Anna Jórasz: Socrates wielkim filozofem? (komentarz)
Czyniąc z kwestii podpisania nowego traktatu absolutny priorytet obecnej prezydencji, premier Jose Socrates, wiedział, co robi. Teraz, kiedy słowo stało się długooczekiwanym traktatem, Europa ogłosiła sukces Unii i Portugalii. Z naciskiem na tą ostatnią.
Jakkolwiek Traktat przyjęty został z mniej lub bardziej okazywanym entuzjazmem, sam fakt, że doszło do jego podpisania jednoznacznie wskazuje na sukces Portugalii. Była to jednak kwestia jedynie techniki, a nie wirtuozerii. Mechaniczne, ale sukcesywne wykonanie mandatu z niewielkimi zmianami jak przystąpienie Polski do protokołu brytyjskiego czy dodatkowy eurodeputowany dla Włochów, oznacza jednak wykonanie zadania.
Od początku było jasne, że prezydencja portugalska będzie miała dwa wymiary – ten oficjalny, stricte unijny i drugi - bardziej ambicjonalny, rzec by można narodowy. Przejmując przewodnictwo po Niemcach, Portugalczycy musieli dowieść, jeśli nie siły politycznej, to przynajmniej sprawności organizacyjnej. Tym bardziej, że poprzednie półrocze przebiegało pod znakiem nerwowych negocjacji mandatu na konferencję międzyrządową, co jednoznacznie wyrażało powątpiewanie w zdolności Portugalii.
Ponieważ Socrates od początku zastrzegał, że głównym zadaniem tej prezydencji będzie ścisłe wykonywanie postanowień przyjętego na czerwcowym szczycie mandatu, nie powinno dziwić, że polskie roszczenia zostały pominięte. Z drugiej strony czytelny był też komunikat portugalskiego premiera – nie chcę zaczynać tej wojny od nowa, bo w ten sposób na brukselskich polach Unia może się wykrwawić. Co racja to racja. Ale przy okazji wymowna (choć zapewne niezamierzona) deklaracja własnej pozycji międzynarodowej. Samokrytyka rzecz cenna, ale niekoniecznie w polityce i nie w takim momencie.
Szczęśliwie dla Portugalczyków swoistą wojenkę dyplomatyczną państwa członkowskie stoczyły więc za czasów prezydencji niemieckiej. I dobrze, bo trzeba było silnego przywództwa. Cokolwiek by nie mówić o mniej lub bardziej kontrowersyjnych aspektach polityki kanclerz Merkel, bez sukcesywnego dążenia do wypracowania mandatu Unia tkwiłaby w głębokim impasie, a Portugalia niewiele by tu mogła zdziałać. Tym bardziej później Słowenia. Portugalii pozostało więc doprowadzenie do ostatecznego podpisania traktatu reformującego, który przewrotnie nazwać by można pokojowym. A tak całkiem oficjalnie – Lizbońskim. I choć wiadomo, że nazwa nie świadczy o mocy prawnej dokumentu, dowodzi jednak o sukcesie politycznym obecnego przewodnictwa.
Mimo że w kwestii Traktatu (poza nazwą) Portugalia nic nowego nie wymyśliła, nie można jej jednak posądzić o całkowity brak inwencji twórczej – zdołała bowiem przyspieszyć rozszerzenie strefy Schengen oraz negocjacje z państwami bałkańskimi, zdobyła uznanie (co prawda nie wszyskich) dzięki inicjatywie Europejskiego Dnia Przeciwko Karze Śmierci.
Nie zaszkodziło również trochę sentymentu do mocarstwowej przeszłości kolonialnej w postaci wzmocnienia współpracy z Brazylią i Afryką. Wznowienie kontaktów z Afryką, które miało być znakiem firmowym tej prezydencji, ostatecznie przynajmniej w kwestii gospodarczej zakończyło się fiaskiem. Poza tym Socrates został przelicytowany przez brytyjskiego ministra spraw zagranicznych, Davida Milibanda, który napomknął o możliwości członkostwa w UE państw północnoafrykańskich. Pożyjemy (raczej długo?), zobaczymy… Jednakże na to Portugalczycy nie wpadli.
Nawet w kwestii śródziemnomorskiej wyprzedziła Portugalię Francja, zapowiadając powołanie w przyszłym roku Unii Śródziemnomorskiej, która docelowo mogłaby się sfederować z UE. Kto by pomyślał?
Portugalski premier dwoił się i troił – był wszędzie od USA po Indie i Nową Zelandię, rozmawiał ze wszystkimi, ale jednak nie o wszystkim. I nie chodzi tu tylko o odrzucenie możliwości renegocjacji postanowień mandatu co do sposobu głosowania w Radzie UE. Portugalia potknęła się na sprawie tureckiej, opowiadając się za jej członkostwem w UE, nie zważając na zdanie Francji i samych Turków, którzy obecnie jedynie w 51 proc. popierają jeszcze ideę członkostwa. Może w takim tempie za jakieś pół roku (nomen omen za prezydencji francuskiej?) chęć akcesu stanie się całkowicie nieaktualna? Tymczasem zbędne spekulacje.
Portugalczycy zapowiedzieli, że nie będą pouczać Rosji. I bynajmniej nie był to głos pewnego swej pozycji równorzędnego partnera, jakim z pewnością były pół roku wcześniej Niemcy - skoro nie udało się Merkel w Samarze dlaczego miałoby się udać Portugalczykom w Mafrze? Sprawa Kosowa, program atomowy Iranu, unijna polityka energetyczna, kwestia tarczy antyrakietowej (porównywana przez Putina do kryzysu kubańskiego) nie ułatwiają zadania a Portugalia większej kreatywności w poszukiwaniu kompromisu nie wykazała.
Mimo wszystko już po raz trzeci potwierdziło się, że Portugalia ma szczęście do przełomowych momentów. Poprzednie prezydencje naznaczone zostały podpisaniem Traktatu z Maastricht (1992), powstaniem Strategii Lizbońskiej (2000), obecna natomiast – nowym Traktatem, poszerzeniem strefy Schengen, a także włączeniem do strefy euro Malty i Cypru. Brzmi dobitnie i trzeba by się było naprawdę postarać, by znaleźć drugi tak zasłużony dla idei wspólnej Europy kraj...
A tak już całkiem poważnie - Portugalczycy to sprawni organizatorzy, którzy sprostali stawianym im wymaganiom, wypełniając krok po kroku plan wypracowany wcześniej. Cokolwiek by nie mówiono na temat innych aspektów tej prezydencji i tak będzie ona oceniania z perspektywy Traktatu Lizbońskiego. I to wystarczy, by w przyszłości mówić o sukcesie. Socrates obrał więc właściwą metodę działania. W gruncie rzeczy nie była to jednak taka wielka filozofia.