenta Talabaniego, zaś w lipcu oba kraje ustanowiły Wysoką Radę zajmującą się wzajemnymi problemami strategicznymi.

W kwestii Iranu Ankara działa zgodnie z linią demokratycznych państw zachodnich, nie boi się jednak sięgać po własne inicjatywy dyplomatyczne. Z jednej strony poparła naciski na Iran w sprawie programu nuklearnego, z drugiej jednak nie pozwoliła wyizolować południowego sąsiada przyjmując w sierpniu tego roku prezydenta Ahmedineżada. Tuż przed wizytą zdążyła nawet podpisać z Iranem porozumienie o współpracy w walce przeciwko terroryzmowi, przemytowi narkotyków i zorganizowanej przestępczości, dając tym samym do zrozumienia, że oba kraje więcej spraw łączy niż dzieli i są one natury strategicznej, skoro uznano broń atomową za niegroźną w obliczu wspólnych interesów.

Wyważoną politykę prowadzi Turcja na Kaukazie, opierając się na tradycyjnych sojusznikach i nie wyłączając z dialogu głównego gracza regionu – Rosję. Wyrazem przyjaźni turecko - azersko - gruzińskiej może być z pewnością otwarta jeszcze w 2007 roku kolej Baku – Alkhalkalaki – Kars. Turcja zachowała neutralność w sprawie konfliktu gruzińsko – rosyjskiego idąc śladem stanowiska unijnego. Udzieliła poparcia integralności terytorialnej Gruzji wychodząc jednocześnie z inicjatywą powołania Kaukaskiej Platformy Współpracy i Stabilności, gdzie dyskutowane miałyby być problemy i wzajemne zarzuty państw regionu (z udziałem Rosji). Patrząc jednak z innej strony na wspomniany powyżej konflikt odnosi się wrażenie, że był on na rękę władzom  tureckim. Umożliwił bowiem Ankarze zainicjowanie dialogu z opierającą się wyłącznie na sojuszu z Rosją Armenią, przestraszoną agresywną postawą Moskwy i obawiającej się wzmożenia nacisków krajów regionu nacelowanych na osłabienie Rosji. Turcja szansę poczuła i zainicjowała wysiłki dyplomatyczne w kierunku rozwiązania zadawnionych konfliktów w regionie. Tak oto mieliśmy we wrześniu tego roku spotkanie ministrów spraw zagranicznych Turcji, Armenii i Azerbejdżanu w sprawie Górnego Karabachu. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów głowa tureckiego państwa odbyła podróż do Erewania, oficjalne rozmowy zaś prowadzą ze sobą szefowie dyplomacji obu państw.

Ankara nie zostawia sojuszników samych w sprawie procesu z Annapolis, udzielając poparcia żydowsko-palestyńskim rokowaniom. I choć Izrael jest dużym dostarczycielem sprzętu dla tureckiej armii, Ankara zachowuje zdrowy dystans wobec obu skonfliktowanych stron, pretendując do roli inicjatora zakończenia zadawnionych konfliktów żydowsko-arabskich. Odkryła na nowo swoje możliwości w regionie, czy to ze względu na motywowaną historycznie odpowiedzialność za spokój na tych terenach czy też ze względu na aurę godnej zaufania demokracji, sprzymierzonej co prawda z Zachodem, ale świadomej swego znaczenia i nie bojącej się walczyć z sojusznikami o własne interesy. Tym należy tłumaczyć pozytywny oddźwięk na propozycję pośrednictwa w syryjsko-izraelskich rozmowach pokojowych. Dwie rundy rozmów odbyły się w maju i czerwcu w Stambule.

