Grzegorz Kędzia: Łagodne zejście Partnerstwa Wschodniego
- Grzegorz Kędzia
Rozmowa z dr Przemysławem Żurawski vel Grajewskim na temat Partnerstwa Wschodniego i jego perspektyw.
Pod koniec września w Warszawie miał miejsce drugi szczyt Partnerstwa Wschodniego. Wydarzenie to miało być wielkim sukcesem, jednak wielu komentatorów uważa je za porażkę. Szczyt bowiem odbył się pod znakiem białoruskiego bojkotu oraz sądzenia byłej premier Ukrainy, Julii Tymoszenko. Czy w takich warunkach Unia może rozmawiać o Partnerstwie?
Myślę, że obraz Partnerstwa Wschodniego w polskich mediach, to jak usiłuje się przedstawić je opinii publicznej mocno odbiega od rzeczywistości – i stąd pewnie skala tego zawodu. Program ten był próbą modyfikacji Europejskiej Polityki Sąsiedztwa, podjęta w bardzo konkretnej sytuacji koniunktury politycznej na tego typu posunięcie przez krok jaki poczynił Nicolas Sarkozy ogłaszając Unię Na Rzecz Morza Śródziemnego. W tych warunkach, czyli niszcząc spójność EPS, Francja chcąc przechylić wahadło w kierunku Morza Śródziemnego, wytworzyła sytuację, w której nie wypadało jej zaprotestować przeciw podobnej próbie, skierowanej na wschód. Wtedy Polska uzyskała dla projektu Partnerstwa Wschodniego poparcie Niemiec, które nie były skłonne do nadmiernego angażowania się finansowego na południu, ponieważ nie ma tam takich priorytetów, jak Francja, Włochy czy Hiszpania. Moim zdaniem, poparcie Niemiec miało być próbą ograniczenia rozmachu inicjatywy francuskiej, a nie instrumentem realizowania polskich pomysłów na wschodzie. I w tym zakresie, Partnerstwo Wschodnie swoje zadanie spełniło. Inicjatywa francuska została zahamowana, a później całkowicie zburzona przez ostatnie wydarzenia w północnej Afryce.
W 2009 roku, w czasie I szczytu Partnerstwa Wschodniego w Pradze, mogliśmy zaobserwować rzeczywisty rozkład sił zdolnych do poparcie Partnerstwa Wschodniego bądź nie w UE. Ten barometr, którym było owo spotkanie, pokazał nam, że faktycznie poza Polską i państwami bałtyckimi oraz do pewnego stopnia także Czechami, czy będącymi w trakcie przemian Węgrami, nie było zainteresowania Partnerstwem. Na szczycie w Pradze nie pojawił się ani premier Wielkiej Brytanii, ani premier Hiszpanii, czy prezydent Francji. Jedynym szefem rządu dużego państwa unijnego, jakim tam był, była kanclerz Merkel. W tym roku w Warszawie sytuacja się powtórzyła. Z drobną różnicą: Przyjechał Zapatero, którego rząd tuż przed wyborami jest bez szans na reelekcję. Można więc z pewną przenośnią powiedzieć, że jest to „rząd w stanie dymisji”, a przyjazd premiera Hiszpanii nazwać „wycieczką krajoznawczą”. Myślę też, że nie podlega dyskusji, iż zainteresowanie Hiszpanii krajami Partnerstwa Wschodniego jest zbliżone do skali zainteresowania Polski rozwojem sytuacji na przykład w Maroku.
Co więc można uznać za sukces wrześniowego szczytu?
Niestety muszę powiedzieć, że nic. To może brzmieć brutalnie, ale trzeba pamiętać, że Partnerstwo Wschodnie również w swoim wymiarze finansowym, które w sumie w latach 2008-2013 obejmuje około czterech miliardów, to jest od czterystu pięćdziesięciu milionów euro do siedmiuset osiemdziesięciu pięciu milionów, do tego sześćset milionów ekstra, przyznanych przez Komisję Europejską i około siedmiuset milionów euro do podziału na wszystkie państwa sąsiedzkie. Razem te wszystkie sześć krajów w ciągu sześciu lat ma szansę na cztery miliardy euro. Musimy zwrócić uwagę na to, o jakich sumach rozmawiamy gdy chcemy wpłynąć na gospodarkę jednego państwa wielkości dziesięciomilionowej Grecji, przy czym sama Ukraina ma czterdzieści sześć milionów ludności, Białoruś ma dziesięć, Mołdawia cztery i pół, Gruzja ponad trzy, Azerbejdżan około czterech.
Łatwo zorientować się, o co chodzi, gdy przyjrzymy się tak zwanym inicjatywom flagowym. Największa z nich to inicjatywa dotycząca wspólnej kontroli granic, czyli mówiąc otwarcie, budowanie bariery przeciwko nielegalnym imigrantom. A wszyscy się zgodzimy, że to nie jest priorytet Ukrainy, Mołdawii, Azerbejdżany i Gruzji. Ogrom pomocy gospodarczej z Unii dla Mołdawii został przeznaczony na zakup pieców do spalania siana jako przedsięwzięcia ekologicznego w zakresie walki z CO2 i promocji odnawialnych źródeł energii. Chyba wszyscy się zgodzimy, że ten zakup nie był pierwszorzędnym interesem narodowym Mołdawii, zbliżającym ją do struktur UE. Była to raczej okazja do zarobienia przez firmę niemiecką, która te piece sprzedawała.
Partnerstwo Wschodnie, z Polskiego punktu widzenia miało dwa pozytywne elementy, czyli zareklamowanie Polski w Brukseli (co czyni je elementem polskiej polityki w UE, a nie na wschodzie) i w tym zakresie należałoby je pochwalić. Program ten zneutralizował też tak zwaną Synergię Czarnomorską, czyli strukturę współpracy Unii z państwami Morza Czarnego z pominięciem między innymi Polski, której pomysł padł w 2007 roku. Za sprawą partnerstwa, przypomnieliśmy też Europie o Białorusi. Jednak to wszystko było przed szczytem, który to był raczej łagodnym zejściem Partnerstwa Wschodniego. Sprawa Białoruska to pieczętuje a także, moim zdaniem, jest przejawem braku profesjonalizmu polskiej dyplomacji, albowiem nie należało nie należało przedkładać wspólnej deklaracji. W sprawie Łukaszenki. Odpowiedzmy sobie na pytanie. Co to jest szczyt? Szczyt to jest spotkanie na najwyższym szczeblu.
Premierzy i prezydenci nie przygotowują dokumentów. Oni je zatwierdzają. Dokumenty są przygotowywane na niższym szczeblu i ustalane przez urzędników do tego powołanych. A zatem, nie wolno było zaskakiwać zebranych szefów rządów i głów państw zebranych w Warszawie propozycją deklaracji w kwestii białoruskiej – trzeba było to przygotować znacznie wcześniej. A wiadomo było, że za równo Janukowycz posuwający się na wschód w obyczajach politycznych, jak i dawno tam tkwiący prezydent Alijew który jest dyktatorem takim, jak Łukaszenka, nie poprą tego. Więc powstaje pytanie o cel przedstawienia tej deklaracji. Czy tym celem było zerwanie szczytu i odepchnięcie i Ukrainy i Azerbejdżanu – wtedy cel został jak najbardziej osiągnięty – czy też celem było zjednoczenie państwa partnerskich w potępieniu Białorusi, który to cel był nierealny.
Program „Partnerstwo Wschodnie” miał zachęcić kraje Europy Wschodniej do obrania prozachodniego kursu. Tymczasem brak jednoznacznych deklaracji przyjęcia do Unii i skromna oferta programu spowodowana niewielkim budżetem zniechęca je do współpracy. Poza Gruzją, najbardziej zaangażowanym w program państwem-adresatem, Partnerstwo nie cieszy się powodzeniem. Czy w chwili obecnej można temu zaradzić?
Myślę, że nie można. Natomiast do państw nad którymi Partnerstwo Wschodnie działa w sposób przyciągający, bo chociaż ich elity polityczne przeceniają jego znaczenie, to jednak fakt posiadania pozytywnej opinii społecznej też jest faktem politycznym, doliczyłbym tutaj obok Gruzji także Mołdawię. Jest to stosunkowo niewielki kraj, który w 2009 roku przeżył pewne prodemokratyczne zawirowania. Tam sytuacja nie jest jeszcze ustabilizowana i nadzieje, że unijna pomoc będzie na tyle dostateczna wciąż funkcjonują.
Ponadto, czteroipółmilionowa Mołdawia ma istotnego adwokata w postaci Rumunii będącej członkiem UE i drugim co do wielkości (po Polsce) państwem akcesyjnym. I choć w rankingu europejskim jest nisko, to w dalszym ciągu znacząco wpływa na Mołdawię. W pozostałych przypadkach, rzeczywiście Partnerstwo Wschodnie nie cieszy się popularnością. Chciałbym tu wskazać przede wszystkim na Ukrainę, która jak to opisał Zbigniew Brzeziński, jest państwem kluczowym. Wydawało się, że jednak posunie się na zachód, choć oferta pod jej adresem nie była dość atrakcyjna – w programie nie było jasnej oferty stowarzyszenia. Taka oferta została teraz stworzona ale wobec sprawy Tymoszenko zdaje się, że upadnie. Strefa Wolnego Handlu, której propozycja ze strony Unii faktycznie pod adresem Ukrainy padła w już roku 1994, została teraz przypomniana. Nie była to jednak wartość dodana. To było coś, co zostało już zaoferowane, tylko nie było wdrażane. Przekształcone teraz w Pogłębioną Strefę Wolnego Handlu, miejmy nadzieję, że zostanie wprowadzone. Podobnie, jak w kwestii stowarzyszenia sprawa Tymoszenko być może spowoduje powtórne załamanie się tego kursu.
Pomimo zakończenia technicznej części negocjacji stowarzyszeniowych z UE, wspólnota zwleka z zakończeniem procesu, stawiając kolejne warunki natury politycznej. Z kolei prezydent Janukowycz nie chce być „ubogim krewnym” i zwiększa dystans między stronami. Jakie scenariusze stowarzyszenia Ukrainy z Unią Europejską można przyjąć?
Myślę, że dojdzie podpisania tego porozumienia, jednak Unia wstrzyma proces jego ratyfikacji do czasu nie tylko zwolnienia Julii Tymoszenko (bo to za pewne nastąpi), ale do czasu zatarcia się kary. Stawką w grze nie jest to, czy była pani premier pozostanie w więzieniu, czy nie, ale to, czy będzie mogła spróbować odebrać władzę Janukowyczowi. Gdyby została zwolniona na bazie aktu łaski, a nie na bazie zatarcia kary, to wtedy oczywiście odebranie jej praw wyborczych na czas określony przez sąd mógłby ją wykluczyć z nadchodzących wyborów na Ukrainie – i o to faktycznie chodzi w praktyce politycznej. A zatem, zapewne gest w postaci zwolnienia pani premier z więzienia mógłby się spotkać z odpowiedzią ze strony Unii w postaci podpisania umowy stowarzyszeniowej, ale póki kara nie zostanie zatarta, nie będzie jej ratyfikacji. Ponadto może tak być, że kwestia stowarzyszenia w ogóle ulegnie zapomnieniu w obliczu potężnej katastrofy, jaką byłaby dezintegracja Strefy Euro czym musimy się liczyć. A przynajmniej z poważnymi perturbacjami, które będą przyciągały uwagę i nikt nie będzie miał czasu na rozważanie, co dalej z Ukrainą. Do tego dochodzi gra wewnętrzna na Ukrainie pomiędzy dwoma obozami. Pierwszy to Janukowycz, który jest emanacją Partii Regionów, która z kolei jest emanacją Klanu Donieckiego z Dmitro Firtaszem na czele. Ten ukraiński oligarcha, powiązany z przemysłem chemicznym, jest bardziej prorosyjski. Dla jego biznesu ceny gazu z Rosji są kluczowe. Jeśli Ukraina szłaby na Zachód z Unią, to musiałaby przyjąć podwyżkę cen, co bezpośrednio uderzyłoby w jego interesy.
Natomiast drugi, większy oligarcha, Rinat Achmetow związany jest z branżą metalurgiczną. I ten przemysł w sposób prosty jest konkurencyjny dla przemysłu rosyjskiego. I jego klan nie życzy sobie wejścia Ukrainy we wspólną strefę wolnego handlu z Rosją, bo przegrałby z silniejszą konkurencją. Gdyby Rosja rzeczywiście kontrolowała Ukrainę, to interesy Achmetowa uległyby zniszczeniu. Mamy więc na to wszystko nałożoną grę dwóch klanów, które życzą sobie faktycznie otwarcia rynku unijnego, nie życzą sobie jednak napływu inwestycji unijnych.
W dniach 6-7 października prezydent Francji, Nicolas Sarkozy odbył wizytę w rejon Kaukazu Południowego. Niektórzy komentatorzy uważają, że świadczy to o chęci wejścia przez Francję w rolę głównego gracza polityki unijnej w regionie. Jakie skutki mogą mieć tego typu działania dla efektywności programu Partnerstwa Wschodniego?
Myślę, że to nie będzie mało większych skutków. Rozstrzygającą siłą w tym zakresie są Stany Zjednoczone, albowiem tylko one dysponują prestiżem trzymającym Rosję z dala od kontroli tego regionu. Oczywiście nie może w tej roli zastąpić ich Francja. To nie jest tak, że Gruzini z pomocą francuskiego prestiżu wojskowego zmniejsza zagrożenie rosyjskiej ekspansji. W ogóle nie jest pewne czy ich powstrzymają, czy prestiż amerykański wystarczy. Tym bardziej francuski.
W swoim artykule „Okręt Flagowy, czy statek widmo?”, opublikowanym w marcowo-kwietniowym numerze Nowej Europy Wschodniej, nie artykułuje Pan większych oczekiwań wobec polskiej prezydencji wobec Partnerstwa Wschodniego. Teraz, gdy nasze przewodnictwo zmierza ku końcowi, warto pokusić się o podsumowanie działań rządu względem programu. Co nowego udało się nam uzyskać?
Jesteśmy w toku negocjacji stowarzyszeniowych z Ukrainą, ale nie jest to bezpośrednio związane z polską prezydencją, tylko z sytuacją na Ukrainie i w Unii. Tak naprawdę nie wiele mamy do zrobienia. Polska może tutaj uzmysławiać Niemcom, Francji czy mniejszym państwom, takim jak na przykład Holandia czy Dania albo państwa skandynawskie, które wysoko dzierżą sztandar wartości europejskich, że decyzja o odepchnięciu Ukrainy za sprawą Tymoszenko będzie polityczną decyzją o popchnięciu jej w ramiona Rosji. Przy czym dla tych państw nie musi to być rzecz odstraszająca. Uważam, że ani Niemcy, ani Francja nie są zainteresowane konfliktem politycznym z Rosją na temat przyszłości Ukrainy. Jeśli Rosja będzie wyraźnie demonstrowała swoją wolę podtrzymania tezy, że obszar postsowiecki jest obszarem jej wyłącznych wpływów, że nie będzie tolerowała innych wpływów, co jest wyraźnie zapisane w rosyjskich doktrynach bezpieczeństwa, to jakiekolwiek drastyczne zademonstrowanie tego przez Rosję będzie przyjęte przez i Francję i Niemcy jako sygnał do wycofania się i to zrobią. Sprawa Tymoszenko jest doskonałym pretekstem do tego, pod hasłem obrony wartości europejskich. Uważam, że w tym kierunku to pójdzie i nasza dyplomacja nie ma tutaj nic do zrobienia, szczególnie przy obecnym rządzie, który nie pójdzie przecież na konflikt z Niemcami czy z Francją. Tutaj jestem pesymistą i nie sądzę, aby dało się coś jeszcze zrobić.
Dziękuję za rozmowę.
Dr Przemysław Żurawski vel Grajewski jest adiunktem na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego oraz ekspertem Centrum Europejskiego w Natolinie. W latach 2005-2006 pracował w Parlamencie Europejskim, gdzie zajmował się monitorowaniem polityki wschodniej UE.