31 sierpień 2009
Do Izraela, notującego w tym roku wyraźny spadek liczby zagranicznych turystów, wystraszonych kolejnymi krwawymi wydarzeniami sprzed pół roku, można dolecieć za coraz rozsądniejsze pieniądze. Dzieje się tak za sprawą powiększającej się oferty tanich linii lotniczych. Z okazji tej skorzystała dwójka studentów z Uniwersytetu Warszawskiego i odwiedziła tej gorący kraj w połowie sierpnia 2009.

Biblijny Izrael
Przybywających do Izraela zawsze wita długa procedura na granicy – niezależnie, czy drogą lądową z Egiptu, lub Jordanii (w drugim przypadku jest przynajmniej na przejściu klimatyzowana poczekalnia), czyli jedynych sąsiadów, z którymi państwo to posiada przejścia graniczne. Drogą lotniczą należy liczyć się z około dwugodzinnym przechodzeniem kolejnych kontroli paszportu i bagażu, a także dziesiątek pytań. Gdy jeden człowiek wyciągał w rękawiczkach całą zawartość naszych plecaków i oglądał niektóre rzeczy z miną dziecięcego wręcz zainteresowania, drugi zadawał nam pytania o nasze rodziny, mieszkania, długość naszej znajomości, wziął także numery telefonów i adresy e-mail, ponieważ nie znaliśmy tutaj nikogo i nie mieliśmy dokonanych żadnych rezerwacji hotelu. Wytłumaczyć się musieliśmy też ze wszystkich wizyt w arabskich krajach, których śladów na 100% nie przeoczą służby graniczne– na szczęście, o ile część krajów muzułmańskich, m.in. Syria, Iran i ZEA, nie wpuszcza turystów posiadających pieczątkę izraelską w paszporcie, o tyle prawo izraelskie nie daje podstawy do tego względem właścicieli paszportów z pieczątkami z ww. krajów – trzeba jedynie znieść wszystkie wspomniane kontrole.
Z Ben Gurion Airport, znajdującego się ok. 20 km od Tel Awiwu, do miasta najłatwiej dostać się koleją. Połączenie jest bardzo wygodne, choć dawniej kursowały również miejskie autobusy, przejeżdżające m.in. przez Ben Yehuda Street, główne zagłębie hosteli.

Tyle zieleni jest chyba tylko w Tel Awiwie
Dziś niestety naprawdę tanich noclegów w Tel Awiwie już nie ma – obiektów nastawionych na osoby ze „studenckim” budżetem jest mało i nie stanowią one dla siebie konkurencji, ceny zaczynają się więc od około 55zł za noc w kilkuosobowym dormitorium. W pewnym stopniu przyczyniła się do tego polityka izraelskiego ministerstwa turystyki, którego szef zadeklarował, że jego kraj nie potrzebuje biednych turystów i uruchomił program dotacji dla budowy nowych, luksusowych hoteli. Częściowo zaś jest to po prostu efekt wysokich kosztów życia. Ceny potrafią niemile zaskoczyć nawet turystów z zachodniej Europy! Zwykły kebab w picie w ulicznej knajpce to wydatek co najmniej 20zł, a zestaw w McDonaldzie – 30zł.

Wymóg koszerności i certyfikat rabina dotyczy wszystkich
Po przybyciu do miasta szybko dała o sobie znać izraelska gościnność; wystarczyło 15min spaceru po zmierzchu z plecakami w centrum miasta, by usłyszeć zaproszenie do przenocowania w domu pierwszego spytanego o drogę przechodnia! Podobno nocuje w ten sposób wielu turystów, a dla tych, którzy zawczasu nie znaleźli noclegu, można na forach internetowych znaleźć porady, by po prostu pobłąkać się trochę po dużej ulicy z zatroskaną miną :) Wrażenie zrobiło to niezwykle sympatyczne i utrzymało się ono do końca wyjazdu – wszyscy spotkani ludzie byli nadzwyczajnie mili i pomocni, niemal bez problemów można też dogadać się wszędzie po angielsku.

Felaszowie, czyli etiopscy Żydzi
Nie wszyscy zapewne wiedzą o dwóch podstawowych faktach dotyczących Izraela. Po pierwsze, stolicą kraju i siedzibą rządu jest Jerozolima – fakt ten jednak nie jest uznawany przez wiele państw na świecie (w tym Polskę) ze względu na jej podział na część izraelską i palestyńską, i jako stolicę traktuje się biznesowe centrum – Tel Awiw. I tu pojawia się druga kwestia, rzeczywista nazwa tego miasta brzmi bowiem Tel Awiw – Jafa (Tel Aviv – Yaffo), jako połączone nazwy dwóch osiedli, z których powstał – zaledwie stuletniego Tel Awiwu, oraz starożytnego Jafa. Dziś Jafa znajduje się w centrum miasta będąc niezwykle uroczą, portową starówką – spacer po niej jest obowiązkowym punktem wizyty w mieście.

