Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Ziemowit Szczerek: Inni Węgrzy


11 lipiec 2009
A A A

Jeśli podróżny – bardzo, dodajmy, nieświadomy podróżny - wędrując po Rumunii znajdzie się nagle w mieście Mercurea-Ciuc i rozejrzy dokoła – może doznać lekkiego szoku. Nieświadomie i nielegalnie przekroczył węgierską granicę? I to w samym środku Rumunii?

Nikt nie odpowie na jego rumuńskie „buna ziua”, a jeśli już, to nasz podróżny usłyszy raczej „jo napot kivanok”. Dokoła zobaczy węgierskie szyldy, obejrzy węgierskie plakaty na ścianach, w restauracjach przeczyta węgierskie menu. Żeby było jeszcze weselej, gdzieniegdzie dostrzeże napisy w alfabecie, którego podróżny nigdy wcześniej na oczy nie widział, a który jeśli w ogóle mu cokolwiek przypomina, to runy Wikingów. Tylko skąd w Transylwanii Wikingowie?
 
Szybko jednak zorientuje się, że żadnej granicy nie przekroczył: ceny są w lejach, a nie forintach, poczta nie węgierska, a rumuńska, policja to nie rendorseg a politia. Dokoła zresztą wiszą dość demonstracyjnie porozwieszane przez władze rumuńskie flagi, żeby nie było wątpliwości, w jakim to kraju się podróżny znajduje.
 
I te właśnie flagi, i ten właśnie fakt, że podróżny nie przekroczył żadnej, choćby symbolicznej, granicy stanowią dla miejscowej węgierskojęzycznej ludności spory problem.
 
Ta węgierskojęzyczna mniejszość to Szeklerzy, a nasz podróżny jest na Szeklerszczyźnie. Kim są Szeklerzy? Do niedawna nie bardzo było wiadomo, a niektóry naukowcy twierdzą, że nadal nie bardzo wiadomo.
 
Ich symbole to słońce i księżyc, czyli dokładnie te same symbole, które znajdują się w postbesarabskim herbie obecnej Mołdawii oraz w symbolice Wołoszczyzny.   
 
Przypisywano im pochodzenie od Hunów Attyli, co zresztą jakiś czas temu stanowiło dla nich powód do dumy (dla wszystkich Węgrów zresztą Hunowie są tym, czym dla Polaków – Sarmaci, a imię Attila pozostaje bardzo wśród Madziarów popularne). Niektórzy badacze uważają ich za potomków Pieczyngów, Połowców, tajemniczych „Czarnych Węgrów”, Awarów, Gepidów czy nawet Turków i Scytów. Obecnie uważa się ich jednak za Węgrów, którzy przez wieki izolacji od macierzy wykształcili własny, specyficzny dialekt, specyficzne obyczaje oraz kulturę. Jej częścią są – na przykład – charakterystyczne szeklerskie słupowe nagrobki – kopjafa. Trudno jednak wytłumaczyć pochodzenie szeklerskiego „runoidalnego” alfabetu (rowasz), który jedynie z wyglądu przypomina runy germańskie, a badacze wiążą go raczej z tzw. pismem orchowsko-jenisejskim używanym w połowie pierwszego tysiąclecia naszej ery przez ludy tureckie zamieszkujące obszar obecnej północnej Mongolii.

Średniowieczna kronika Gesta Hungarorum z XII w. ogłaszała ich ludem węgierskim, których „Węgrzy właściwi”, wiedzeni przez Arpada – potomka Attyli – spotkali już na miejscu, w Panonii. Szeklerzy – podobnie, jak Madziarzy – mieli być według kroniki, współplemieńcami Attyli. Dwa ludy połączyły się przeciw wspólnym wrogom. Mimo, że średniowiecznym kronikom trudno bezkrytycznie ufać, pogląd na temat huńskiego pochodzenia Szeklerów utrzymał się aż do XIX w.

