Robert Czulda: Klimat - nasz wróg
- Robert Czulda, Polska Zbrojna
O ociepleniu klimatu, podnoszeniu poziomu mórz i emisji dwutlenku węgla coraz częściej dyskutują wojskowi.
Choć ciągle nie ma zgody w wielu kwestiach dotyczących globalnego ocieplenia (wpływ człowieka, udział dwutlenku węgla), to ostatnimi laty problem przykuwa coraz większą uwagę specjalistów od bezpieczeństwa narodowego. Pierwsze raporty łączące zmiany klimatu z tym obszarem działalności państwa powstały w latach siedemdziesiątych z inicjatywy CIA. Co ciekawe, straszono wtedy nową epoką lodowcową.
Dopiero pod koniec lat dziewięćdziesiątych do zagadnienia zaczęto przywiązywać większą wagę. Pierwszy wojskowy raport powstał w 2003 roku – zaprezentował go Pentagon. Dokument miał niezwykle negatywny wydźwięk. Temat podchwyciła prasa i straszyła czytelników falami głodu, niepokojami społecznymi, a nawet wojną atomową. Brytyjskie gazety pisały nawet, że w ciągu 20 lat w Wielkiej Brytanii klimat zmieni się na syberyjski.
Administracja George’a W. Busha podeszła do sprawy z dystansem i nie przychyliła się do tezy, że to człowiek jest odpowiedzialny za ocieplenie klimatu. Mimo to polecono Departamentowi Obrony przygotowanie planu na wypadek „śmiercionośnej pandemii lub innych katastrof naturalnych”.
W 2007 roku organizacja naukowo-badawcza finansowana przez amerykańską marynarkę wojenną wydała własny raport (opracowany w dużej mierze z udziałem emerytowanych generałów i admirałów). Wniosek brzmiał: „zmiany klimatyczne mogą działać jako czynnik zwiększający niestabilność w najbardziej niespokojnych regionach świata”. W tym samym okresie Rada Bezpieczeństwa ONZ pierwszy raz w historii dyskutowała nad wpływem klimatu na światowy ład i pokój.
Wojsko na biegunie
Najbardziej rozpowszechniona obecnie teoria głosi, że następuje globalne ocieplenie wywołane emisją gazów cieplarnianych (głównie dwutlenku węgla) przez człowieka. Modele klimatyczne IPCC (Międzyrządowy Zespół do spraw Zmian Klimatu) zakładają, że w tym stuleciu temperatura może podnieść się o 1,1–6,4 stopnia Celsjusza. W praktyce może to wywołać liczne konsekwencje dla bezpieczeństwa. „Globalne ocieplenie tworzy nowe źródła przemocy, przyczynia się do głodu, zwiększa istniejące napięcia związane ze zdobywaniem pożywienia, wody i ziemi”, uważa niemiecki psychosocjolog Harald Wezer.
Gdyby klimat faktycznie ocieplił się, lody w okolicach bieguna północnego mogłyby stopnieć, co miałoby dwie konsekwencje. Jedną jest zwiększenie dostępności obszarów dla statków i okrętów. Jako pierwszy poruszył ten problem oceanograf Roger Revelle, który w 1956 roku zeznawał przed Kongresem. Ostrzegał, że żegluga po Oceanie Arktycznym może stać się łatwa, co sprawiłoby, iż Związek Sowiecki mógłby rozwinąć marynarkę wojenną i zagrozić Stanom Zjednoczonym. Obecnie takiego zagrożenia nie ma, ale jest inne – zmniejszenie się pokryw lodowych w porach letnich uwolniłoby olbrzymie zapasy gazu ziemnego i ropy naftowej. Już teraz takie państwa, jak Norwegia, Rosja, Kanada, Islandia i Stany Zjednoczone rozpoczynają ekspansję na biegunie. Na razie gospodarczą, choć były sekretarz generalny NATO Jaap de Hoop Scheffer z niepokojem prognozował niedawno, że obecność żołnierzy na biegunie północnym to tylko kwestia czasu. Mimo że lodowce wciąż istnieją, Kanada i Stany Zjednoczone rozpoczęły spór o status prawny Przejścia Północno-Zachodniego.
Druga konsekwencja jest dużo bardziej katastroficzna. Dotyczy podnoszącego się poziomu mórz i oceanów. Globalne ocieplenie, powodując topnienie lodowców, prowadzi do zwiększania się objętości wody. Według różnych analiz, do końca stulecia poziom wód może podnieść się o 1,5 metra (niektórzy przewidują nawet sześć metrów, choć IPCC mówi o 20–60 centymetrach). Wyginie wtedy wiele gatunków zwierząt i roślin oraz prawdopodobnie wybuchną różne epidemie.
Najbardziej niepokojąca jest możliwość pojawienia się tak zwanych uchodźców klimatycznych, którzy będą musieli opuścić swoje miejsca zamieszkania z powodu ich zalania. Już za 40 lat z powierzchni Ziemi zniknie pacyficzne państewko Tuvalu. Na liście potencjalnych ofiar klimatu znajdują się mieszkańcy Kiribati, Wysp Marshalla i Malediwów. Zagrożony jest 200-kilometrowy pas Adriatyku od Triestu po Rawennę. Z dekady na dekadę Wenecja jest zalewana coraz częściej – sto lat temu 10 razy rocznie, obecnie 60 razy.
Problem dotknie dwóch milionów mieszkańców Nowego Jorku, wody podnoszą się tam bowiem dwa razy szybciej niż w XIX wieku. Zagrożona jest Wielka Brytania, a szczególnie Londyn, gdzie podtopienia zdarzają się coraz częściej. A co mają powiedzieć Holendrzy, którzy od dziesiątków lat podejmują desperackie próby powstrzymania wdzierającego się w głąb kraju morza? Jeśli jego poziom podniesie się o metr, jedna trzecia obszaru państwa – razem z Amsterdamem i Rotterdamem – znajdzie się pod wodą. W strefie zagrożenia żyją 43 miliony mieszkańców Wietnamu, 135 milionów Bangladeszu oraz Indii, a także dziesiątki milionów w Chinach. Byłaby to więc największa katastrofa humanitarna w historii ludzkości.
Marzenie Ibn Ladena
Nawet jeśli teoria o globalnym ociepleniu jest fałszywa, trudno nie zauważyć, że obecny klimat w coraz większym stopniu wpływa na bezpieczeństwo narodowe. Każdego roku różne części świata doświadczają kataklizmów, takich jak tsunami, gwałtowne powodzie, nagłe susze, huragany i tornada. Choć zdarzały się wcześniej, to obecnie przynoszą więcej szkód i ofiar. W samym tylko 2003 roku 10 tysięcy osób umarło w Europie z powodu fali upałów. Huragan Katrina, który uderzył w Nowym Orleanie (w 2005 roku), spowodował na amerykańskiej ziemi więcej szkód niż wszyscy terroryści razem wzięci. Straty wyniosły 80 miliardów dolarów, niemal dwa tysiące osób zginęło, a bez dachu nad głową pozostało ponad 250 tysięcy. Trzeba było zmobilizować aż 70 tysięcy żołnierzy, bo w mieście zapanował chaos. Na długi czas lokalna infrastruktura, między innymi związana z przemysłem energetycznym o strategicznym znaczeniu, została sparaliżowana. Usama Ibn Ladin mógłby jedynie marzyć o przeprowadzeniu ataku w takiej skali.
Wzrastająca liczba ekstremalnych zjawisk przekłada się bezpośrednio na siły zbrojne i to w stopniu dużo większym niż w przeszłości. W dłuższej perspektywie wymusza to rozwijanie zdolności do prowadzenia operacji innych niż wojna. W nadchodzących dekadach wojsko prawdopodobnie będzie częściej zaangażowane w akcje ratunkowe, poszukiwawcze i humanitarne niż w działania zbrojne sensu stricto. Żołnierze będą musieli transportować leki i żywność – w dużych ilościach, szybko i na duże odległości. Polska, jako członek ONZ, UE i NATO, również będzie zaangażowana w tego rodzaju operacje.
Artykuł ukazał się w Polska Zbrojna . Przedruk za zgodą Redakcji.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.