Anna Jórasz: Do trzech razy sztuka?
Najpierw wizyta w Londynie, później „francusko-niemiecki” szczyt NATO, a na koniec Praga. Nieformalny szczyt UE-USA był trzecim w ramach europejskiego tournee Baracka Obamy i gdyby nie próby rakietowe Korei Północnej, nie byłoby chyba szans na żaden konkret.
Czeska doba Obamy zaczęła się od afery rozdmuchanej zwyczajowo przez media, a mianowicie kontrowersji wokół spotkania amerykańskiej pary prezydenckiej z czeskimi politykami, a raczej unikania tegoż, co w zasadzie żadnym zaskoczeniem być nie powinno. Według amerykańskiej prasy trudno się dziwić, że prezydent zamierzał spędzić wieczór z żoną niż eurosceptycznym czeskim prezydentem i zdymisjonowanym niedawno premierem. Toteż dziwić się przestańmy.
Co do samego szczytu, ciężko pokusić się o jego pozytywną merytoryczną ocenę. Część towarzystwa spotkała się już po raz trzeci w przeciągu ostatnich kilku dni, więc może nie powinniśmy krytykować za to, że nie mieli o czym rozmawiać i chęci do podejmowania jakichkolwiek decyzji też nie przejawiali. Z drugiej strony szczyt zorganizować wypadało, bo nowy prezydent oficjalnie nie miał jeszcze okazji do spotkania się ze wszystkimi przywódcami państw unijnych, a ponieważ był akurat przejazdem w Europie, sposobność taka się nadarzyła. Jeśli zaś chodzi o zapowiadane nowe jakościowe otwarcie w stosunkach transatlantyckich, jeszcze trochę musimy poczekać, gdyż poza wymiar politycznie poprawnych deklaracji tym razem nie wykroczono.
Dyżurnych tematów było wprawdzie sporo, ale ponieważ nowymi nie były, żaden na dłużej nie przykuł niczyjej uwagi. Zacieśnienie wzajemnych relacji, budowa tarczy rakietowej, bezpieczeństwo energetyczne, współpraca gospodarcza, walka ze zmianami klimatycznymi, wspólna polityka wobec Rosji, Iranu, Afganistanu i... apel o przyjęcie Turcji. Wyliczać można długo, ale od razu rzuca się w oczy niepasujący do całości element, a mianowicie postulat członkostwa Turcji w UE. Powiedzmy, że Obama chciał przygotować podłoże dla ostatniej „europejskiej” wizyty, która ma mieć miejsce właśnie w tym kraju. Z takiego punktu wyszli przywódcy unijni, tematu nazbyt nie rozwijając.
Również rozmowy o walce ze zmianami klimatycznymi, nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Wprawdzie zbieżności dostrzeżono, ale na tym poprzestano, jako że cele UE dotyczące redukcji CO2 o 20 proc. do 2020 roku nie są na razie do przyjęcia dla USA. Prawdę mówiąc, nie są do przyjęcia również dla wielu państw unijnych, ale o tym już rozmawiano. Wielokrotnie.
Jak każe polska tradycja, burza i atak politycznej schizofrenii w czasie ważnych wydarzeń międzynarodowych miały miejsce i tym razem - teraz polityka trzeciego krzesła wzbogacona została o kłótnię wokół postawy polskiego prezydenta w czasie szczytu NATO. W nieco innej, rodzinnej wręcz atmosferze odbyło się popołudniowe spotkanie „w sześć oczu” (nie licząc tłumacza), podczas którego amerykański prezydent nazwał stosunki z Polską jednym z najsilniejszych na świecie związków, a na dowód ciepłych uczuć wspomniał też o polskich znajomych w Chicago. I potwierdził chęć wizyty w naszym kraju, toteż wszyscy się wzruszyliśmy. Nic to, że daty nadal nie znamy.
Podczas spotkania podobno poruszono wszystkie sprawy uznane za najistotniejsze – dotyczące instalacji tarczy antyrakietowej w Polsce, rozlokowania (raczej ozdobnych) antybalistycznych systemów "Patriot" i zagadnień związanych z ochroną klimatu. Konkrety? Obama zaproponował Polsce utworzenie wspólnego zespołu ekspertów, który pomoże stworzyć wspólne stanowisko przed szczytem klimatycznym w Kopenhadze - chodzą słuchy, że aspirujemy do roli współliderów. I na tym koniec. Dalsze szczegóły pozostaną tajemnicą, tyle dowiedzieliśmy się z ekspresowej konferencji prasowej, z której panowie prezydent i premier wyszli, nie odpowiadając na pytania dziennikarzy. Zresztą może rzeczywiście więcej nie zostało powiedziane, bo spotkanie do najdłuższych nie należało, a pewną jego część trzeba odliczyć na pracę tłumacza.
Podsumowując zdarzenia praskiego popołudnia, stwierdzić można, że Stany Zjednoczone Ameryki (niekoniecznie północnej) nadal traktują Unię jako skomplikowaną biurokratyczną machinę i decydują się raczej na rozwój kontaktów bilateralnych z jej członkami, przy okazji - mniej lub bardziej przypadkiem - antagonizując ich stanowiska.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.