Aleksander Kobyłka: Tajwańskie władze w coraz większych tarapatach
Globalny kryzys rujnuje plan tajwańskiego prezydenta Ma Ying-jeou polegający na gospodarczym zbliżeniu z Chinami. Nie dość, że nie przynosi on zapowiadanych skutków, to coraz wyraźniej uwypukla podziały drzemiące w społeczeństwie.
Marsze protestacyjne, w których biorą udział setki tysięcy ludzi, starcia z policją, w których rannych zostaje ponad 200 osób, aresztowanie byłego prezydenta, który rozpoczyna głodówkę, oskarżając, że jego proces ma polityczne podłoże inspirowane z Pekinu – tak właśnie wyglądają realia tajwańskiej polityki w ostatnich tygodniach. Przypisywanie tego bałaganu na konto kryzysu nie wyjaśnia wszystkiego, jednak niewątpliwie odgrywa on decydującą rolę.
Plan był prosty. Ma Ying-jeou wygrał w marcu wybory prezydenckie głosząc program naprawy tajwańskiej gospodarki w oparciu o zbliżenie z Chinami. Wkrótce po objęciu stanowiska z impetem ruszyły zamrożone negocjacje dotyczące sytuacji w Cieśninie Tajwańskiej. Rozmowy oraz spotkania na coraz wyższym szczeblu doprowadziły ostatecznie do spektakularnej decyzji o otwarciu bezpośrednich połączeń lotniczych między wyspą a kontynentem.
To nic, że tylko w weekendy, z zezwoleniem na niewielką liczbę lotów, że tak naprawdę samoloty podobnie jak wcześniej musiały przelatywać nad Hongkongiem (jednak już bez międzylądowania), gdyż tajwańscy wojskowi nie zgodzili się na zaburzenie skanerów monitorujących sytuację nad Cieśniną, pilnujących czy przypadkiem nie zaczyna się chińska inwazja. Przełom został dokonany, otwarto drogę do dalszych porozumień, których celem było wsparcie tajwańskiej gospodarki borykającej się ze słabnącym wzrostem PKB, spadkiem inwestycji i eksportu oraz rosnącym bezrobociem. Chińscy turyści mieli przybywać tysiącami, zostawiając miliony dolarów stanowiących zastrzyk przyspieszający wzrost gospodarczy o 0,2-0,8 pkt. proc.
Oczywiście szybko pojawiły się głosy protestujących, skupionych wokół bardziej radykalnego skrzydła opozycyjnej Demokratycznej Partii Postępu. Początkowo nie były zbyt głośne, jednak w miarę jak do społeczeństwa dochodziła świadomość, że gospodarka nie zmieni się jak za dotknięciem magicznej różdżki, protesty przybierały na sile, a zarazem spadało poparcie dla prezydenta. To, że rozbudzone nadzieje wyborców szybko skonfrontowane są z twardą rzeczywistością, nie jest jednak nowym mechanizmem, dlatego Ma mógł kontynuować negocjacje, przygotowując się do kolejnych porozumień z Chinami.
Plany prezydenta pokrzyżował globalny kryzys, który rzecz jasna nie ominął również Tajwanu. W jego wyniku tegoroczny wzrost gospodarczy spadnie co najmniej poniżej 2 proc., wobec 5,7 proc. w ubiegłym roku. Bezrobocie nadal zwiększa się osiągając w październiku prawie 4,5 proc. – wynik wysoki jak na tajwańskie realia. Chińscy turyści ograniczyli przyjazdy, zakładany strumień pieniędzy nie popłynął. Jednym słowem, kryzys spowodował, że w świadomości społecznej, działania Ma nie tylko nie przyniosły pozytywnych skutków, ale za jego rządów doszło do zdecydowanego pogorszenia sytuacji gospodarczej. To błyskawicznie znalazło odbicie w sondażach, redukując poparcie dla prezydenta do zaledwie 25-30 proc.
Była to również woda na młyn dla opozycyjnego DPP, które z rosnącym zaangażowaniem zaczęło oskarżać Ma o fiasko prowadzonej polityki oraz uległość wobec Chin, która ostatecznie doprowadzi do utraty suwerenności wyspy. Z każdym tygodniem, wraz z kolejnymi oskarżeniami o „sprzedawanie się Chinom” coraz bardziej aktywni stawali się zwolennicy niepodległości Tajwanu, a także Ci, którzy protestowali przeciw zbyt uległej polityce Kuomintangu.
Wobec takich nastrojów trudno dziwić się, że kiedy na wyspę przybył Chen Yunlin, szef chińskiej agencji rządowej zajmującej się stosunkami z Tajwanem, aby podpisać kolejne przełomowe porozumienie dotyczące m.in. uruchomienia bezpośrednich połączeń towarowych oraz poszerzenia zakresu lotniczych, został on przywitany przez dziesiątki tysięcy demonstrantów. Napięcie w trakcie pięciodniowej wizyty urosło do tego stopnia, że protesty zakończyły się starciami z policją, w których rannych zostało ponad 200 osób.
Gdyby nie te nastroje, być może Chen Shui-bian, były prezydent Tajwanu aresztowany pod zarzutami korupcji, nie zdecydowałby się na oskarżenie władz o wplątanie go w polityczny proces inspirowany z Pekinu. Zarzuty korupcyjne ciągną się za Chenem od lat i pośrednio doprowadziły do przegranej DPP w wyborach parlamentarnych i prezydenckich, jednak pomimo tego, zdecydował się on na przedstawienie się jako ofiary złożonej Pekinowi w imię zachodzącego pojednania.
Ponieważ globalny kryzys finansowy dopiero zaczął przenosić się do realnej gospodarki, sytuacja prezydenta Ma nie wygląda zbyt różowo. Rezygnacja z polityki zbliżania z Chinami oznaczałaby dla niego i całego Kuomintangu porażkę na całej linii. Wycofanie się z jednego z podstawowych punktów programu politycznego i gospodarczego mogłoby w ostatecznym rozrachunku doprowadzić nawet do przedwczesnych wyborów. Z tego względu nie należy oczekiwać, że takie działania zostaną podjęte, zwłaszcza, że administracja Ma już negocjuje kolejną falę porozumień, które tym razem dotyczą deregulacji w systemie finansowym, m.in. pozwalając chińskim bankom na otwieranie swoich oddziałów na Tajwanie.
Z drugiej strony pozostawanie przy obecnej polityce oznacza pogłębianie rysującego się kryzysu. Wyborcy Kuomintangu wciąż będą zawiedzeni obecną sytuacją, natomiast coraz wyraźniej uwypuklać się będą podziały drzemiące w tajwańskim społeczeństwie. Już teraz protesty przybierają na sile, są coraz bardziej radykalne i łatwo sobie wyobrazić ich eskalację. Zwłaszcza, że część społeczeństwa obawia się, że posiadający trzy czwarte miejsc w parlamencie oraz stanowisko prezydenta Kuomintang powraca do nie tak dawno porzuconej tradycji rządów jednej partii. Tajwańska demokracja jest bardzo młoda, a zatem nie ma ani do końca wypracowanych mechanizmów kontroli władzy przez opozycję, ani tradycji rozwiązywania społecznych sporów w sposób wyłącznie pokojowy. A ponieważ dla sporej części społeczeństwa zbliżenie z Chinami jest równoznaczne z utratą suwerenności i groźbą „wchłonięcia” przez Pekin, radykalne rozwiązania są niewykluczone.
Jaki jest zatem ratunek dla rządzących? Przed wyborami Ma zaproponował wyborcom ambitny program zwany „633” – 6-proc. wzrost gospodarczy, 3-proc. bezrobocie oraz wynoszący 30 tys. dol dochód per capita w 2012 roku. Jedynie zbliżenie się do tych wskaźników może pomóc w utrzymaniu rządów. Wiele oczywiście zależy od głębokości i czasu trwania światowego kryzysu. Jednocześnie właśnie ze względu na kryzys, polityka zbliżania z Chinami może być niewystarczająca. Ma musi wzbogacić ją o nowe elementy, które pozwolą na wydźwignięcie gospodarki z tarapatów. Konieczne będzie zarówno pobudzanie popytu wewnętrznego, jak i inwestycje w kapitał ludzki, które pozwolą wyspie podążyć drogą specjalizacji w wysokich, bardzo nowoczesnych technologiach. Bez gospodarczych sukcesów, Ma zostanie powiązany jedynie z naiwnymi ustępstwami na rzecz Chin.
A co na to wszystko Pekin? Na krótką metę będzie musiał przełknąć coraz głośniej wyrażane nastroje „antychińskie”. Jednak w długim okresie, każde kolejne porozumienie zacieśnia więzy między wyspą a kontynentem. A zatem pozostaje mu tylko cierpliwie czekać.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora.