Łukasz Wróblewski: Rumunia sojuszniczką Serbii?
Końcówka 2007 roku nie przyniosła przełomu w rozmowach dotyczących przyszłości Kosowa. Zaskoczeniem mogą być natomiast grudniowe, jednoznacznie proserbskie, działania władz Rumunii. Czy zatem Serbia zyskała sprzymierzeńca?
Zdecydowane stanowisko w Brukseli
Podczas konferencji prasowej odbywającej się piątego grudnia Wolfgang Ischinger, pracujący w ramach „trójki” przedstawiciel Unii Europejskiej oświadczył: „Żałujemy, że strony nie były w stanie się porozumieć co do przyszłości Kosowa”. Dodał jednocześnie, będąc jak się wydaje w przekonaniu, iż jego troskę o uzyskanie konsensusu w sprawie Kosowa podzielają pozostali uczestnicy procesu pokojowego, że nadal istnieje możliwość kontynuowania rozmów w innym miejscu i czasie. Ischinger, jeżeli rzeczywiście tak sądził, to grubo się mylił. Albańczycy i Serbowie dalecy byli od smutku z powodu fiaska negocjacji. Prezydenci i
premierzy państw i rządów, zebrani na zimowym szczycie Rady Europejskiej, dopuścili możliwość uznania suwerenności Kosowa w następstwie jednostronnej deklaracji niepodległości. Państwem, które zdecydowanie zaprotestowało przeciw takiemu rozwiązaniu była Rumunia.
O znaczeniu, jaki ma dla tamtejszych władz problem Kosowa, świadczyć może fakt, iż trasę Bukareszt – Bruksela prezydent i premier w towarzystwie ministra spraw zagranicznych Adriana Cioroianu, pokonali na pokładzie jednego samolotu. Nie byłoby to godne podkreślenia, gdyby nie fakt, iż ciągnący się między nimi od miesięcy, z większym bądź mniejszym natężeniem konflikt, jest jedną z osi, wokół której obraca się rumuńskie życie polityczne. Do pojednania co prawda nie doszło (o czym skwapliwie poinformował prezydent odpowiadając na pytania dziennikarzy po wyjściu z samolotu), lecz atmosfera lotu była na tyle dobra, że pozwoliła obu panom na osiągnięcie porozumienia w sprawie niepodległości Kosowa.
Złudzeń co do tego nie pozostawiły oświadczenia obu mężów stanu, wygłoszone podczas zimowego szczytu Rady Europejskiej 15 grudnia 2007 roku. Băsescu przedstawił sprawę jasno: „W przypadku braku rezolucji ONZ [aprobującej niepodległość Kosowa przyp. aut.] lub naruszenia podstawowych zasad prawa międzynarodowego zakładających nienaruszalność granic, Rumunia nie uzna niepodległości prowincji”. Tăriceanu przyszedł w sukurs szefowi państwa słowami: "Nie uznamy niepodległego Kosowa w razie zastrzeżeń co do sposobu w jaki ta prowincja uzyska państwowość oraz w razie obaw, iż niepodległe Kosowo zakłóci proces integracji Bałkanów Zachodnich”. Na szczycie w jednym szeregu obok Rumunii stanęła Słowacja, obawiająca się reakcji sześćsettysięcznej mniejszości węgierskiej; Hiszpania, z niepokojem przyglądająca się zachowaniu Basków i Katalończyków oraz cypryjscy Grecy, wspierani przez rząd w Atenach, z obawą spoglądający na Turków, kontrolujących północną część wyspy.
Przyjazna atmosfera w Belgradzie
Z Brukseli szef rumuńskiej dyplomacji, już sam, udał się do Belgradu. Atmosfera spotkania z serbskim ministrem spraw zagranicznych Vukiem Jeremici była znacznie przyjemniejsza aniżeli ta, towarzysząca brukselskim obradom. Cioroianu rozpoczął od przypomnienia, iż urodził się w mieście Craiova, w województwie zamieszkanym licznie przez mniejszość serbską, co pozwoliło mu już w dzieciństwie mieć kontakt z przedstawicielami tej narodowości oraz powiedział kilka zdań w języku serbskim.
Poruszając kwestię niepodległości prowincji, minister zakomunikował gospodarzom, to co mieli już okazję usłyszeć z ust Băsescu i Tăriceanu. Rumunia nie uzna niepodległości Kosowa ogłoszonej bez aprobaty Rady Bezpieczeństwa ONZ. Stwierdził ponadto, że Serbia zawsze była krajem europejskim, a dalsze reformy pozwalające na jej akcesję uznał za niezbędne. Jeremici oświadczył, iż niepodległość Kosowa będzie oznaczała podział kraju, spadek poparcia dla procesu integracji europejskiej oraz zahamowanie tempa reform dla kontynuowania procesu akcesyjnego.
