Pomoc dla Grecji dzieli Unię Europejską
Pożyczki państw Unii Europejskiej oraz Międzynarodowego Funduszu Walutowego, chociaż są instrumentami pozwalającymi głównie zyskać na czasie, wywołały przeróżne reakcje wśród członków eurolandu.
Na przełomie kwietnia i maja ministrowie finansów 16 krajów strefy euro porozumieli się w sprawie przekazania Grecji 80 mld euro. Międzynarodowy Fundusz Walutowy ma przeznaczyć dodatkowe 30 mld euro. Program dostosowawczy deklarowany przez grecki rząd zakłada podwyżki podatków, zamrożenie pensji i wstrzymanie zatrudnienia w sektorze publicznym przez następne trzy lata. Taka decyzja, pomimo pewnego konsensusu, zrodziła się wśród wielu obaw, które nadal powodują konflikty pomiędzy władzami z poszczególnych stolic Unii.
Niemcy w ciągu trzech lat przekażą Atenom około 22,4 mld euro, z czego 8,4 mld euro jeszcze w tym roku. Kanclerz Angela Merkel, mając na uwadze wybory do Landtagu w Nadrenii Północnej-Westfalii, które odbywały się 9 maja, starała się jak najdłużej odwlekać decyzję o pomocy finansowej. Nie chciała przecież denerwować opinii publicznej, mocno podzielonej w kwestii greckiej. Na linii Berlin – Ateny tarcia okazały się największe. Kanclerz była dość sceptycznie nastawiona wobec pomocy rządowi Papandreu, na co grecki wicepremier wypomniał Niemcom, że jego kraj nie otrzymał wystarczające rekompensaty za straty z czasów II wojny światowej. Te dyplomatyczne potyczki szybko podchwyciły media obu krajów, co tylko zaostrzyło konflikty. Oliwy do ognia dolała również skarga złożona do Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe pięciu ekspertów, skupionych wokół konstytucjonalisty Karla Albrechta Schachtschneidera. Zwracali oni uwagę, że pomoc dla Aten narusza unijne prawo, które zakazuje jakiemukolwiek członkowi strefy euro płacić za dług innego państwa. Sędziowie odrzucili wniosek, dbając o stabilność wspólnej waluty i wypłacalność niemieckich banków. Cały kontekst sprowadził na Berlin wiele oskarżycielskich spojrzeń ze strony pozostałych państw eurolandu.
Niemieccy politycy obiecali zadbać w przyszłości o wprowadzenie surowych kar i kontroli budżetowych Wolfgang Schaeuble, minister finansów, zaproponował ostatnio, aby państwa strefy euro, które nie byłyby w stanie spłacić swoich długów, przechodziły przymusową restrukturyzacji. Pojawiły się także głosy, że Merkel wykorzystała sytuację do umocnienia swojej władzy. Ulrich Beck pisał, że w decydujących momentach głos zabiera niemiecka kanclerz w porozumieniu z francuskim prezydentem. Czy rzeczywiście relacje z Paryżem są tak dobre?
O ile jeszcze dwa miesiące temu niemiecka kanclerz dominowała na szczycie w Brukseli, to dziś, po zmontowaniu planu ratunkowego to Francja zdaje się trzymać ster. Pierwotny pakt stabilizacyjny, o którym w marcu wspominała Merkel, nie znalazł miejsca w praktyce politycznej. W życie wszedł natomiast zamysł Sakrozyego, czyli osłona o wartości 750 miliardów euro, mająca ratować potencjalnie zagrożone kraje. Podczas gdy Berlin wciąż oglądał się na artykuły, blokujące ewentualny zastrzyk finansowy dla bankrutujących państw, Paryż stał po przeciwnej stronie i ostatecznie wygrał. To grupa skoncentrowana wokół francuskiego prezydenta wykorzystała okres debat nad greckim kryzysem i skierowała rozmowy na szerszy tor. Poza przyznaniem Helladzie pakietu, Sarkozy zaczął zastanawiać się nad nowym kształtem Europejskiego Banku Centralnego. Kiedyś ta instytucja miała przypominać Bundesbank, jednak na początku maja wiele się zmieniło. Górę wzięła wizja francuska. Niektórzy widzą w tym przepychankę dwóch europejskich olbrzymów, której korzenie sięgają znacznie głębiej niż się wydaje. Kryzys grecki odkurzył konflikt pomiędzy pruską gospodarnością a republikańskim interwencjonizmem, a na jego zakończenie będziemy musieli jeszcze poczekać. Rezultatem tych tarć okaże się szlak, którym uda się w najbliższym czasie cały euroland.