Wyniki badań DNA jasno wskazują, że Szeklerzy nie różnią się specjalnie genetycznie od innych narodów zamieszkujących basen karpacki. Może to być wynikiem mieszanych małżeństw, a także faktu, że szeklerscy najeźdźcy „rozpuścili się” po prostu w lokalnej ludności, narzucając jej własny język i kulturę. Podobnie przebiegało to w przypadku Węgrów z Panonii, u których charakterystyczne ugrofińskie haplotypy znaleziono jedynie u kilkunastu procent społeczeństwa.
 
Lepiej już wiadomo co było później: Szeklerzy od XII do XIII w. osadzani byli na terenach, na których żyją obecnie. Węgierscy władcy przesiedlali tam ich z terenów obecnej południowej Transylwanii, by bronili granic Korony Świętego Stefana, które na wschodzie opierały się właśnie o łuk Karpat. Możliwe, że dokonano wtedy swoistej roszady – do południowej Transylwanii sprowadzono Krzyżaków, którzy - ciężkozbrojni i dobrze zorganizowani - mogli stawiać czoła potężnemu jeszcze wówczas Konstantynopolowi. Zwrotne natomiast i lekkie wojska Szeklerów lepiej radziły sobie z półkoczowniczymi ludami ze z naddunajskich stepów.

Szeklerzy zwolnieni byli ze wszystkich feudalnych powinności wobec Korony prócz służby wojskowej, ich autonomiczna względem Węgier administracja zorganizowana była na sposób wojskowy, brali udział we wszystkich działaniach zbrojnych, które prowadziły Węgry, w tym w powstaniu Lajosa Kossutha. I tak to trwało, póki po I wojnie światowej w Trianon nie uchwalono, że Siedmiogród już nie będzie należał do Węgier.
 
Rumunom, do których od tego momentu (z przerwą w czasie II wojny światowej) należy Siedmiogród, zależało głównie na tym, by Transylwania była jak najbardziej rumuńska, a jak najmniej szeklerska, ergo – węgierska, bo w tych właśnie czasach Szeklerzy zaczęli coraz bardziej podkreślać swą współtożsamość z resztą Węgrów.
 
Nie trzeba wspominać, że zmiana stolicy z Budapesztu na Bukareszt dla Szeklerów była ogromnym szokiem. 1 grudnia 1918 roku rumuńscy Transylwańczycy ogłosili w Alba Iulii połączenie z Rumunią, a już trzy tygodnie później, w Klużu Węgrzy deklarowali lojalność względem państwa węgierskiego. Gdy jednak w 1919 roku wojska rumuńskie wkroczyły na Węgry by zakończyć istnienie komunistycznego projektu Beli Kuna – Węgierskiej Republiki Rad – Budapeszt musiał już pogodzić się ze stratą Transylwanii i 1,5 miliona obywateli.
 
Wielu Szeklerów wyjechało na ziemie, które pozostały z Węgier po Trianon. Ci, którzy pozostali, doświadczyli polityki romanizacji, którą na dawnych węgierskich terenach prowadzili ich nowi gospodarze.
 
Rumuni chcieli stworzyć w Transylwanii nowe, rumuńskie struktury społeczne, czyli – przede wszystkim – rumuńską klasę średnią i wyższą. Węgierskie nazwy zostały zromanizowane, a język przestał pełnić funkcję oficjalnego. Dużą część ziem węgierskiej arystokracji rozdano rumuńskim wieśniakom. W 1923 nowa rumuńska konstytucja ogłaszała Rumunię „państwem narodowym”. Władze wspierały osadnictwo rumuńskich chłopów w przeważnie węgierskojęzycznych miastach Transylwanii.
 
Podczas II wojny światowej, w wyniku drugiego arbitrażu węgierskiego, Transylwania powróciła do Węgier – na krótko. Tyle tylko, że Węgrzy nie stanowili już tam zdecydowanej większości. W 1944 roku Transylwania znów była rumuńska.
 
Po II wojnie, w 1952 roku, władze komunistyczne ustanowiły na terenach zamieszkanych przez Szeklerów Węgierski Okręg Autonomiczny, tyle tylko, że jego autonomia kończyła się na dopuszczeniu języka węgierskiego do szkół, urzędów i sądów i przykręceniu do ścian dwujęzycznych znaków i tablic informacyjnych. W 1968 roku zniesiono i tę fasadową autonomię. Ceausescu, którego polityka polegała m. in. na wymachiwaniu rumuńską dumą narodową, zamykał kolejne węgierskie szkoły. Transylwanię zasiedlano etnicznymi Rumunami, by odwrócić stosunki etniczne.
 
