Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Michał Jarocki: Teflonowy prezydent


09 październik 2009
A A A

Wybuch afery „Iran – Contras” miał swoje reperkusje w wielu miejscach na świecie. Irańska armia została pozbawiona dostaw broni, Izrael musiał w dalszym ciągu niepewnie przyglądać się konfliktowi na Półwyspie Arabskim, prawicowa partyzantka w Nikaragui przestała być dotowana przez Stany Zjednoczone, a Białym Dom okrył się skandalem, który kilka osób kosztował on koniec urzędniczej kariery.

Jest połowa lat osiemdziesiątych minionego stulecia. Iran jest w trakcie jednego z najkrwawszych konfliktów zbrojnych w swojej historii. Wojna z Irakiem, której końca nie widać, ciągnie się już od kilku lat. Co gorsza, uzbrojenie wojsk irańskich jest o wiele słabsze od potencjału przeciwnika. Nikt nie ma wątpliwości, że niezbędne są zakupy nowej broni.

Tak w sporym skrócie rysuje się sytuacja Iranu w momencie rozpoczęcia wymiany handlowej ze Stanami Zjednoczonymi. Wymiany o tyle egzotycznej, iż wmieszany w nią był nawet Izrael.

Każda ze stron miała swoje własne pobudki zmuszające je do współpracy, która jeszcze do niedawna wydawała się niemożliwa do wyobrażenia. W przypadku Iranu chodziło oczywiście o wzmocnienie swojej armii, która wykrwawiona i z mocno przetrzebionymi szeregami, coraz słabiej radziła sobie w walce z wrogiem. Przypomnijmy sobie, że rok 1986, w którym to doszło do sprzedaży Irańczykom amerykańskiego uzbrojenia, to czas przestoju na linii frontu. Był to okres przypominający bardziej klasyczną wojnę pozycyjną z momentami większych lub mniejszych ofensyw podejmowanych przez obie strony.

Warto również odnotować, że Irak, który całą tą ośmioletnią wojnę zapoczątkował, korzystał wówczas z uzbrojenia produkowanego z Związku Radzieckim. Władze w Teheranie musiały wobec tego zgodzić się na zakup uzbrojenia oferowanego przez drugie światowe supermocarstwo.

Jeżeli chodzi o motywy kierujące administracją w Białym Domu, należy je traktować kilkutorowo. Pierwszym powodem, dla którego ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych Ronald Reagan złożył swój podpis pod tajnym rozporządzeniem rozpoczynającym cały proceder, był fakt przetrzymywania w Libanie kilkoro amerykańskich obywateli, którzy stali się zakładnikami Hezbollahu - organizacji uznawanej przez część państw na świecie za terrorystyczną.

Ale jaki był związek między dostawą broni do Iranu, a amerykańskimi zakładnikami przetrzymywanymi w Libanie? Na pierwszy rzut oka – żaden. Jeśli jednak przyjrzymy się bliżej liście państw, które wspierały Hezbollah zarówno finansowo jak i logistycznie, dostrzeżemy, że Iran był jednym z głównych donatorów pomocy dla tej organizacji. A to dawało Teheranowi (i nadal daje) niebywałe narzędzie nacisku. Innymi słowy, plan Reagana zakładał, że Biały Dom pomoże uzbroić irańskie wojsko, a Teheran pomoże amerykańskim zakładnikom wrócić do domu. Plan śmiały i logiczny, a jakże.

Jednak na tym nie kończy się lista amerykańskich motywów. CIA nawiązała w tamtych latach kontakty z umiarkowanymi dowódcami irańskiej armii. Obie strony dość szybko doszły do porozumienia i powstał plan, którego powodzenie mogło sprawić, że dzisiejsze relacje amerykańsko – irańskie wyglądałyby inaczej. Otóż w zamian na dostarczenie wojskowym narzędzia do pokonania Saddam Husajna, ci sami wojskowi mieli w przyszłości doprowadzić do obalenia Chomeiniego, duchowego przywódcy Iranu i zmienienia tego kraju w bardziej prozachodni. Taki plan wydaje się już mniej realny niż uwolnienie zakładników.

Biały Dom chciał jednak ugrać jeszcze jedną rzecz na całej tej wymianie. Chodziło tym razem o kraj oddalony od Iranu o wiele tysięcy kilometrów, ale który na sprzedaży broni mógł sporo zyskać. Przynajmniej z punktu widzenia części jego społeczeństwa. Tym krajem była Nikaragua, rządzona twardą ręką przez komunistyczny reżim. Amerykanom, którzy w czasach Zimnej Wojny starali się zwalczać wszelkie przejawy komunizmu pojawiające się „na ich podwórku”, czyli w regionie Ameryki Południowej i Środkowej, bardzo zależało na finansowym wsparciu ruchu oporu wobec niechcianej władzy.

Znamy już motywy obu stron. Pojawia się teraz pytanie, jak można było dokonać sprzedaży broni dla państwa, z którym nie utrzymywało się oficjalnych stosunków dyplomatycznych od czasu zajęcia amerykańskiej ambasady w Teheranie pod koniec lat siedemdziesiątych? Ponadto cała transakcja nie mogła wyjść na jaw z jeszcze jednego powodu. Mianowicie, Stany Zjednoczone za wszelką cenę nie chciały być uznane za państwo opowiadające się po jednej ze stron w iracko – irańskim konflikcie.

I w tym momencie na scenie pojawia się kolejne państwo, które miało ogromny wpływ na przebieg całego procederu – Izrael.

Izraelczykom zależało, aby w konflikcie Iraku z Iranem nie było ostatecznego zwycięzcy. Wychodzili bowiem z założenia, że jeśli jedno z państw uzyska dostęp do złóż ropy sąsiada, szybko przełoży się to na znaczny wzrost dochodów z handlu tym wysoce opłacalnym surowcem, a to w dłuższej perspektywie doprowadzi do wzrostu zagrożenia samego Izraela.

Zatem cała intryga miała przebiegać w następujący sposób: irańscy generałowie zakupią od Izraelczyków amerykańskie rakiety przeciwczołgowe TOW. Następnie Izrael zamówi w USA takie same rakiety, aby uzupełnić swoje własne arsenały. Stany Zjednoczone przeznaczą pieniądze uzyskane ze sprzedaży na wsparcie prawicowej partyzantki w Nikaragui. Tak właśnie miał wyglądać cały proceder, który gdyby wyszedł na jaw, stałby się nie lada problemem dla zainteresowanych państw.

Pierwsza tego typu transakcja miała miejsce w połowie 1985 roku. Wówczas Iran zakupił od Izraela 96 wspomnianych rakiet. Następnie systematycznie w kilkumiesięcznych odstępach dochodziło do sprzedaży kolejnych partii uzbrojenia. W międzyczasie Amerykanie realizowali wówczas swoje wcześniejsze założenia. Hezbollah pod naporem Irańczyków zaczął uwalniać pojmanych zakładników, a nikaraguańska partyzantka dostawała od Waszyngtonu coraz większe sumy pieniędzy, dzięki którym mogła skuteczniej walczyć z komunistami.

Cały proceder trwał nieprzerwanie do listopada 1986 roku, kiedy to libańska gazeta „Ash – Shiraa” opublikowała na swych łamach artykuł opisujący tajną sprzedaż amerykańskiego uzbrojenia armii irańskiej. Co więcej, niedługo później na jaw wyszło również finansowanie prawicowej partyzantki, które było sprzeczne z amerykańskim prawem. Chodzi o tzw. poprawkę Bolanda, która zabraniała władzom Stanów Zjednoczonych udzielania wsparcia ruchom partyzanckim w Ameryce Południowej. W tym momencie cała operacja mogła skutkować postawieniem prezydentowi Reaganowi, który przecież sygnował ją swoim podpisem, oskarżenia o złamanie konstytucji, a konsekwencji rozpoczęciem procedury odwołania ze stanowiska, czyli tzw. impeachementu.

Jednak sprawa przybrała wyjątkowo korzystny dla Reagana obrót. Z chwilą rozdmuchania skandalu przez amerykańskie media, czołowi politycy prezydenckiej administracji zostali zmuszeni do rezygnacji z zajmowanych przez nich stanowisk. Taki los spotkał chociażby członka Rady Bezpieczeństwa Narodowego Oliviera Northa, który został później oskarżony m.in. o celowe niszczenie dokumentów związanych z aferą i skazany na wiele lat więzienia. Jednak pozycja samego prezydenta nawet przez chwilę nie była zagrożona. Reagan nie stracił poparcia zarówno polityków w Kongresie jak i zaufania społeczeństwa. Sposób, w jaki udało mu się uniknąć oskarżeń o łamania zasada konstytucji, doprowadził do określenia go mianem „teflonowego prezydenta”, któremu żadna afera nie jest w stanie zagrozić.

W momencie, gdy nielegalne działania amerykańskich władz ujrzały światło dzienne, proceder sprzedaży broni Irańczykom ustał. Wstrzymaniu uległo również finansowanie nikaraguańskiej partyzantki. Biały Dom nie zdecydowałby się już na żaden tak ryzykowny krok.