Szczyt w Atenach
Kilka dni później Cioroianu był już Atenach, by wziąć udział w szczycie zorganizowanym przez grecką dyplomację, poświęconym Kosowu. Debatowano nad zależnością między niepodległością Kosowa, a wejściem Serbii do Unii Europejskiej. Ministrowie, biorący udział w szczycie, za poważny błąd uznali uzależnianie procesu integracji Serbii ze strukturami UE od rozwiązania problemu Kosowa. Cioroianu, przemawiając w imieniu całej trójki, oświadczył: „Ten kraj przynależy do Europy. Chcemy Serbii dynamicznej, demokratycznej, takiej która nie szczędzi wysiłków na rzecz przeprowadzenia reform koniecznych do członkostwa“. Po raz trzeci zatem Rumunia wystąpiła jako adwokat sprawy serbskiej.
Rumun, Serb - dwa bratanki?
Prawdą jest, że relacje Rumunii z Serbią były jednymi z najlepszych na przestrzeni wieków. Dowodem na to jest to, iż jedynym poważnym konfliktem między tymi państwami był spór, jaki wybuchł w 1919 roku w trakcie dzielenia Banatu, odebranego pokonanym Węgrom. Rozwiązano go jednak w sposób satysfakcjonujący obie strony podpisując 4 czwartego czerwca 1920 roku traktat pokojowy w Trianon. Nie sposób jednakże, oceniając grudniowe działania władz Rumunii, szukać uzasadnienia sięgając do przeszłości i wskazywać na przyjaźń łączącą oba narody. Od czasów kierującego w siedemnastym wieku francuską polityką zagraniczną kardynała Armanda de Richelieu jej naczelną zasadą jest raison d` etat – interes państwa. Trudno przypuszczać, ażeby Rumunii od niej odeszli. Interes państwa bez wątpienia dominował i dominować będzie.
Sprowadza się on w tym wypadku do lęku przed separatyzmem w Naddniestrzańskiej Republice Mołdawskiej. Władze republiki wyczekująco spoglądają na sytuację w Kosowie, a 19 grudnia 2007 roku marszałek parlamentu tego parapaństwa zapowiedział, iż jeżeli Kosowo uzyska niepodległość Transnistria pójdzie w jego ślady. Ogłoszenie suwerenności przez ten region doprowadziłoby do destabilizacji w Mołdawii, co z kolei zakłóciłoby jej proces integracji z zachodem, na czym tak bardzo zależy władzom w Bukareszcie, pamiętającym, że tereny za rzeką Prut były kiedyś częścią państwa rumuńskiego, a zamieszkiwane są dziś w większości przez ludność rumuńskojęzyczną.
Powód był najprawdopodobniej jeszcze jeden. Od kilku miesięcy coraz aktywniej działają rumuńscy Węgrzy, którzy odnieśli ostatnio duży sukces, wprowadzając w wyborach do Parlamentu Europejskiego trzech deputowanych - dwóch z ramienia Demokratycznej Unii Węgrów z Rumunii (UDMR) oraz jednego niezależnego, popieranego przez węgierski FIDESZ. Pojawiły się również głosy, zapowiadające walkę o autonomię w sferze administracyjnej i kulturalnej. Trudno przypuszczać, ażeby rządzący Rumunią nie wzięli pod uwagę i tego zagrożenia.
Jakby na potwierdzenie ich obaw deputowany z ramienia UDMR Antal Arpad Andras w styczniu bieżącego roku w wywiadzie udzielonym dziennikowi Gândul powiedział: „Musimy użyć wszelkich instrumentów[…], żeby wykorzystać te rozmowy [dotyczące przyszłości Kosowa przyp. aut.] jak najlepiej dla mniejszości węgierskiej.
Rok 2008 z pewnością nie przyniesie złagodzenia stanowiska Kosowarów, a Stany Zjednoczone i Unia Europejska wydają się być gotowe, by wyrazić zgodę na niepodległość prowincji, nie zważając na protesty Serbii. Znajdująca się po przeciwnej stronie barykady Serbia, wspierana przez Rosję, również nie zamierza ustąpić z zajmowanego stanowiska. Jeżeli nie uczyni tego i Rumunia, oznaczać to będzie, iż de facto stanie u boku Serbii. Wspólna, prowadzona środkami dyplomatycznymi walka na pewno umocni więzi między oboma krajami. Jest to jednak wciąż za mało by mówić o braterstwie łączącym oba narody.