Anna Głąb: Bajkowa (U)kraina
Działo się to wcale nie „dawno, dawno temu” i nie „za górami, za lasami”, ale dosłownie „za miedzą” – w sąsiedniej Ukrainie. Właściwie akcja jeszcze się toczy, ale już niedługo stanie się jasne, kto będzie nowym gospodarzem pałacu prezydenckiego.
Trzy świnki
Ta bajka już się kończy. Do tej pory były bowiem trzy świnki, które dzieliły i rządziły ukraińską sceną polityczną. Jak w bajce trzy świnki nie potrafiły dojść do porozumienia, z jakich materiałów zbudować dom (który jednocześnie byłby niezawodnym schronieniem przed wilkiem). Każda miała swój własny pomysł. Tak w Ukrainie między Wiktorem Juszczenką, Julią Tymoszenko i Wiktorem Janukowyczem trwały ciągłe utarczki o to, kto jest pierwszy, najważniejszy i nieomylny, do czego dochodziły sprzeczki o kompetencje polityczne. Trwała permanentna wojna na górze. Ukraińskie „świnki” kłóciły się o konstrukcję dachu, nie myśląc o ścianach (że o solidnych fundamentach nie wspomnę), wiec gdy po kryzysie politycznym przyszedł gospodarczy, wszystko runęło. A to właśnie zbudowana kamienna konstrukcja ochroniła bajkowych bohaterów przed wilkiem. Nie trzeba się długo zastanawiać, żeby się domyślić, kto sobie ostrzy zęby na Ukrainę.
Wydaje się, że najmądrzejszy z całego grona był Janukowycz, który po wydarzeniach pomarańczowej rewolucji odnalazł się na nowej scenie politycznej, przyjął jej zasady i z czasem zaczął ustalać własne. Tyle, że ta „świnka” stołuje się u wilka. Zresztą, nie tylko ona. Łatwiej bowiem dogadać się z wilkiem, żeby nie straszył i nie gnębił, niż w pocie czoła budować silne państwo.
Piękna i Bestia
Na scenie pozostało więc dwóch bohaterów. Piękna nadal jest Piękna, zaś Bestia w przeciągu pięciu lat od „pomarańczowej rewolucji” przybrała ludzką twarz. Może to nie młody i przystojny książę, ale przecież nie ma ideałów. Dzisiaj Janukowycz to już nie symbol zamachu na ukraińską wolność i niezależność, ale nadzieja wielu Ukraińców na lepszą przyszłość.
Księżniczka chciałaby już zamieszkać w pałacu na Bankowej i zasiąść na tronie, przejętym od ojca „pomarańczowej rewolucji”. Tylko ma do pokonania Bestię, a pomoc nie nadchodzi. Wiadomo też, że nie zadziałają już pomarańczowe czarodziejskie zaklęcia. Nie znajdzie się wielu, którzy będą chcieli stać na Majdanie w imię idei. Już lepiej za pieniądze…
Sytuacja dla Tymoszenko nie przedstawia się kolorowo. Co prawda w obwodach zachodnich była dość wysoka frekwencja, przewyższająca o kilka punktów procentowych tę na wschodzie, co może świadczyć o większej mobilizacji elektoratu Tymoszenko. Jednak wschód Ukrainy to znaczna część społeczeństwa i żeby przegłosować wyborców z dwóch obwodów - donieckiego i ługańskiego, na zachodzie musi się zrzucić aż sześć (np. wołyński, winnicki, rówieński, chmielnicki, czernihowski i czerkaski).
Pół królestwa za uratowanie księżniczki
Pokonanie różnicy dziesięciu punktów procentowych do rywala dla Tymoszenko nie jest zadaniem prostym. Względnie najłatwiej jest przekonać tych, którzy głosowali w pierwszej turze na Tihipkę, Jaceniuka czy Juszczenkę. Dlatego zaraz po zakończeniu pierwszej tury zaczęły się targi. Nie ma się co dziwić, głosy wyborców samego Tihipki byłyby „siedmiomilowymi butami” dla rankingów poparcia Tymoszenko i zwiększyłyby jej szansę na wygraną.