Z porozumieniem w sprawie pakietu pomocowego zbiegły się wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii. Stan gospodarki tego kraju, który dość dobrze oddaje nurkujący funt i deficyt na poziomie 12 procent PKB, nakazuje zastanawiać się czy Londyn nie stanie niebawem w szeregu z PIIGSami. Grecki kryzys okazał się żyznym gruntem dla przeciwników wspólnej waluty. David Cameron, widząc sytuację rodzącą się w południowej części Kontynentu, obiecywał wyborcom, że pod jego rządami Wielka Brytania na pewno nie dołączy do eurolandu (dziś wiadomo, że ta kwestia stanowi jeden z podziałów obecnej koalicji). Lider torysów zwracał uwagę na pogarszającą się sytuację ekonomiczną jego kraju, dodając, że waluta europejska dodałaby tylko kłopotów. Kryzys Hellady podsunął mu tylko kolejne argumenty dla eurosceptycznej retoryki.
Warto skierować uwagę w stronę Hiszpanii, której prezydencja unijna została zdominowana przez debaty dotyczące ratowania euro. Madryt wyraźnie trzymał stronę francuską, od początku próbując złamać opór ze strony Niemiec. Oczywiście gołym okiem widać, że Zapatero musi radzić sobie z gospodarką, która znalazła się na liście kolejnych bankrutów a to siłą rzeczy stawia hiszpańskie władze w szeregu zwolenników polityki wzajemnej pomocy. Na chwilę obecną premier zaprzecza potrzebie kierowania jakichkolwiek próśb o wsparcie finansowe, jednak społeczeństwa z Półwyspu Iberyjskiego już się przygotowuje na chude lata, związane z uderzeniem efektu domina. Zarówno Portugalia jak i jej większy sąsiad chwieją się nad przepaścią. Zapatero poparł politykę zwarcia szeregów, którą zainicjował Paryż, ponieważ tylko tego typu reformy wzmocniłyby wspólną walutę, a przy okazji słabnącą pozycję madryckiego rządu.
Podobnie Berlusconi. Włochy przygotują trzyletni program pomocy dla Grecji na sumę, która nie powinna przekroczyć 15 miliardów euro. Dzięki tej decyzji rzymscy politycy zamierzają ustabilizować euro, a więc sytuację w swoim kraju. Zaangażowanie zbiegło się z radością, wywołaną informacjami agncji ratingowych, które ogłosiły, że klimat gospodarczy nad Tybrem już się uspokaja a stan finansów publicznych nie budzi zastrzeżeń. Trzeba pamiętać, że te optymistyczne prognozy pomijają szereg ważnych elementów, które jeszcze nie raz podmyją włoskie fundamenty. Tymczasem włoski premier płynie na fali, którą napędza wiatr wiejący z Pałącu Elizejskiego, licząc że i tym razem uda mu się coś ugrać, w zamian za transzę euro posłaną do Aten.
Ostateczny konsensus, podpisany na początku maja nie jest niczym wielkim. To pierwszy krok, lecz nie wiadomo dokąd. Za tą fasadą kryją się głębsze podziały, które koncentrują się wokół osi Paryż – Berlin. Ci dwaj główni aktorzy uwikłani są w serie potyczek o unijny tron. Pozostałe państwa zajmują pozycje po którejś ze stron, ostatnio głównie francuskiej. Sarkozy gromadzi sojuszników przeciwko Merkel, spychając kanclerz coraz bardziej na bok a z drugiej strony Niemcy twardo bronią swojej wizji eurolandu. Nie wiadomo tylko jak długo potrwa to przeciąganie euro-liny i czy wcześniej ona nie pęknie.