Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Krzysztof Głowacki: Przeprowadzki

Krzysztof Głowacki: Przeprowadzki


01 październik 2009
A A A

Sample Image

Jemen staje się nową siedzibą siatki Usamy Ibn Ladina. Przenosin terrorystów obawiają się też rządy Tadżykistanu, Kirgizji i Uzbekistanu.

O nowej enklawie wahabitów już w kwietniu mówił generał David Petraeus, dowódca wojsk amerykańskich na Bliskim i Środkowym Wschodzie. W połowie czerwca szef CIA Leon Panetta potwierdził obawy  Petraeusa. Wtórował mu admirał Eric Olson, dowódca amerykańskich sił specjalnych: „W Pakistanie i Afganistanie dla terrorystów robi się coraz bardziej gorąco, dlatego muszą sobie szukać nowych siedzib”.

Faktycznie terroryści na obecnym teatrze działań mają ograniczone pole manewru. Potwierdza to sama organizacja Usamy Ibn Ladina. W opublikowanym na jednej z używanych przez terrorystów stron internetowych dokumencie („Przewodnik prawny na temat muzułmańskich szpiegów”) wypunktowano największe bolączki terrorystów. Abu Jahja al-Libi, jeden z głównych przywódców Al-Kaidy, skupia się przede wszystkim na opisie sytuacji na pakistańsko-afgańskim pograniczu i amerykańskich nalotach na te tereny. Na pierwszy ogień idą sami członkowie Al-Kaidy, którym autor zarzuca, że lekkomyślnie pozwolili, aby w ich szeregach pojawili się szpiedzy. Według Libiego, to oni dostarczają Amerykanom informacje o obozach oraz kryjówkach organizacji i pozwolili Amerykanom na wielką kampanię bombową z udziałem bezzałogowych statków powietrznych, które, jak czytamy w opracowaniu, „sparaliżowały dowództwo Al-Kaidy”.

Początek końca

Zdaniem ekspertów od terroryzmu, niezwykły jest pełen zmartwienia ton publikacji. „Jeszcze nigdy nie spotkałem się z tym, żeby dowódcy Al-Kaidy używali takiego języka. Do tej pory wypowiadali się niemal wyłącznie triumfująco”, dziwi się Daniel Lev z Middle East Media Research Institute. Z kolei Tom McInerny, emerytowany generał i analityk wojskowy telewizji FOX News, nazywa ten dokument kopalnią złota i uważa, że dowodzi on skuteczności pakistańskiej kampanii: „Siły powietrzne śmiertelnie przerażają terrorystów, ponieważ panicznie boją się oni bezzałogowców, bombowców i myśliwców. Taki paranoiczny strach przed ukrytym wrogiem może doprowadzić do czystek w ramach organizacji i jej dalszego osłabienia. Sądzę, że ta książka świadczy o początku ich końca”.

Być może faktycznie obserwujemy schyłek Al-Kaidy, ale tylko w Iraku i Afganistanie. Do ostatecznej klęski wahabitów Usamy Ibn Ladina jeszcze daleka droga. W czerwcu terroryści w Jemenie udowodnili, że jest się czego bać. Porwali i bestialsko zamordowali grupę cudzoziemców, głównie lekarzy, którzy charytatywnie pracowali w szpitalu. Wśród zamordowanych było kilka kobiet i troje dzieci. Wcześniej porwania  cudzoziemców przez szyickich rebeliantów w Jemenie nie należały do rzadkości, ale ofiarom zwykle nie działa się krzywda i były zwalniane po wpłaceniu okupu. Dlatego tym razem sami Jemeńczycy nie mieli wątpliwości, kto stoi za porwaniem. Przywódcy plemion z miejscowości, w której doszło do tragedii, natychmiast ogłosili, że za wydarzenia te odpowiada Al-Kaida.

Chociaż władze w Sanie upierają się, że bezlitośnie zwalczają terroryzm, w 2006 roku skompromitowały się, pozwoliły na ucieczkę 23 groźnych terrorystów z więzienia w stolicy kraju. W grupie, która uciekła wykopanym 300-metrowym tunelem, byli między innymi główni organizatorzy zamachu na amerykański niszczyciel „Cole” z 2000 roku, w którym zginęło 17 marynarzy. To właśnie jeden z uciekinierów, 33-letni Nasir al-Wuhajszi, były sekretarz Ibn Ladina, w 2007 roku został ogłoszony „nowym emirem Al-Kaidy na Półwyspie Arabskim” i zapowiedział, że odtąd terroryści z Jemenu i Arabii Saudyjskiej będą ramię w ramię prowadzić dżihad pod jego przywództwem. Kompletowanie miejscowego kierownictwa zakończyło się na początku tego roku, kiedy zwolniony po sześciu latach odsiadki z Guantanamo Saudyjczyk Said Ali Al-Szihri niespodziewanie pojawił się w Jemenie jako zastępca Wuhajsziego.

Wybranie nowego obszaru działań wiąże się z kilkoma czynnikami. Jedną z przyczyn jest łatwość, z jaką można wydostać się z jemeńskiego więzienia. Ostatniej zimy władze zwolniły z zakładów karnych 170 byłych członków Al-Kaidy tylko dlatego, że podobno przeszli oni program resocjalizacji i obiecali zerwać z terroryzmem. Innym powodem jest położenie geograficzne, czyli bezpieczne i łatwe połączenie między Jemenem a Arabią Saudyjską. Oba kraje mają długą górską i słabo strzeżoną granicę, którą co roku nielegalnie przekraczają tysiące ludzi. Ponadto Jemen to najbiedniejszy kraj arabski rządzony przez prezydenta dyktatora i skłócony rząd z silnie zakorzenionym systemem plemiennym, od lat borykający się z szyicką rebelią na północy oraz separatystami na południu. Członkami Al-Kaidy w Jemenie są nie tylko przyjezdni. Wśród samych Jemeńczyków nie brakuje chętnych do wstąpienia w szeregi organizacji. To oni byli kiedyś drugą po Saudyjczykach największą grupą mudżahedinów walczących w Afganistanie z sowieckimi wojskami. Po amerykańskiej inwazji w 2003 roku stali się jedną z najliczniejszych grup przyjeżdżających na dżihad do Iraku, a dzisiaj stanowią połowę wszystkich pozostałych więźniów w Guantanamo.

Powrót do korzeni

Jemen nie jest jedynym miejscem, w którym następuje reaktywacja Al-Kaidy. Sprzymierzeni z talibami mudżahedini uciekają z Afganistanu i Pakistanu także do doliny Fergany, podzielonej pomiędzy Uzbekistan, Kirgizję i Tadżykistan. Obszar ten w latach dziewięćdziesiątych stał się kolebką środkowoazjatyckich mudżahedinów. Buntownicy odrzucili świeckie tyranie byłych komunistycznych sekretarzy, którzy poogłaszali się prezydentami niepodległych państw, i szukali ratunku w odkrywanym na nowo islamie.

W 1992 roku w Tadżykistanie doszło do muzułmańskiej rewolucji, a potem wojny domowej – zginęło w niej 100 tysięcy ludzi. Pokonani muzułmańscy partyzanci uciekli do Afganistanu. Taki sam los spotkał zwolenników Muzułmańskiego Ruchu Uzbekistanu, który zamierzał zbrojnie obalić tyrana z Taszkentu. „Zbiedzy” trafiali pod opiekę zaprzyjaźnionych watażków i komendantów. Tadżycy trafili pod rozkazy Ahmada Szaha Massuda, Uzbecy – do wodza afgańskich Uzbeków Abdula Raszida Dostuma.

Gdy władzę w Afganistanie przejęli talibowie, mudżahedini z poradzieckiej Azji Środkowej sprzymierzyli się z jednookim emirem mułłą Omarem i jego gośćmi z Al-Kaidy. Tahir Jułdaszew, polityczny przywódca Muzułmańskiego Ruchu Uzbekistanu, został jednym z zastępców Saudyjczyka, a Dżuma Namangani jednym z najważniejszych dowódców wojskowych. Po inwazji Amerykanów na Afganistan jesienią 2001 roku środkowoazjatyccy mudżahedini uciekli wraz z talibami do Pakistanu. Wielka ofensywa, rozpoczęta pod koniec kwietnia przez pakistańskie wojsko na pasztuńskich ziemiach, sprawiła, że wahabici znaleźli się w potrzasku. Wyparci z Malakandu wycofali się do Waziristanu Północnego i Południowego, ale i tam pociągnęło za nimi wojsko. Po afgańskiej stronie granicy wielką obławę na partyzantów rozpoczęli też Amerykanie, którzy wysłali do Afganistanu dodatkowe tysiące żołnierzy. Wzięci w dwa ognie mudżahedini zdecydowali, że łatwiej będzie im przetrwać, jeżeli wrócą w rodzinne strony.

Odradzanie zła

W dolinie Fergany przybyłych partyzantów zauważono już pod koniec maja. Kilkudziesięcioosobowy oddział zaatakował posterunek policji w miasteczku Chanabad na granicy Kirgizji z Uzbekistanem. Następnego dnia zamachowiec samobójca zabił kilka osób w uzbeckim Andiżanie, gdzie kilka lat temu wojsko utopiło we krwi antyrządowe powstanie. Władze w Taszkencie natychmiast ogłosiły stan pogotowia. Na granicę z Kirgizją wysłano wojsko, a dla pewności na pograniczu ustawiono też pola minowe.

W 1999 i 2000 roku uzbeccy mudżahedini przekradali się już z Afganistanu i Pakistanu, by wywołać zbrojne powstanie przeciwko prezydentowi Islamowi Karimowowi. W 2004 roku dokonali zamachów w Bucharze, a także przed ambasadami USA i Izraela w Taszkencie. Teraz, zatrzymani na granicy z Uzbekistanem, zawrócili do Kirgizji. W efekcie, od połowy czerwca nieustannie dochodzi do strzelanin w okolicach miast Dżalalabad, Uzgen i Osz. Sprawy przybrały na tyle poważny obrót, że kirgiski prezydent Kurmanbek  Bakijew postanowił podzielić się z rodakami swoimi obawami: „Jeśli partyzanci zostaną przyciśnięci w Afganistanie i Pakistanie, to dokąd będą uciekać? Niech Najwyższy ma nas pod opieką, ale boję się, że ruszą do Tadżykistanu, Kirgizji i Uzbekistanu”. Jego słowa okazały się prorocze. Parę dni po tym wystąpieniu zatrzymano 18 bojowników powiązanych z Al-Kaidą. Obecnie w Kirgistanie panuje psychoza strachu. Do tego stopnia, że rząd w Biszkeku rozpoczął z Moskwą rozmowy na temat utworzenia na terytorium republiki szkoleniowego centrum antyterrorystycznego.

Zagrożenie islamskim fundamentalizmem dostrzega także Tadżykistan. Rząd z Duszanbe jest zaniepokojony pogłoskami, że w dolinie Raszt wraz z setką ludzi pojawił się mułła Abdullah ukrywający się ostatnio w Afganistanie. To jedyny z muzułmańskich komendantów partyzanckich, który w latach dziewięćdziesiątych odmówił pogodzenia się z komunistycznymi władzami i nigdy nie złożył broni.

Jak pokazały ostatnie tygodnie, obawy rządu w Duszanbe są w pełni uzasadnione. Pod koniec lipca w tawildarskim rejonie na wschodzie kraju grupa uzbrojonych mężczyzn napadła na posterunek Gwardii Narodowej. Tadżyckie MSW i Komitet Bezpieczeństwa Narodowego utrzymują, że ataku dokonali bojownicy z grupy Negmata Azizowa powiązanej z Islamskim Ruchem Uzbekistanu. Gdybyśmy więc szukali współczesnej „osi zła” to można ją narysować od Jemenu na skraju Bliskiego Wschodu, aż po Azję Środkową.

Artykuł ukazał się w Polska Zbrojna . Przedruk za zgodą Redakcji

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.