Zgodnie ze zwyczajem wypada zaproponować rękę księżniczki i pół królestwa. Pierwsza opcja jest co prawda niedostępna, ale otrzymując razem ze stanowiskiem premiera rzeczone „pół królestwa”, można jednocześnie być prawą ręką pani prezydent. Do tej pory rolę tę pełnił Ołeksandr Turczynow i wydawało się jeszcze nie tak dawno temu, że jako zaufany człowiek, przejmie schedę w przypadku przeprowadzki Tymoszenko na Bankową. Tymczasem, z inicjatywy samej księżniczki, pojawili się inni pretendenci.
I tutaj pojawia się problem. A zarazem analogia do sytuacji sprzed pięciu lat. Wtedy to, na mocy porozumienia, Juszczenko musiał odstąpić od planów powołania na premiera swojego „zaufanego człowieka” Petro Poroszenki i przekazać to stanowisko Tymoszenko. Jak wiemy, w tej wybuchowej parze ukryła się porażka wielu inicjatyw pomarańczowych. Jednocześnie Tymoszenko zamiast zyskiwać, traci w oczach wyborców, zapowiadając powierzenie ważnego stanowiska państwowego jedynie w oparciu o interes polityczny.
Tymoszenko mami i kusi, ale Tihipce obiecuje przysłowiowe gruszki na wierzbie. Zgodnie z obowiązującą jeszcze konstytucją, premiera wyznacza prezydent, ale parlament musi wyrazić swoje poparcie dla tej kandydatury. Tymoszenko w żaden sposób nie może obecnie zagwarantować, że będzie mieć w Radzie Najwyższej niezbędną większość. Z drugiej strony Tihipko bez poparcia niezależnej od innych polityków (a więc własnej) partii może wcale się nie palić do tego stanowiska, na którym będąc marionetką może więcej stracić niż zyskać.
Nie ma również pewności, na jak długo będzie przydatny ewentualnej pani prezydent. A wraz z tym może się zakończyć jego błyskotliwa póki co kariera. Tihipko woli iść schodami, niż jechać windą, która nie wiadomo czy zawiezie go do góry czy na dół.
Spotkałam się niedawno z opinią, że po ewentualnym wyborze Tymoszenko na prezydenta, jej dziecko-partia BJuT się rozpadnie. Wydaje się to mało prawdopodobne w obliczu silnego skupienia partii wokół liderki, szczególnie kiedy będzie pełnić tak ważne stanowisko państwowe. Pewne rysy mogą się jednak pojawić, jeśli trzeba będzie uspokajać ambicje tych, którzy dużo pracy włożyli w pracę na rzecz BJuT-u. Swoje niezadowolenie m.in. obecnością Wiktora Medwedczuka w kręgu osób doradzających pani premier, wyraził swojego czasu Mykoła Tomenko. Chociaż sam zapewniał o jedności partii, wewnętrznego fermentu nie można nigdy całkowicie wykluczyć. Dopóki nie było „Silnej Ukrainy”, nie było partii, w której potencjalni dezerterzy mogliby się schronić.
Kot w butach czy "kot w worku”?
Serhij Tihipko – aż żal, że tak późno zauważono jego obecność w wyścigu o fotel prezydencki, bo mógłby namieszać jeszcze bardziej. Zdołał w dość krótkim czasie wybić się z rzędu wielu kandydatów, by zająć ostatecznie trzecie miejsce i by o jego względy walczyli pozostali pretendenci do tronu. Tihipce przyczepiono cenzurkę człowieka spoza układów politycznych, wykształconego, myślącego pragmatycznie i mogącego stanowić poszukiwaną cały czas tzw. „trzecią siłę”. To się nazywa dobry PR.
Nie będę się rozwodzić, jakim sposobami mogło do tego dojść, teorii jest bez liku i ciężko rozróżnić czy są one tworzone z zazdrości, stanowią część czarnego PR-u czy prezentują prawdę. Jakby nie było, Kot w butach też święty nie był, ale był za to sprytny i w efekcie wiele zdziałał.
Można powiedzieć, że Tihipko dostał kredyt zaufania od wyborców a jego partia „Silna Ukraina” ma duże szanse w majowych wyborach lokalnych. Jeśli dojdzie do przedterminowych wyborów parlamentarnych, również może liczyć na znaczne poparcie. To w znacznym stopniu będzie osłabiać dążenie następnego prezydenta, by doprowadzić do rozwiązania Rady Najwyższej. Jeśli Tihipko nie zechce się z nikim układać, lepiej działać w niestabilnym aczkolwiek znanym gronie deputowanych (gdzie wiadomo kto, co, komu i za ile?).
Po Tihipce nie wiadomo póki co, czego się spodziewać. Wiadomo jedno, nie jest człowiekiem nie powiązanym z obecnymi władzami. W 2004 roku był szefem sztabu wyborczego Janukowycza. Osobiście, 21 listopada 2004 r. ogłaszał jego zwycięstwo w drugiej turze wyborów. Z funkcji tej zrezygnował tydzień później, wskazując że w wyniku zaistniałej sytuacji chce się zaangażować politycznie w rozwiązanie konfliktu. Wskazuje się, że Tihipko nie był przygotowany na organizację masowych akcji popierających Janukowycza i zwyczajnie skapitulował. Jednocześnie zrezygnował z kierowania Narodowym Bankiem Ukrainy. Takie są realia polityczne na Ukrainie, gdzie nie jest problemem zaangażowanie się szefa banku centralnego w kampanię przedwyborczą jednego z kandydatów.
Z polityką ma do czynienia nie od wczoraj. W kwietniu 1997 r. został powołany na stanowisko wicepremiera ds. ekonomicznych w gabinecie Pawła Łazarenki i zachował to stanowisko również w kolejnym, pod rządami Walerija Pustowojtenki. W rządzie Juszczenki Tihipko był ministrem gospodarki. Zrezygnował, gdy w czerwcu 2000 r. otrzymał mandat deputowanego do parlamentu. Kiedy Kuczma zdymisjonował rząd Juszczenki, Tihipko był obok Anatolija Kinacha jednym z kandydatów na następcę. Poza działalnością zawodową, Tihipko znał się z Juszczenką także prywatnie. Gdy więc podnosiła się temperatura „pomarańczowej rewolucji” wolał mediować niż opowiadać się po którejkolwiek ze stron. Mimo zapowiedzi zaangażowania się w politykę, powrócił do biznesu.
W ostatnim czasie był m.in. doradcą premier Tymoszenko i współprzewodniczącym Rady Inwestorów przy ukraińskim rządzie. W marcu 2009 roku był gotowy wejść do rządu Tymoszenko, jednak miesiąc później zadeklarował swój udział w wyborach prezydenckich. W lipcu ub. r. wskazywano, że jego zadaniem ma być odciągnięcie elektoratu ze wschodniej Ukrainy od Janukowycza, a następnie, w zamian za stanowisko premiera, poparcie Tymoszenko w drugiej turze. Chwilowo Tihipko odmawia opowiedzenia się po którejkolwiek ze stron. Jak widać, w swojej karierze pracował już ze wszystkimi, więc żadna z możliwości współpracy nie będzie mu obca.
Zupełnie inna bajka
Wydaje się, że skoro to bajka, dobro ostatecznie odniesie zwycięstwo nad złem i powinniśmy czekać jedynie na ten happy end – „i żyli długo i szczęśliwie”. Ale to Ukraina, to zupełnie inna bajka.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.