Kasia Sobiepanek: Ważne zmiany w brytyjskim rządzie
Największą niespodzianką jest zmiana na stanowisko ministra spraw zagranicznych, na które trafił dotychczasowy minister obrony Philip Hammond. Nominacja polityka, który określany jest jako lojalny i skrupulatny, najczęściej komentowana jest w perspektywie brytyjskiego członkostwa w Unii Europejskiej. Prasa przypomniała, że rok temu Hammond publicznie zadeklarował głosowanie przeciwko członkostwu we wspólnocie na obecnych warunkach. W wydanym w środę oświadczeniu polityk podkreśla zasługi swojego poprzednika w budowaniu relacji ze Stanami Zjednoczonymi oraz wschodzącymi potęgami. Na końcu oświadczenia czytamy: „Będę pracować z premierem i ministrem finansów, aby wynegocjować wyraźne reformy sposobu działania Unii Europejskiej, położyć fundamenty pod nowe stosunki między Wielką Brytanią i UE. Relacje te będą promować brytyjski interes narodowy i odzwierciedlać niepokoje Brytyjczyków”.
Kilka dni przed odejściem z ministerstwa obrony Hammond ostrzegał przed kolejnymi redukcjami wydatków na armię. Jego następca, dotychczasowy wiceminister ds. energii, Michael Fallon zapewnił, że „zrobi wszystko, aby brytyjskie siły zbrojne pozostały najlepsze na świecie”. On sam wśród największych wyzwań wymienił wycofanie żołnierzy z Afganistanu, ale wydaje się, że to właśnie resortowe finanse będą jego głównym polem bitwy. To najwyższe jak dotąd rządowe stanowisko dla Fallona. Polityk ten również jest postrzegany jako tradycyjny konserwatysta i znany między innymi z silnego eurosceptycyzmu i namawiania do przeprowadzania kampanii przeciwko brytyjskiego członkostwu w UE.
Letnie roszady są normalne w brytyjskim systemie politycznym, jednak tak zdecydowane zmiany stanowią pewnego rodzaju niespodziankę i oznaczają, że premier już teraz poważnie przygotowuje się do kampanii wyborczej. W powszechnej opinii następne dziewięć miesięcy nie przyniesie poważnych reform wewnętrznych, a co miało zostać wykonane, wykonano. Wysiłek skoncentruje się na budowaniu strategii i objeżdżaniu kraju w celu pozyskania nowych wyborców. Szczególną rolę w tym mają odegrać dwaj ministrowie, którzy odeszli z gabinetu. Były minister spraw zagranicznych William Hague ma teraz przejąć rolę lidera Izby Gmin, de facto rozporządzającego alokacją rządowych projektów w niższej izbie parlamentu. Sam Hague powiedział jednak w BBC, że chce przede wszystkim pomóc swojej partii i Davidowi Cameronowi wygrać nadchodzące wybory. Jego pozycja wśród polityków z tylnych ław jest silna, jest też łączony z tradycyjnym konserwatywnym elektoratem, a ponadto pochodzi z północy kraju, gdzie Torysom zawsze najciężej walczyło się o głosy. Hague przyznał, że jest to jego ostatnia rola w krajowej polityce i nie będzie startował w nadchodzących wyborach. Nie jest to właściwie zaskoczenie, gdyż już dwa miesiące temu zapowiedział to w wywiadzie dla magazynu the House.
Drugą postacią, która według oświadczeń premiera ma pomóc w kampanii jest były minister edukacji Michael Gove, mianowany obecnie chief whipem Partii Konserwatywnej. Nie jest tajemnicą, że Gove miał poważne ambicje, łącznie z przejęciem stanowiska lidera partii, a także był ostatnio silnie skonfliktowany z minister spraw wewnętrznych Theresą May. Ponadto to jego właśnie wini Cameron za brak należytej kontroli nad szkołami, w których zbyt duże wpływy zdobyli radykalni islamiści. Przez fakt, że afera ta zahaczyła o jeden z wrażliwszych punktów wewnętrznej polityki, relacje z muzułmanami, premier musiał wtedy interweniować osobiście. Przeniesienie do Izby Gmin to dla Gove’a degradacja, choć premier zapewnia, że były minister edukacji będzie jedną z twarzy nadchodzącej kampanii. W ministerstwie edukacji zastąpiła go Nicky Morgan, która zachowała także tekę ministra ds. kobiet i równego traktowania. Awans Morgan to jedna z trzech promocji, który przypadły w udziale kobietom, dzięki temu wśród najwyższych rangą ministrów jest ich w tej chwili pięć (na 22 osoby).
Nie sprawdziły się jednak domysły, że Cameron zdecyduje się wysłać jedną z pań do Brukseli. Stanowisko w nowej Komisji Europejskiej pod wodzą Junckera zajmie lord Hill. Dotychczasowy lider Izby Lordów jeszcze kilka tygodni temu zapewniał w wywiadzie dla portalu ConHome, że nie wybiera się do Brukseli. Jako dawny współpracownik premiera Johna Majora z początku lat 90-tych, potem konsultant ds. public relations na prywatnym rynku i późniejszy wiceminister edukacji, Hill uważany jest za politycznego insidera, który jednak nigdy nie pełnił ważnej funkcji. Choć jest mało znany, przez prasę uznany został za dobrego komisarza na czas, gdy Wielka Brytania będzie chciała renegocjować swoje członkostwo w Unii Europejskiej. Według dotychczasowych zapewnień Cameron będzie starał się już na środowym szczycie zapewnić dla lorda Hilla portfolio związane z gospodarką. Może mieć jednak z tym problemy, gdyż Jean-Claude Juncker już publicznie wyraził wątpliwość, czy Hill uzyska aprobatę Parlamentu Europejskiego.
Niemal wszystkie powyższe nominacja, a także pozbycie się z rządu uznanego za najbardziej pronujninego z Torysów Kennetha Clarka daje dość jednoznaczny obraz kolejnych kłopotów w relacjach między Wielką Brytanią i UE. Można jeszcze dodać, że debatę na temat nowych zasad członkostwa może na Wyspach poprzedzić debata na temat wycofania się Wielkiej Brytanii spod jurysdykcji Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Do tej pory za przeciwnika takiej opcji uważany był prokurator generalny Dominic Grieve, on jednak także stracił stanowisko.