Michał Cyran: Unia i Maghreb
Protesty, do których doszło w zeszłym tygodniu w Algierii i Tunezji, wyrosły ze sprzeciwu wobec autorytarnej władzy. UE także ma wpływ na stabilność obu państw
Był to sprzeciw wobec rosnących cen żywności, bezrobociu, brakom mieszkaniowym oraz korupcji. Bezrobocie w Tunezji dochodzi do 13 proc., podobnie jest u jej zachodniego sąsiada. Wśród młodych ludzi liczby te sięgają 30 proc., dodajmy, że w Algierii stanowią oni około 75 proc. społeczeństwa. Korupcja stała się sposobem zarobkowania dla nielicznych, którzy temperując skutecznie zasoby reszty mieszkańców, ograniczają przy tym ich kolejne swobody. Cenzurowane media nie wspominały o demonstracjach przez kilka tygodni, przełamały je dopiero doniesienia o pierwszych ofiarach protestów. Informacje docierały do ludzi przez internet, jednak i tutaj treści znajdują się pod obserwacją władz – dziennikarska krytyka prezydenta i rządu szybko znika a strony opozcyji są blokowane.
Tamtejsze władze od dawna nie dopuszczają opozycji do procesu decyzyjnego, tłumacząc to potrzebą walki z islamizem. Prezydent Tunezji, Zin Al-Abidin Ben Ali (sprawujący władzą od ponad dzwudziestu lat), także protestujących określił jako terrorystów, obiecując jednocześnie znaczną poprawę sytuacji na rynku pracy. Obecny kontekst sięga lat 80-tych, kiedy to obecnie rządzący utrwalili swoją dzisiejszą pozycję. Wówczas poważne zagrożenie ze strony fundamentalistów dało legitymizację autorytarnej władzy, która zaczęła ograniczać swobody demokratyczne, tłumacząc to ochroną obywateli przed zagrożeniem żerującym właśnie w sąsiedniej Algierii, posiadającej znaczne zasoby ropy i gazu. W ten sposób polityka bezpieczeństwa zmieniła się w cenzurę, ta zaś utrudniała wszelkie działania opozycyjne.
Takie warunki stworzyły dzisiejsze demonstracje, przeprowadzane w sposób całkowicie niezorganizowany, a przez to są zbyt słabe, aby rzeczywiście zagrozić panującym rządom. Brakuje choćby przywódców, którzy artykułowaliby konkretne żądania i reprezentowali obywateli, w przypadku potencjalnych negocjacji.
Rezim akceptuje także Unia Europejska, która dbając o własne, podstawowe interesy, postanowiła unikać zaangażowania w wewnętrzne zmiany polityczne Afryki Północnej. Tunezji przyznano uprzywilejowany status podczas przyznawania pomocy finansowej, nie przejmując się przy tym doniesieniami o represjach i torturach stosowanych wobec opozycji. Dla Brukseli istotne jest, czy władze z Tunisu zdołają ograniczyć imigrację i stłamsić radykalny islam. Po 11 września taka polityka zostałą utrzymana a rządom z Maghrebu było to na rękę.
Skutki obecnych demonstracji będą więc zależeć w znacznej mierze od tego, czy politycy ze Starego Kontynentu udzialą wsparcia działaczom opozycyjnym Afryki Północnej. Nie chodzi tu koniecznie o całkowite przejęcie władzy, ważny jest realny udział w życiu politycznym, a tego ciągle brakuje. Sama UE bardziej skorzysta na zwiększonej aktywności w prowadzeniu swojej polityki zagranicznej w tym regionie, poprawiając warunki tamtejszych obywateli, którzy, jeśli sytuacja się nie poprawi, wkrótce staną się imigrantami. Przy dalszym braku zaangażowania tego rodzaju należy spodziewać się kolejnych ludzi, poszukujących w Europie lepszego kontekstu egzystencjalnego – trudno się temu dziwić. Pojawią się oczywiście propozycje typu budowa następnego muru (vide Grecja-Turcja) i jeśli zostaną one zrealizowane, doprowadzą do jeszcze większej degradacji stanu rzeczy na granicach. Ostatnimi czasy inicjatywy w rodzaju Unii na rzecz Regionu Morza Śródziemnego nie zmierzają w dobrą stronę; odpowiednie zmiany zreformowałby jednak nie tylko Unię, ale również Maghreb.