Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Michał Cyran: Piękna dwudziestoletnia?


17 listopad 2009
A A A

W najbliższą niedzielę Rumuni być może wezmą udział w wyborach prezydenckich. Być może oddadzą głos. Bez nadziei. Pójdą tam być może tylko po kolejne rozczarowanie.

25 grudnia 1989 roku w Târgovişte wykonano wyrok śmierci. Telewizje całego świata pokazały stojących pod murem, ze związanymi rękami Elenę i Nicolae Ceauşescu, którzy po chwili zniknęli w deszczu pocisków. W ten sposób Rumunia przywitała rewolucję, która miesiąc po upadku muru berlińskiego, wtargnęła do Bukaresztu. Była ostatnim punktem i jedynym tak krwawym (zginęło 700 osób) przewrotem roku, w którym Stary Kontynent przewietrzył pokoje. Miała pogrążyć reżim i zbudować demokrację, której Rumuni szukają nadal. Dziś kolejni obywatele rejonu Karpat spoglądają na czas, jaki upłynął od znamiennej nocy wigilijnej.

Rumunia staje się coraz bardziej niczyja. Ponad miesiąc temu upadła rządząca koalicja, rozsadzając się od środka. To polityczne samobójstwo prawie nikogo nie zaskoczyło. Jawna korupcja, ciągłe skandale, niespełnione obietnice i oszustwa wyborcze były kolejnymi minami podkładanymi pod ministerialne fundamenty. W rumuńskie serca nadziei nie wlał również prezydent, który po klęsce rządu stanął przed wyborem kandydata na premiera. Za pierwszym razem Traian Băsescu puścił oko do Międzynarodowego Funduszu Walutowego i zaproponował Luciana Croitoru, bezpartyjnego eksperta ds. finansów. Jego „oficjalna niezależność” miała być także pożywką dla wyobraźni tłumu, stając się symbolem uczciwości. Nie wyszło. Kandydat trafił na rafę Parlamentu, który zatopił prezydenckie marzenie. Na nowy pomysł Băsescu nie kazał długo czekać. Tym razem postanowił zadbać o swoją przyszłość i odzyskać utracony elektorat z Bukaresztu. Zaproponował Liviu Negoiţę, burmistrza ze stolicy mającego zapewnić mu zwycięstwo w listopadowych wyborach, bo o to tylko chodzi. Kim jest dziś Băsescu? To jeden z filarów niestabilności, uosobienie permanentnych i głębokich konfliktów. Polityk, który nawet antykomunistyczną krytykę, jeśli już wystosował, potraktował instrumentalnie – jako narzędzie walki z przeciwnikami. Telewizja serwuje tę prezydencką operę mydlaną szczególnie intensywnie przed wyborami, które nakładając się na dwudziestą rocznicę upadku reżimu każą spojrzeć na ostatnie dwadzieścia lat nowego (?) społeczeństwa.

W cieniu milczącej większości

Skąd ten rumuński paraliż? Czy to społeczeństwo rzeczywiście czeka tylko na polityczną jałmużnę? Czy aby na pewno pępowina antydemokracji została przecięta? Braku odpowiedzi na te pytania nie wypełni górnolotna retoryka, jaką rumuńskie media transmitują poprzez polityczne spoty. Spektakl uruchamiany przy pomocy pilota świadczy nie tylko o wykolejonej klasie politycznej, która nie dorosła do poprawnego regulowania mechanizmów. Sytuacja jest również odbiciem samego społeczeństwa.

Rumunia, wyjąwszy kilkanaście lat dwudziestolecia międzywojennego, nie może pochwalić się tradycjami demokratycznymi. Pierwiastki szowinizmu i nacjonalizmu tkwią we wszystkich epokach łącznie z dzisiejszą, zatruwając ideę społeczeństwa obywatelskiego. Nie jest łatwo przypomnieć sobie czasy kiedy takowe istniało. Wciąż trwa era wyalienowanych jednostek, gdzie wybuchy protestu są czymś ulotnym i chwilowym, zbyt drobnym aby nabrać znaczenia. Panuje niebezpieczny spokój. Nie ma debat, nie ma dialogu. Komunizm został potraktowany jako abstrakcja, za którą nikt poza Ceauşescu nie ponosi odpowiedzialności. Rumuńskie społeczeństwo potępiło dyktatora, nabierając jednocześnie wody w usta kiedy komentarza wymaga obecna polityka. To potwierdza fikcję wolności, którą dwadzieścia lat temu ogłoszono w tej części Europy. Tak naprawdę niewiele się zmieniło. Rewolucję zagarnęła nomenklatura, by pod nową nazwą byli komuniści mogli nadal sprawować władzę. Zmienił się statek, sternik pozostał ten sam. Dziś wielu Rumunów zastanawia się czy przypadkiem nie żyło im się lepiej w czasach Ceauşescu – przecież teraz nadal ktoś na górze pociąga za sznurki, ale wtedy przynajmniej była praca.

Do 2007 roku motorem polityki rejonu Karpat były starania o członkostwo w Unii Europejskiej. Obudziły one na chwilę nadzieję, która uderzyła do rumuńskich głów także dwadzieścia lat temu. Wiarę w odnalezienie kierunku, który wskazywałby sens wspólnej egzystencji. Skończyło się jak zwykle.

Najbliższa niedziela to nie tylko wybory prezydenckie. To również referendum, w którym padnie pytanie o sensowność dwuizbowego parlamentu i ewentualne pomniejszenie liczby deputowanych o 171 osób. To wszystko konkrety, które najprawdopodobniej znowu rozpłyną się w ciężkim powietrzu politycznej walki. Pozbawieni nadziei Rumuni stali się niemymi widzami teatru cieni, nieświadomymi składu ekipy reżyserskiej. Pomimo, że spektakle coraz bardziej ich rażą, nadal stoją w kolejce po bilety.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.