Urokliwa Jafa jest jednym z najstarszych portów na świecie
Rozciąga się z niej też piękna panorama miasta, którą podziwiać można w ciszy wśród palm, ocieniających punkt widokowy. Stąd z mapą można zaplanować kolejne spacery po mieście, które nam wyjątkowo przypadły tu do gustu.
Ponieważ był to wtorek – dzień targowy na tel awiwskim Carmel Market, postanowiliśmy odwiedzić go, znając upojną atmosferę innych bliskowschodnich targowisk. Ten jednak okazał się całkiem europejski, bez zgiełku i zapachu kadzideł – jedynym wyróżnikiem było to, że zamiast jabłek, gruszek i malin, kupić można było owoce granatu, melony i opuncje.
Prawdopodobnie najbardziej charakterystyczne dla Tel Awiwu są jego plaże – gorące, szerokie, pokryte drobniuteńkim piaskiem, z jednej strony znikają pod cudownie ciepłymi falami Morza Śródziemnego, z drugiej ucina ją nadmorska arteria i las wieżowców.

Piaszczyste plaże
Nie będą się tu dobrze czuli miłośnicy polskich, dzikich plaż, ale wszyscy pozostali na pewno ich nie ominą. Co więcej, dzień na tutejszej plaży wygląda inaczej niż np. we Władysławowie – choć wiele osób tradycyjnie opala się na leżakach, nadspodziewanie dużo innych w tym czasie biega, podciąga się na drążkach, oraz gra w siatkówkę i wszelkie inne plażowe gry – w końcu powszechnie wiadoma jest dbałość Izraelczyków o formę fizyczną. Atmosfera tej tętniącej życiem plaży, pełnej energii i radości, jest niepowtarzalna. Co więcej, nie wyludniają się one po zmroku, nie, w Tel Awiwie nic nie wyludnia się po zmroku, może poza mieszkaniami. Na plaży, podzielonej na sektory (m.in. Banana Beach, Hilton Beach), rozstawione są stoliki wielu kawiarni, restauracji i klubów, w których ludzie bawią się, lub siedzą z drinkiem czy fajką wodną dwa metry od granicy wody.

Plaże Tel Awiwu po zmroku pełne są świateł i ludzi
Na ulicach zaś do świtu, niezależnie od dnia tygodnia, chodzą ludzie, głównie młodzi, wypełniając oświetlone aleje śmiechem i chęcią zabawy, odwiedzenia jednego z modnych klubów, lub dyskotek. Naprawdę mało jest miejsc, gdzie w powietrzu wibrują tak dobre emocje! Co więcej, wszystko to przecież w „dzisiejszej Sparcie”, wojowniczym kraju, nie uznawanym przez wiele równie wojowniczych krajów na świecie, żyjącym w stanie nieustannego stanu zagrożenia. Kontrola bagażu i bramki z wykrywaczami metalu znajdują się przed każdym większym obiektem (w tym dworcami autobusowymi), po ulicach, wśród przechodniów, znajduje się też zaskakująco wielu żołnierzy z długą bronią, kupujących ciastka, spacerujących czy goniących uciekający autobus – są to obecnie odbywający obowiązkową służbę wojskową (mężczyźni 3 lata, niezamężne kobiety – 2 lata), którzy dostając czas wolny i zawsze mając przy sobie broń, stanowią dodatkowy element bezpieczeństwa – co by się nie działo, w okolicy na pewno znajdzie się ktoś z karabinem M16, lub M4.

Żołnierzy można spotkać wszędzie
Bez wątpienia wizyta w Izraelu nie może ominąć Jerozolimy - świętego miasta trzech religii, czyli judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Dojazd do tej największej aglomeracji w kraju jest bezproblemowy z każdego większego miasta - z Tel Awiwu autobusy wyruszają w godzinną drogę co 15min, niemal przez całą dobę. Podział Jerozolimy na część żydowską i muzułmańską jest dość dobrze widoczny - miasto przypomina bowiem albo bogaty Tel Awiw pełny ortodoksyjnych Żydów, albo któreś z dużych, arabskich miast, z kobietami w czadorach i zgiełkiem wielu tańszych aut.

Słynne mury jerozolimskie
Nawet w turystycznym sercu Jerozolimy, czyli na starym mieście, podział ten jest wyraźnie widoczny - starówka podzielona jest bowiem umownie na część żydowską, chrześcijańską, ormiańską i muzułmańską. O ile trzy z nich różnią się od siebie głównie rodzajami świątyń i ilością ludzi na ulicach, obrzeża części żydowskiej i ormiańskiej są bowiem zaskakująco puste (co tylko dodaje im uroku), o tyle części muzułmańskiej nie da się pomylić z żadną inną.

