Joanna Mieszko-Wiórkiewicz: Szekspir w Brukseli, czyli znowu o Niemcach, demografii i jądrze
Trzy lata i trzy miesiące członkostwa w Unii przyniosło Polsce niewątpliwie przyspieszenie cywilizacyjne. Jak wygląda natomiast rachunek finansowy – tego bez dostępu do elementarnych danych powiedzieć się nie da. Polskie media nie zaprzątały w ostatnich miesiącach takimi detalami głowy czytelnikom, bo wiadomo, że Polacy mają zasadniczo wstręt do liczb. Z doniesień medialnych można odnieść wrażenie, że Unia opłaca się wszystkim, których status społeczno-zawodowy znajduje się powyżej przeciętnej z Kościołem włącznie.
Przez te trzy lata wiele się w Polsce zmieniło, ale i wiele zmieniło się w Brukseli, choć tam zmiany następują według dalekosiężnego planu, często wykonywanego z nadwyżką, a czasem z opóźnieniem.
W roku 2002 planowano na przykład, że w roku 2004 nie tylko nastąpi rozszerzenie Unii na wschodzie i południowym zachodzie, ale że Unia będzie posiadała własną armię z zadaniami bojowymi od Macedonii po Hindukusz, oraz że dokonają się reformy instytucjonalne. Liczono się bowiem - i słusznie - z tym, że dokonywanie reform w poszerzonym składzie będzie o wiele trudniejsze. Tymczasem, choć zadania bojowe armii europejskiej rozciągają się od Konga, po wybrzeża Libii aż do Hindukuszu, największe walki odbywają się od lat nie gdzie indziej, jak w samej Brukseli.
Już na długo przed słynnym szczytem w Nicei rozmowy pomiędzy szefami rządów „starej Europy” obracały się wyłącznie według kwestii znanej miłośnikom Szekspira z dramatu „Ryszard III” – komu cała władza?
Wszystko inne, co na rzekome europejskie tematy można było znaleźć w gazetach (wieprzowina, BSE, obniżenie podatków, prostowanie ogórków) było wodolejstwem dla maluczkich. „Słowa, słowa, słowa...” Nic dziwnego, że normalny Wspólny Europejczyk na sam dźwięk takiego gadania przełączał kanał, lub kończył lekturę gazety.
Konwent Europejski, na którego czele zasiadał „cesarz” Giscard d´Estaigne zakończył swoją pracę 10 lipca 2003 r. przedkładając Komisji Europejskiej projekt „Traktatu Konstytucyjnego”, który powstał w zaciszu berlińskich gabinetów ministerstwa prowadzonego wówczas przez Joszkę Fischera. Konwent jednak nie rozwiązał najważniejszej kwestii: kto i jak będzie koronowany na cesarza zjednoczonych stanów europejskich i stanie na czele Komisji Europejskiej. Chirac, Aznar i Blair oraz premierzy Francji, Hiszpanii i Wlk.Brytanii zaproponowali, aby był on wybierany z Rady Europejskiej, czyli spośród ministrów i szefów rządów – jak dotąd była to klasyczna procedura przy obsadzaniu najważniejszych stołków. Wówczas jednak zaoponował ostro kanclerz Gerhard Schröder. Według niego przyszły Superkanclerz nie powinien być Równiejszym między Równymi lecz powinien być wybierany w głosowaniu przez Parlament Europejski w Strasburgu. Zabrzmiało to co prawda arcydemokratycznie, było jednak tylko kolejnym klockiem niemieckiej strategii by wyprzeć demokrację demografią. Niemcy oraz ich sprzymierzeńcy stanowią w parlamencie znakomitą większość. W Radzie natomiast nie. Jak obecnie wiemy, zamach się nie powiódł. Na razie.... Nowy traktat przewiduje w przyszłości więcej kompetencji dla marionetkowego dziś Parlamentu Europejskiego. Oczekiwać można, że posłowie pewnego pięknego dnia wybiorą nam na głowę Cesarstwa Europejskiego posła Martina Schulza....
Centrum Grawitacyjne
Najważniejszy zamach na reformę Unii przedstawiony został przez ministra Josepha Fischera w maju 2000. Minister Fischer, amerykańskim zwyczajem wygłosił na Uniwersytecie Humboldta mowę pod tytułem: „ Od związku państw do federacji”. Wystąpił – jak to z naciskiem podkreślał – prywatnie. Naturalnie, prywatnemu panu Fischerowi pisało tę mowę tygodniami całe niemieckie MSZ. Na pytanie o „finalny cel” procesu jednoczenia Europy stwierdził pan Fischer, że odpowiedź jest bardzo prosta: „przejście ze związku państw w Unii do federacji, a to oznacza nie mniej, niż jeden parlament europejski, jeden europejski rząd, które do spółki posiadają siłę prawodawczą i wykonawczą na obszarze federacji. Federacja ta zostanie stworzona w oparciu o wspólną konstytucję, która nada jej osobowość prawną”.
I dalej – „zanim nastąpi całkowita federalizacja niektóre państwa powinny na zasadzie dobrowolności złączyć się w Centrum Grawitacyjne (nucleus), które będzie mówić jednym głosem i mieć prawo zawierać umowy zarówno w ramach Unii, jak i poza nią”.
Interesujące jest, że w tym pomyśle rozszczepienia Unii na dwie części: na „Nukleus” vel „Centrum Grawitacyjne” oraz „peryferię”, czyli Unię Drugiej Kategorii lub - jak chce dziś pani Angela Merkel - Unię Drugiej Prędkości przedstawionym prywatnie przez „zielonego” ministra spraw zagranicznych RFN i zarazem wicekanclerza dostrzec można było zadziwiające podobieństwo do tezy przedstawionej sześć lat wcześniej przez wiodącego chrześcijańskiego demokratę, ongiś prawą rękę i nieomal następcę kanclerza Helmuta Kohla – Wolfganga Schäuble.
Wolfgang Schäuble razem ze swym partyjnym kolegą, posłem z Heidelbergu, specjalistą od polityki wojskowej i zagranicznej Karlem Lamersem przedstawili w Bundestagu w imieniu swojej frakcji CDU/CSU w r. 1994 koncepcję strategiczną, w której propagowali utworzenie Europy dwóch prędkości składającej się z „jądra” i peryferii. „Jądro” miałoby być uprawnione do uprawiania polityki militarnej i zagranicznej w imieniu Unii oraz do podpisywania umów w imieniu całej Unii, nawet bez zgody pozostałych państw. Niestety, Schäuble i Lamers popełnili wówczas fatalny błąd taktyczny usiłując wykluczyć z „europejskiego jądra” Włochy. Privatman Fischer był o to doświadczenie mądrzejszy i nie próbował wyliczyć państw, które dostąpiłyby zaszczytu utworzenia Centrum Grawitacyjnego. Stwierdził przezornie, że tworzenie się awangardy to proces podlegający zmianom.
Fakt, że wbrew woli społeczeństw europejskich konstytucja pod szyldem Traktatu Reformującego zostanie nam narzucona z góry daje wiele do myślenia. Podstawowa kwestia warta publicznego rozważenia przez zawodowych konstytucjonalistów to sprawa demokracji stosowanej w Federacji, pardon, w Unii.
Nie można Niemcom wprost zarzucić, że pragną w owej przyszłej Federacji grać decydującą rolę w Centrum Grawitacyjnym, bowiem instytucje europejskie mają być przecież nadrzędne także wobec niemieckich. Kiedy się jednak z bliska obserwuje, jak tworzona jest na co dzień w Niemczech „polityka europejska” która pobudza do intensyfikowania „poczucia narodowego” nie można mieć wątpliwości o nieuchronnym zawłaszczeniu Federacji Europejskiej przez państwo, które nieustannie potrzebuje dla siebie „przestrzeni do życia”.
Niemcy bowiem kroczą legendarną „szczególną drogą” nie od czasu Trzeciej Rzeszy, lecz już od „Pierwszej Rzeszy”. I to właśnie owa „Pierwsza Rzesza” z jej federalną strukturą stanowiła natchnienie dla architektów Federacji Europejskiej z ministerstwa Joszki Fischera.
„Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego” było aż do swojego upadku w r. 1806 – inaczej niż scentralizowana Francja czy Wlk. Brytania - federacją luźnych księstw feudalnych. Federacja słabych państw oferuje hegemonowi – ergo – Centrum Grawitacyjnemu znakomite możliwości do opanowania całej władzy. Nie inaczej wyglądało to po Kongresie Wiedeńskim, gdy Centrum Grawitacyjnym okazały się Prusy. Gdy owo Centrum Grawitacyjne bez udziału reszty państw niemieckich, a nawet wbrew woli niektórych podjęło w latach 1870/71 i wygrało wojnę przeciw Francji, połknęło ono najzwyczajniej swoje „peryferie”. Tak powstała druga Rzesza Niemiecka – poprzez sprusaczenie reszty Niemiec bez konieczności interwencji militarnej. Per analogiam można się poważnie obawiać, że Rzesza Europejska zostanie zgermanizowana nawet wówczas, gdy Niemcy – inaczej niż w r. 1914 i 1939 nie będą próbowały opanować jej militarnie.
Wyraził to zresztą jasno podczas wspomnianej mowy na Uniwersytecie Humboldta Privatman Joseph Fischer: "Im bardziej Niemcy definiują swoje interesy w kategoriach europejskich, tym bardziej urzeczywistniają swoje interesy narodowe”.
Nic dodać, nic ująć. Tylko co tam było z Ryszardem III u Szekspira?
Redakcja psz.pl otrzymała powyższy tekst od autorki.