Po upadku reżimu Ceausescu i zawaleniu się żelaznej kurtyny doszło do kilku konfliktów etnicznych, z których najpoważniejsze były wydarzenia w Targu Mures – węgierskim Marosvasarhely. Targu Mures jest miastem etnicznie podzielonym prawie dokładnie w połowie pomiędzy Węgrów i Rumunów. W zamieszkach zginęło 2 Rumunów i 3 Węgrów. Nadszarpnęło to już na początku postkomunistycznej, nowej historii, stosunki pomiędzy oboma młodymi demokracjami. I chociaż w 1995 roku Węgry i Rumunia podpisały – raczej z braku innego wyjścia, niż z ochoty – traktat, w którym Węgrzy zrzekali się jakichkolwiek roszczeń do Transylwanii. Co myśli o tym traktacie większość węgierskiego społeczeństwa, można ocenić oglądając kontury przedtriannońskich Węgier w całym kraju: na samochodowych naklejkach, plakatach, koszulkach, flagach, kubkach i gdzie się tylko da.
 
Po wejściu obu krajów do Unii Europejskiej sytuacja znacznie się polepszyła – Węgrzy mogą bez przeszkód podróżować do Szeklerszczyzny, gdzie – bez dwóch zdań – mogą poczuć się jak w domu. Węgierska kultura rozwijać się tam może praktycznie bez ograniczeń. I mimo, że dla wielu wielokulturowych społeczeństw stosunki w Transylwanii są wręcz modelowe, do rumuńsko – węgierskiej sielanki nadal jednak daleko. Rumuni narzekają, że Węgrom wolno zbyt wiele, Węgrzy – że wolno im zbyt mało.
 
Narodowa Rada Szeklerów, założona w 2003 r. domaga się statusu podobnego do tego, jakim w Hiszpanii cieszy się Katalonia.
 
15 marca 2006 r. w Odorheiu Secuiesc (węgierski Szekelykeresztur) odbyła się wielotysięczna demonstracja, podczas której mieszkańcy Szeklerszczyzny domagali się autonomii od Rumunii. Wydano manifest adresowany do „państwa rumuńskiego, Parlamentu Europejskiego, ONZ i ludzkości”. Powoływano się przy tym na... największego węgierskiego demona, czyli Traktat w Trianon, w którym jednak Rumuni zobowiązali się do zagwarantowania Szeklerom autonomii. Powoływano się także na deklarację wiedeńską ONZ z 1993 roku, podczas której ogłoszono prawo wszystkich ludów do samostanowienia, oraz na kolejnego szeklerskiego demona - decyzję rumuńskiego Wielkiego Zgromadzenia Narodowego w Alba Iulia z 1 grudnia 1918 roku, tego samego, w którym deklarowano chęć połączenia Transylwanii z Rumunią, jednocześnie jednak gwarantując wolność narodom żyjącym w tym kraju.
 
„Wsparta historyczną tradycją autonomia terytorialna stanowi nasze odwieczne prawo. Bez tego prawa nie będziemy w stanie przetrwać we własnej ojczyźnie, dlatego nigdy się tego prawa nie wyrzekniemy. Walczymy o nasze podstawowe zbiorowe prawa za pomocą demokratycznych środków i oczekujemy natychmiastowych, demokratycznych rozwiązań. My, mieszkańcy Szeklerszczyzny i miejscowości szeklerskich domagamy się autonomii dla Szeklerszczyzny i wolności dla Szeklerów” – przeczytać można w manifeście.
 
Prezydent Rumunii Traian Basescu odwiedził miasto następnego dnia i szeklerskie nadzieje rozwiały się jak złoty sen. - Owszem, zgoda – mówił Szeklerom prezydent - Rumunia powinna być bardziej zdecentralizowana. Ale Szeklerszczyzna nie otrzyma więcej wolności, niż inne regiony. Żadnych mrzonek, panowie.
 
Niecały rok później, w lutym 2007 roku prezydent Węgier Laszlo Solyom spotkał się w Rumunii z Basescu. Rozmawiano także o Szeklerach i autonomii, lecz poza zapewnieniami, że wszystko jest w porządku, i żadne prawa UE nie są łamane, Solyom niczego nie uzyskał.
 
Ostatnio kwestia szeklerskiej autonomii pojawia się coraz częściej. Na tyle często, że gdy w marcu 2009 r. prezydent Solyom chciał przylecieć do Tirgu Mures na obchody węgierskiego święta narodowego, rumuńskie władze odmówiły prezydenckiemu samolotowi zgody na lądowanie, bojąc się eskalacji niezależnościowych tendencji w regionie. Oba kraje są jednak w UE, i Rumuni w żaden sposób nie mogli powstrzymać prezydenta Węgier przed przekroczeniem granicy: Solyom przyjechał na obchody samochodem. Jak można się domyślić, cała intryżka, którą Solyom uznał za „nieprzyjazny gest”, nie poprawiła wzajemnych stosunków, ani nie nastawiła rumuńskich Węgrów zbyt przyjaźnie do władzy w Bukareszcie.

Tym bardziej, że kwestii szeklerskiej nie da się raczej wmieść pod dywan, co próbuje robić Rumunia. Bukareszt obawia się, że autonomia to tylko pierwszy krok do uzyskania przez Szeklerów szerszej niezależności i robi co może, by sprawa bardziej się nie rozpaliła. Jak na razie efekty uzyskuje raczej odwrotne. Węgrzy w rumuńskiej polityce się liczą – Węgierska Unia Demokratyczna w Rumunii jest siłą względnie istotną – do 2008 roku wchodziła w skład każdej koalicji rządzącej. Partia domaga się – oczywiście – pełnej autonomii regionów węgierskich, a także „nowego podejścia” do systemu administracji Rumunii, zalecając jak najgłębiej idącą decentralizację. Żądają także zwiększenia udziału etnicznych Węgrów w lokalnych instytucjach, przez wprowadzenie reprezentacji proporcjonalnej do stosunków etnicznych: „W okręgach Hargitha i Covasna, gdzie węgierska społeczność liczy – odpowiednio – 85 i 75 procent, Węgrzy stanowią jedynie 10-15 procent kadry zarządzającej” – czytamy w oświadczeniu WUDwR z 25 czerwca 2009 roku. WUDwR sugeruje, że Rumunia prowadzi „dehungaryzajcę” w lokalnych władzach.

W wyborach do Parlamentu Europejskiego Unia uzyskała niezwykle dobry wynik – oddało na nią głos prawie 9 procent wyborców. Marko Bela, szef WUDwR, węgierskojęzyczny pisarz i polityk, na manifestacji w Targu Mures na początku czerwca tego roku mówił: „Transylwanii nie można nam darować, ponieważ Transylwania nie należy [tylko (?)] do Rumunów, należy ona do nas – także do nas! Transylwania to nasze wspólne dobro!”. Bela zarzucił państwu rumuńskiemu, że przez 20 ostatnich lat usiłowało umniejszyć ich znaczenie w regionie. - Na początku lat dziewięćdziesiątych rumuńscy protestujący krzyczeli: „Prędzej umrzemy, niż oddamy Transylwanię Węgrom”. Mam dla was przesłanie, drodzy Węgrzy i drodzy Rumuni – nie powinniśmy umierać za Transylwanię, a żyć dla niej” – mówił Bela.

 Takiej retoryki będzie coraz więcej, pamiętajmy bowiem, że w obu krajach nadchodzą wybory: w Rumunii prezydenckie, a na Węgrzech – parlamentarne. I na pewno kwestia szeklerska często będzie pojawiała się w kampanii. Tym bardziej, że prowadzona przez prawie cały potriannoński czas „pełzająca romanizacja” nie odniosła specjalnych efektów. W 1920 roku transylwańscy Węgrzy stanowili 25,5% procent społeczeństwa. Na początku XXI wieku – w 2002 roku – liczba ta spadła, lecz nie dramatycznie: do 19,6%.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.