Uliczka dzielnicy ormiańskiej w Jerozolimie
Na jednej z jej głównych ulic, prowadzącej z bramy Lwiej do Damasceńskiej, rozstawiony był tłoczny suk, pełny przekrzykujących się Arabów, zapachów przypraw i bałaganu uginających się od wszelkich towarów straganów. Starówka jerozolimska znów więc zachęca do spacerów, do odkrywania i upajania się całą gamą jej klimatów. Jej sercem jest oczywiście Wzgórze Świątynne, nad którym góruje złota kopuła świątyni na skale. Ta najbardziej rozpoznawalna budowla Jerozolimy nie jest miejscem odprawiania zbiorowych modłów, do tego służy olbrzymi meczet Al-Aksa, mimo to nie muzułmańscy turyści miewają problemy z dostaniem się do środka, lepiej więc wcześniej dowiedzieć się, o jakich porach będzie to możliwe. Wybudowanie go na tym wzgórzu nie było przypadkowe, jest bowiem ono wyjątkowe zarówno dla muzułmanów, wierzących, że z niego Mahomet wstąpił do nieba, jak chrześcijan i Żydów, dla których jest do miejsce, w którym Abraham omal nie zabił swego syna Izaaka. Kusząc się na refleksję, poznając islam choćby w małym stopniu ciężko oprzeć się wrażeniu, jakie wywiera ilość zbieżności z wiarą chrześcijańską... Na wzgórzu świątynnym znajduje się też Zachodni Mur, nazywany w Polsce Ścianą Płaczu - choć na drodze do niego również stoją wykrywacze metali, miejsce jest bardzo niepozorne, gdy widziało się je wcześniej dziesiątki razy w telewizji.

Zachodni Mur, czyli Ściana Płaczu
Dojście do ściany dla kobiet i mężczyzn jest osobno wydzielone, obowiązuje też stosowny ubiór i nakrycie głowy, aby móc się pomodlić. Co ciekawe, ewentualną kartkę z modlitwą lub prośbą do wciśnięcia w ścianę trzeba przynieść ze sobą - w związku z tym papierowe ciągi, przypominające spoiny między kamieniami, nie wszędzie są białe, ale bywają też żółte i różowe. Bez wątpienia warto również odwiedzić, znajdujące się w dzielnicy chrześcijańskiej, najświętsze miejsce w Jerozolimie dla wyznawców tej właśnie wiary, czyli Bazylikę Grobu Świętego. Wybudowana została w miejscu domniemanego pochówku Jezusa Chrystusa, a przy wejściu zawsze panuje tu tłok.
Czas potrzebny na zwiedzenie Jerozolimy jest wyjątkowo elastyczny, chcąc bowiem tylko poczuć jej atmosferę i odwiedzić najbardziej znane obiekty, wyrobić się można w trzy godziny, dla bardziej zainteresowanych tydzień może okazać się zbyt krótki. Niezależnie od tego łatwo przedostać się z niej do najważniejszych miast Zachodniego Brzegu Jordanu, a przede wszystkim do Betlejem, lub nad nieodległe Morze Martwe. My tymczasem wyruszyliśmy do Ejlatu - jedynego izraelskiego portu czerwonomorskiego.
Ejlat jest sercem liczącego zaledwie około 10 kilometrów izraelskiego wybrzeża nad Morzem Czerwonym. Dotrzeć do niego można drogą powietrzną, morską (codzienne rejsy do Egiptu) i lądową, również z położonej zaledwie 7 kilometrów na wschód Akaby, jedynego jordańskiego portu. Ruszając z Tel Awiwu pewne nadzieje wiązaliśmy ze słynną pustynią Negev przez którą droga wiodła, chcieliśmy bowiem zobaczyć jak ona wygląda. Można by się spytać, czego oczekiwać mogliśmy od pustyni, Negev jest jednak wyjątkowo nieatrakcyjna - stanowią ją brunatno - szare połacie poprzecinane niekończącymi się drutami kolczastymi, coraz bardziej pofałdowane, aż wreszcie przypominające wysadzone w powietrze skały kamienne kopce.

Pustynia Negev
Sama droga była zaś wąska i kręta, co sprawia, że te niespełna 400 kilometrów pokonuje się w blisko 6 godzin - nie tego spodziewać by się można po drodze przez pustynię. Ejlat wart jest jednak odwiedzenia każdym środkiem transportu. Przyjemnie "wakacyjne" miasto jest jednym z największych turystycznych centrów w okolicy, oferując całą gamę rozrywek, na czele z nurkowaniem wśród raf koralowych.

Podwodne życie w Zatoce Akaba
Można stąd również wybrać się na jedno - dwudniowe wycieczki do największych atrakcji Jordanii, czyli Petry i Wadi Rum. Ciepłe i bardzo słone morze przyciąga jak magnes, szczególnie, że temperatury są tutaj mordercze - latem codziennie ponad 40 stopni. Warto przyjrzeć się też linii brzegowej Zatoki Akaba - stojąc bowiem nad wodą, kilka kilometrów na zachód widać już Egipt, na wschód - Jordanię, z rozświetlonym nocą portem, a 20 kilometrów dalej - niedostępną przeciętnym turystom Arabię Saudyjską.
To był już koniec naszej wycieczki, dziś, podjadając ostałe nam jeszcze koszerne chrupki, pozostaje polecić wszystkim wakacje w Izraelu - ten niezwykły kraj wart jest tego, a leży przecież tak blisko oblężanego co roku przez Polaków Egiptu.