Aspiracje Turcji sięgają jednak znacznie dalej, w 2007 roku przyczyniła się do podpisania Deklaracji z Ankary, która to ustanowiła coś w rodzaju trzystronnej platformy do wymiany poglądów w sprawach dotyczących Turcji, Afganistanu i Pakistanu. Jest to inicjatywa ze wszech miar cenna w obliczu pogarszającej się sytuacji w Afganistanie, ale i bez niej Ankara odgrywa rolę rzetelnego i skłonnego do poświęcenia sojusznika, skoro zobowiązała się niedawno do podwojenia własnego wkładu finansowego na odbudowę tego targanego konfliktami państwa i utrzymuje tam stale 800-osobowy kontyngent wojskowy.

Dla Unii Europejskiej większego znaczenia nabiera zaś coraz większa zbieżność interesów Turcji z interesami Brukseli, o czym może świadczyć podpisanie się przez Ankarę pod 109 ze 124 deklaracji odnośnie Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa. Oddziały znad Bosforu uczestniczą w misji wojskowej i policyjnej w Bośni oraz w misji EULEX w Kosowie. Turcja była jednym z pierwszych krajów uznających niepodległość Kosowa, przyznała też temu państwu jednostronne preferencje handlowe.

Kiedy więc Bruksela uzna działania w problematycznych obszarach negocjacyjnych za „pełny postęp”? Kiedy pozbawiona światła nie będzie w stanie przeczytać co się dzieję w zapalnych punktach globu? Kiedy szarpana wewnętrzną walką o resztki zasobów straci z oczu kluczowe dla jej bezpieczeństwa tereny? Czy „ograniczonym postępem” będzie wobec tego nowa strategia władz tureckich nakierowana na rozwój ekonomiczny, socjalny, infrastrukturalny i na wzmocnienie instytucjonalne południowo-wschodniej Anatolii, czyli projekt GAP? Bo przecież zwiększenie środków finansowych na te cele do 14 miliardów euro (czyli o 10,2 miliardy!) jest niczym. Nic nie znaczącą inicjatywą jest również mechanizm zwrotu majątku Greków Cypryjskich, podobnie jak nie wartą uwagi jest propozycja powołania wspólnej komisji turecko – ormiańskich historyków (bo przecież normalny jest zapis w ormiańskiej konstytucji sugerujący, że Armenia rości sobie prawa do dużych połaci wschodniej Turcji). Mająca ogromne poparcie społeczne armia również nie dokonała postępów, skoro nie zainterweniowała siłowo na naruszające dziedzictwo Atatürka reformy partii rządzącej, nie mówiąc już że zgodnie z wyrokiem sądu Partia Sprawiedliwości i Rozwoju może rządzić dalej, doznając tylko uszczerbku na finansach. Paskudnie traktuje się poza tym mniejszości religijne, skoro są już miasta, gdzie alewickie miejsca zgromadzeń (tzw. cemy) są uznawane za miejsca kultu, a alewickie dzieci nie muszą uczęszczać na zajęcia z kultury religijnej i etyki (decyzja Rady Państwa z tego roku).

Turcja wyciąga wnioski i szybko się uczy. Ma silne argumenty i poczeka, aż sami do niej pójdziemy. Doskonale zdaje sobie sprawę ze słabości energetycznej Europy i stara się to wykorzystać. Celujący w utworzenie zintegrowanego rynku gazu naturalnego i elektryczności Traktat o Wspólnocie Energetycznej, podpisany w 2005 roku przez Unię Europejską i dziewięć państw południowo-wschodniej Europy, został zlekceważony przez Ankarę, która przyjęła we wspólnocie rolę obserwatora, uzależniając przystąpienie do inicjatywy od konkretnych deklaracji odnośnie członkostwa w Unii. Widzi szansę dla siebie w budowaniu strategicznego znaczenia odnośnie dostaw energii, nieprzychylnie więc patrzy na inicjatywy budowy ropociągów Brody - Gdańsk czy też Konstancja – Triest. W jej najbliższym sąsiedztwie znajduje się ponad 70% światowych zasobów ropy i gazu, realizując wszystkie zamierzone inwestycje w drogi przesyłowe Turcja stanie się terenem przebiegu czwartej sieci dostawczej dla Europy. Jest więc o kogo się starać.

