Kto rozkrada kongijskie bogactwo
Demokratyczna Republika Konga zamierza pozwać spółki zależne koncernu Apple, mające korzystać z nielegalnie wydobywanych w tym kraju minerałów. Czerpanie zysków z kopalń przez rebeliantów jest faktem, ale nie tylko oni bogacą się na surowcach naturalnych. Zwykli Kongijczycy dalej muszą zaś żyć w nędzy.
Władze w Kinszasie postanowiły zatrudnić międzynarodowy zespół prawników, który przygotował pozwy przeciwko jednemu z najbardziej znanych gigantów technologicznych. Poprzez swoje spółki zależne z Belgii i Francji ma on uczestniczyć w „międzynarodowym praniu” surowców wykorzystywanych do produkcji telefonów i komputerów. Są one nielegalnie wydobywane w kopalniach w objętej konfliktem wschodniej części kraju, dlatego zdaniem kongijskiego resortu sprawiedliwości ich zakup jest równoznaczny ze wspieraniem grup zbrojnych walczących z rządem.
Rebelia
W ostatniej dekadzie ubiegłego wieku w DR Kongo miały miejsce dwie wojny. Pierwszy konflikt z lat 1996-1997 miał związek z erozją dyktatury Mobutu Sese Seko, która nie była w stanie kontrolować całego terytorium kraju. W związku z tym władze Rwandy postanowiły dokonać inwazji przeciwko grupom rebeliantów, utworzonych głównie przez rwandyjskich uchodźców z plemienia Hutu. W 1998 roku wybuchła z kolei druga wojna w DR Kongo, gdy następca Mubutu, Laurent-Désiré Kabila, zerwał sojusz z Rwandą i pozwolił ugrupowaniom zbrojnym na jej atakowanie z kongijskiego terytorium, co spotkało się ponownie z reakcją rwandyjskiego rządu.
Według różnych szacunków w drugiej wojnie w DR Kongo mogło zginąć od trzech do nawet pięciu milionów osób. Podpisane w południowoafrykańskiej Pretorii porozumienie pokojowe z 2002 roku formalnie zakończyło wojnę między DR Kongo i Rwandą oraz państwami wspierającymi obie strony konfliktu. Nie oznaczało natomiast końca działalności dziesiątek ugrupowań zbrojnych funkcjonujących we wschodniej części kraju. Od dwudziestu lat, z krótkimi przerwami, dochodzi do walk między kongijskim wojskiem i współpracującymi z nim milicjami a organizacjami działającymi w prowincjach Kiwu Północnego oraz Kiwu Południowego.
Najbardziej znaną z formacji rebelianckich jest Ruch 23 Marca (M23), który według Organizacji Narodów Zjednoczonych został utworzony przy bezpośrednim wsparciu Rwandy, a teraz może liczyć także na pomoc ze strony Ugandy. Duży rozgłos zyskało ponadto Armia Bożego Oporu. Formacja dowodzona przez Josepha Kony jest bowiem uznawana przez Stany Zjednoczone za organizację terrorystyczną, a jej lidera określa się mianem „chrześcijańskiego ekstremizmy”. Inną grupą zbrojną nawiązującą do religii jest Sojusz Sił Demokratycznych (ADF), którego jedna z frakcji związana jest z afrykańską odnogą Państwa Islamskiego. To tylko drobny ułamek ugrupowań działających we wschodnim DR Kongo, bo według szacunków jest ich około 120.
Konflikt w tej części kraju ponownie nasilił się na początku 2022 roku. M23 po pięciu latach wznowił walki i przeprowadził nową ofensywę, w ciągu kilku miesięcy zdobywając kilka dużych miast oraz podejmując nieudaną próbę ponownego zajęcia Gomy, czyli stolicy Kiwu Północnego. Wprawdzie od sierpnia bieżącego roku obowiązuje zawieszenie broni, ale intensywne walki z początku roku spowodowały, że swoje domy tylko w ciągu pierwszych kilku miesięcy tego roku musiało opuścić prawie 740 tys. osób. Blisko jedna trzecia mieszkańców wschodniej części DR Konga cierpi z powodu poważnych kłopotów z zaopatrzeniem w żywność.
Walka o surowce
Ugrupowaniom walczącym w kongijskim konflikcie oficjalnie przyświecają wyższe cele. Jak już wspomniano, część grup odwołuje się do postulatów natury religijnej, z kolei inne według swoich deklaracji występują w obronie różnych grup etnicznych. Przykładowo sam Ruch 23 Marca reprezentuje plemię Tutsi, które rości sobie prawo do ziem znajdujących się w regionie Kiwu. Trzeba bowiem pamiętać, że we wschodnim DR Kongo za czasów kolonialnych sprowadzani do pracy byli Rwandyjczycy, którzy od czasu uzyskania przez ten kraj niepodległości rywalizują o tereny z miejscowymi społecznościami.
Walka o ziemię jest zacięta z powodu wspomnianej obecności cennych surowców. W Kiwu wydobywa się między innymi kobalt, uran, koltan, miedź, cynk, cyna, złoto, wolfram czy tantal, a z regionu pozyskuje się również drewno. Ogółem szacuje się, że złoża licznych minerałów i metali szlachetnych mogą być warte nawet astronomiczną kwotę 24 bilionów dolarów amerykańskich. Biorąc pod uwagę przyspieszający rozwój technologiczny, kongijskie złoża mogą być jeszcze cenniejsze, bo wiele ze wymienionych wyżej pierwiastków wykorzystywanych jest do produkcji baterii do aut elektrycznych czy urządzeń elektronicznych.
Nic więc dziwnego, że sytuacja w DR Konga budzi żywe zainteresowanie rządu w Kinszasie, grup rebeliantów, sąsiednich państw czy wspomnianych gigantów technologicznych pokroju Apple. W kontekście pozwów przeciwko amerykańskiemu koncernowi składanych przez kongijskie władze, kluczowa jest rola Rwandy. Rwandyjskie władze właśnie z powodu dostępu do surowców naturalnych są zainteresowane bezpośrednim wsparciem dla grup rebeliantów. Oficjalnie władze w Kigali twierdzą, że Siły Obronne Rwandy prowadzą operację przeciwko Demokratycznym Siłom Wyzwolenia Rwandy, czyli grupie tworzonej przez członków plemienia Hutu.
Wydaje się jednak, że Rwanda jest w pierwszej kolejności zainteresowana polityką prowadzoną przez M23. Ugrupowanie kontroluje obecnie najważniejsze szlaki handlowe służące do przewozu minerałów i metali szlachetnych, które po „opodatkowaniu” przez rebeliantów trafiają na terytorium Rwandy. Stamtąd mają być sprzedawane zagranicznym przedsiębiorstwom, na czym budżet państwowy DR Konga ma tracić blisko miliard dolarów rocznie. Z tymi zarzutami nie zgadza się oczywiście prezydent Rwandy Paul Kagame, który zarzuca swojemu sąsiadowi rozpowszechnianie tych informacji bez przedstawienia żadnych dowodów.
Winni są także w Kinszasie
Wywożenie zasobów DR Konga przez sąsiednie państwa miało już miejsce w czasie pierwszej wojny kongijskiej. Wprawdzie reparacje wojenne z tego tytułu musiała zapłacić jedynie Uganda, ale o ten sam proceder oskarża także Rwanda. W rabunkową eksploatację wschodniego DR Konga zaangażowane obecnie są również inne kraje. Na przykład kobalt ma być przemycany na masową skalę przez granice z Burundi, Tanzanią i Zambią. Problemem jest w tym przypadku korupcja, bo kongijska armia i tamtejsze służby graniczne w zamian za własne korzyści mają umożliwiać wywóz cennych minerałów.
Okradanie DR Konga z zysków jak wiać jest też związane z samą niewydolnością państwa. Konflikt w Kiwu jest niezwykle skomplikowany i jego rozwiązanie jest niezwykle skomplikowane, ale władze w Kinszasie nie są w stanie poradzić z wszechobecną korupcją. Co więcej, wielokrotnie w mediach pojawiały się doniesienia o współpracy między kongijskim wojskiem i niektórymi grupami rebeliantów, w sprawie czerpania korzyści z nielegalnego wydobycia złóż.
Nie można ponadto zapominać o kontrowersyjnych umowach podpisywanych przez rząd DR Konga z zagranicznymi koncernami oraz z Chińską Republika Ludową. Zwłaszcza podpisane kilkanaście lat temu porozumienia Kinszasy z Pekinem budzą poważne wątpliwości. Chiny niewielkim kosztem zdominowały dzięki nim rynek wydobycia kobaltu, a zarzuca im się prowadzenie nielegalnego wydobycia w prowincji Kiwu Południowe. W tym roku DR Kongo podpisało z kolei umowę ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, nie podając dokładnych informacji na temat jej dokładnego zakresu.
Władzom w Kinszasie nie podejmują działań, które pomogłyby w poprawie kondycji kongijskiej gospodarki. Nie wszystkie kopalnie znajdują się w regionie objętym konfliktem, dlatego państwo powinno mieć fundusze na inwestycje. Na razie kończy się na zapowiedziach wykorzystania środków finansowych pozyskiwanych z eksportu metali i innych minerałów. Rząd od kilku lat planuje więc samodzielne przetwarzanie wydobywanych surowców, głównie poprzez produkcję baterii. Bez tego rodzaju inicjatyw trudno będzie przekonywać, że za biedę DR Konga odpowiadają jedynie Rwanda i zachodnie koncerny.
Maurycy Mietelski