Widząc swoje braki oraz brak entuzjazmu Brukseli wobec powolnych, acz stałych, reform Turcja znajduje szansę we własnym położeniu geostrategicznym nie tylko odnośnie energii, ale również ze względu na bliskość kluczowych dla polityki międzynarodowej terenów. Stara się więc ukazać jako solidny i pewny sojusznik, na którego wsparcie zawsze można liczyć. Temu służą inicjatywy podejmowane odnośnie Afganistanu czy też - nie do pomyślenia jeszcze parę miesięcy temu - nieśmiałe próby nawiązania bezpośrednich kontaktów z Kurdami irackimi. Nie ogranicza się przy tym do popierania działań przyjaciół, ale odważnie sięga po własne inicjatywy dyplomatyczne (jak te dotyczące rozmów izraelsko – syryjskich), nierzadko forsując własną wizję relacji międzynarodowych (stosunki z Iranem). Stała się na tyle atrakcyjnym partnerem, że jest w stanie przejąć rolę lidera w najbardziej zapalnych punktach globu, gdzie szuka się jej poparcia (nieoczekiwane zbliżenie z Armenią). Rola Turcji jako propagatora pokojowych relacji w regionie została doceniona przez społeczność międzynarodową przez wybór Ankary na niestałego członka Rady Bezpieczeństwa na lata 2009-2010. Europa traci na tym terenie potężne dawniej wpływy, ucieka z Iraku, nie wie co zrobić z Afganistanem, nie potrafi posadzić do rozmów dwie zwaśnione strony, nie umie zmusić do uległości Iranu. Nie ma już zaufania do niej na Bliskim i Środkowym Wschodzie. Potrzeba tam świeżości i nowego spojrzenia. Turcja to wszystko może jej zaoferować.

W obliczu impasu energetycznego w Europie i niespokojnej sytuacji na Bliskim Wschodzie rola Turcji niepomiernie wzrasta. Chyba już osiągnęliśmy punkt, kiedy Brukseli powinno bardziej zależeć na zbliżeniu do Ankary. Problemy są, i to nieraz znaczne. Tego nie ukrywam. Brakuje trochę Turcji do standardów europejskich. Wysiłki są jednak spore, społeczeństwo transformuje się szybko, chęci i zaangażowanie widać. Efekty przychodzą pomału, ale cel osiągnięty będzie. Ja nie mam żadnych wątpliwości. Co może więc teraz Unia zaoferować Turcji? Ankara nie zgodzi się na status strategicznego partnera, choćby nie wiem jak bliskiego. Nie będzie energetyczną dojną krową bez odnoszenia z tego korzyści. Jest zbyt dumna i przekonana o swoim znaczeniu. I ma ku temu powody.

Szanse Turcji rosną. To najlepszy i być może ostatni okres, kiedy Europa może ją związać ze sobą. Opozycyjna Republikańska Partia Ludowa euforii Brukseli nie okazuje, zakorzeniona w tradycji Atatürka może odwrócić się do nas plecami, podkreślając wyraźniej strategiczne znaczenie Turcji. Nie zazdroszczę politykom europejskim straszliwego dylematu. Bo dla mnie coraz bardziej czytelna jest wizja, że standardy europejskie obniżone zostać muszą. Nie zaryzykuje stwierdzenia, czy to dobrze dla Unii i jakie miałaby taka decyzja konsekwencje w problematycznych kwestiach. Nie mówię tu o transformacji zasad stojących u podstaw tożsamości europejskiej, ale o gotowości Brukseli to przyjmowania w wielu sprawach punktu widzenia Ankary. Ale chyba czas zdecydować, jakie problemy są dla Europy żywotne i wymagające poświęceń. Kto jest ważny i o kogo warto się starć. Coraz trudniej teraz na świecie o przyjaciół…

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora.