Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Michał Opolski: Mały, biały domek emigranta


23 grudzień 2007
A A A

Emigrantom trudno znaleźć przytulne lokum, w którym można poczuć się naprawdę komfortowo i zapomnieć o ciągłym „polowaniu” na lepszą zdobycz. To co w Polsce było dla nas normalne tu jest komfortem nie do przecenienia. Wreszcie poczuć się tak naprawdę u siebie. Wyrzucić w kąt walizki i tak po prostu – przyjść z pracy, usiąść  wygodnie w fotelu i nie martwić się tym, że za jakiś czas znowu czeka nas kolejna przeprowadzka. To marzenia wielu z nas mieszkających na Wyspach. By jednak cieszyć się własnym domem lub nowoczesnym „M” musimy najpierw zaciągnąć kredyt na zakup nieruchomości lub przynajmniej postarać się o mieszkanie „council’owskie”. Część z tych, którzy zdecydowali się osiąść w Anglii na dobre i umożliwiła im to stabilna sytuacja finansowa już mieszka w swoich domach i bardzo to sobie chwali. Inni tak poważnych decyzji nie są w stanie na razie podjąć, bądź planują wrócić do kraju, toteż póki co zadowolić muszą się wynajmem. Nim jednak pożegnają się z emigracją lub osiądą „na swoim” jeszcze wiele przyjdzie im znieść i niejedno z pewnością zobaczą. Ale w końcu kto powiedział, że będzie łatwo!

Ciągłe zmiany wynajmowanych „czterech ścian” to już emigracyjna codzienność. Mało kto mieszka w Anglii w jednym miejscu dłużej niż kilka lub kilkanaście miesięcy. Trudno bowiem znaleźć przytulne lokum, w którym można poczuć się naprawdę komfortowo i zapomnieć o ciągłym „ polowaniu” na lepszą zdobycz.

Koszmarna, nerwowa bieganina po mieście. Dziesiątki telefonów wykonywanych w popłochu przed tym, że ktoś nas ubiegnie. Liczy się każda możliwość i każdy kanał informacyjny. Znajomi, ogłoszenia w prasie i Internecie, witryny sklepowe i oczywiście agencje nieruchomości. Sprawdzić należy wszystko: standard, lokalizację i oczywiście cenę. Krótko mówiąc – musimy być przygotowani na poszukiwania zakrojone na bardzo szeroką skalę. A wszystko to, by znaleźć przyzwoity dach nad głową, bo o brudny, zagrzybiały pokój lub zdezelowany wiktoriański dom w  Northampton - i wielu innych miastach Anglii - naprawdę nietrudno.

„Tułaliśmy się po mieście ponad rok. Wciąż w wynajmowanych pokojach, kątem u obcych. Teraz jesteśmy w końcu u siebie. Co prawda nie kupiliśmy domu tylko wynajmujemy z przyjaciółmi nowoczesne mieszkanie w nowym bloku, ale i tak odetchnęliśmy z ulgą. Jednak co przeżyliśmy wcześniej to nasze”- zaczynają swoją opowieść Ania i Grzegorz, młode małżeństwo po „mieszkaniowych przejściach”.

Cztery miesiące w ciemnym i niedogrzanym mieszkaniu zaraz po przyjeździe do Anglii. Niesamowita wilgoć i nie domykające się, przegniłe okna. Do tego usiana grzybem łazienka i zadeptane, czarne wykładziny cuchnące wszelkim „dobrem” jakie przez lata wchłaniały. Na koniec nie kończąca się chemiczna wojna ze ściennymi „freskami” przybierającymi z czasem coraz to większe rozmiary i osobliwe kształty. A wszystko to za „jedyne” osiemdziesiąt funtów tygodniowo. Tak wyglądał ich pierwszy wspólny dom na obczyźnie, który dzielili z innym małżeństwem z Polski i ich kilkuletnim dzieckiem. Jakie były następne?  Bardzo podobne.

W sierpniowe popołudnie Ania i Grzegorz spotkali się wraz z dwójką przyjaciół przed jednym z położonych w centrum miasta domów, by obejrzeć wnętrze tak zachwalanego przez właściciela, szeregowca z czerwonej cegły. W końcu ustabilizowała się ich sytuacja finansowa i postanowili wynająć „coś lepszego”.

„Cena jak wszędzie za taki metraż. Sześćset funtów plus rachunki. Zresztą nieważne. Aby warunki były dobre to go weźmiemy” -  zastanawiali się stojąc na ulicy i oczekując na właściciela. Tymczasem ten się spóźniał a na ulicy przed domem przybywało coraz więcej chętnych na to „cudo”.      

„Prócz naszej czwórki byli także młodzi Anglicy i jakaś kobieta z dzieckiem. Pamiętam ten dzień jak dziś, bo po długich i bezskutecznych poszukiwaniach byliśmy raczej zrezygnowani, a wtedy dziwnie towarzyszył nam jakiś entuzjazm. Tylu chętnych, może to właśnie to.  Pamiętasz?” – pyta męża Ania.  

„Pamiętam!”- opowiada Grzegorz, który nie kryje zdenerwowania, raz po raz przerywając relację żony „wiązanką” soczystych wulgaryzmów.

„Gdy nam otworzył drzwi i zaprosił wszystkich do środka, nie wiedziałem czy mam się śmiać, czy płakać. To było jak wizja lokalna z programu „997”. Jakby ktoś dał mi w mordę. Znowu niesamowity smród wilgoci. Owszem tym razem mieszkanie odmalowane. A jakże! Tylko spod taniej, tandetnej farby już wyłaził grzyb. W salonie na parterze śmierdzące stare fotele i sofy z „drugiej ręki”, na których brzydziłbym się położyć nawet robocze ciuchy. Na piętrze stare, podziurawione materace i zdezelowane paździerzowe szafy. No i oczywiście ogródek. A jakże by inaczej. A raczej kilka metrów kwadratowych cementowej wylewki, która służy za miejsce do składowania worków ze śmieciami. O nie – nigdy, pomyślałem. Wrócimy do Polski, ale w takiej norze nie będziemy mieszkać. Myślałem, że zabiję tego Hindusa, który pokazał nam ten „apartament”. Kolejne zmarnowane godziny na oglądanie jakiejś meliny. Znów „emigracyjne getto”. Wyszedłem kłapiąc drzwiami. Po prostu nerwy mi puściły” –  wyjaśnia Grzegorz .

„Jak można coś takiego pokazywać ludziom? Jak im nie wstyd? Przyjeżdżają najnowszymi mercedesami, po czym otwierają ci drzwi do jakiejś obory. Co oni sobie wyobrażają? Myślą, że jak przyjechaliśmy z biedniejszego kraju, to taki slums będzie dla nas komfortem? W Polsce nie mieszkaliśmy w lepiankach, żeby coś takiego zaakceptować. Facet ma kilkanaście domów z czego każdy następny jest gorszy od poprzedniego. Naprawdę nie dziwię się mężowi, że tak zareagował. Sama myślałem, że wyjdę z siebie jak nobliwy, angielski gentleman pokazał nam kiedyś zagrzybioną budę za sporą sumkę i powiedział, że wystarczy tylko odmalować. Jasne (śmiech). A może skoczyć do Polski po preparat antygrzybiczny. Niektórzy prócz fajek właśnie to przywożą. Tylko na stare „freski” to nie pomoże. A jeśli nawet, to odmaluj i dopiero wynajmuj! ”- dodaje młoda dziewczyna.

Nie lada opanowaniem i stoickim spokojem trzeba się bowiem wykazać oglądając większość oferowanych nam mieszkań. Wystarczy przespacerować się po położonych w centrum Northampton uliczkach, żeby zobaczyć w jakich warunkach żyją tu ludzie. Wszędobylskie sterty śmieci i „kuszące wystawki” domowych sprzętów  nikogo już nie dziwią, lecz brudne i obdrapane okna domów i nie remontowane od lat elewacje to już „jakość”, która naprawdę wystarcza by złapać się za głowę i zignorować piętrzące się tu i ówdzie ogłoszenia mieszkaniowe. Nie dla wszystkich jednak jest to tak oczywiste.

Sięgamy po miejscową prasę z anonsami. „Wyremontowany, umeblowany pokój dla jednej, dwóch osób –  odnajmę. Dom z ogródkiem w centrum –  odnajmę po atrakcyjnej cenie. Pokój w miłej i spokojnej okolicy – od zaraz. Duży pokój za dziewięćdziesiąt funtów tygodniowo (Internet, kablówka, w pełni umeblowany)”. To tylko niektóre z zamieszczanych ofert. Znaleźć możemy ich kilkadziesiąt, lecz w rzeczywistości tylko nieliczne nie uwłaczają naszej godności.

Wstępujemy do agencji nieruchomości. W pełni profesjonalny pracownik w modnym garniturze, wprost tryska entuzjazmem pokazując nam i zachwalając oferty swego biura. Po serii pochwał i superlatyw rzucanych jak z rękawa, w końcu ustala z nami termin, w którym będziemy mogli obejrzeć nasze przyszłe mieszkano. Zwalniamy się z pracy i z wywieszonym językiem jedziemy pod umówiony adres. Jest- przyjechał. Z kieszeni wyciąga pęk kluczy a następnie  jednym z nich otwiera nam drzwi…

Cóż, kolejny raz daliśmy się zwieść ładnym słówkom i ulegliśmy płomiennym zapewnieniom.

Na miejscu okazuje się, że dom nie jest nowy, a ma przynamniej kilkadziesiąt lat. Wnętrze nie jest po remoncie, tylko wymaga gruntownej modernizacji. Małą, ślepą klitkę (1x1,5 m) doprawdy ciężko nazwać łazienką. „Plastikowe” okna trzeba uszczelnić, bo okazały się drewniane i przegniłe. Ściany odmalować, zaś do kuchni zaprosić co najmniej dwóch doświadczonych „cleaner’ów”. Jeżeli nawet się na to wszystko zdecydujemy, to okazać się może, że cena wynajmu od naszej ostatniej wizyty znacznie się zmieniła. Niestety na naszą niekorzyść.

„Normalka – oszukują i marnują twój czas podobnie jak w agencjach pracy. Już dawno opuściliśmy stare mieszkanie i od razu zamieszkał w nim ktoś inny. Jednak ogłoszenie wynajmu wciąż jest w Internecie, rozpalając w niektórych tylko złudną nadzieję. Chcesz adres tej agencji?” –  pytają mieszkający w Londynie Tomek i Agata.

Mocno zszokowani są ci, którzy do Anglii dopiero co przyjechali i poszukują dla siebie przytulnego kąta.  

„Przez dziesięć lat mieszkałem w Warszawie w wynajmowanych mieszkaniach. Standard rzeczywiście był bardzo różny. Mniejsze, większe, ładniejsze, brzydsze, ale jak przyjechałem oglądać mieszkanie z ogłoszenia to przynajmniej było sprzątnięte i nie śmierdziało  Tutaj widać odnająć można i budę dla psa, aby tylko na głowę nie kapało. Szczytem wszystkiego była chałupa, którą oglądałem wraz z kuzynką w zeszłym tygodniu. Pomijam grzyba – to już szczegół.  Tam ktoś nawet nie pofatygował się by spuścić po sobie wodę w toalecie, co czuć było już w drzwiach. Masakra!” – mówi Paweł, który miesiąc temu powiększył grono polskich imigrantów w Northampton i już  miał wiele okazji by skonfrontować swoje wcześniejsze wyobrażenia z zastaną na miejscu rzeczywistością.

Podobnie jak większość przybywających do miasta ludzi, szukał on pokoju w centrum, gdyż taka lokalizacja bardzo ułatwia życie. Zwłaszcza tu, gdzie komunikacja miejska praktycznie nie istnieje i mieszkający dalej zdani są tylko na własne środki lokomocji.  Są jednak tacy dla których jest to zupełnie bez znaczenia, gdyż w poszukiwaniach skupiają się głównie na jakości.

Martin jest młodym Czechem. „Przeszedł swoje” tułając się po lichych pokoikach w całym mieście. Po kilku miesiącach postanowił znaleźć dla siebie samodzielne, wygodne lokum. Jak sam mówi „wreszcie nadszedł czas na zmiany”.

„Pieniądze i miejsce nie miały dla mnie znaczenia. Mam dobrą pracę i samochód. Chciałem wynająć dwupokojowe mieszkanie i zdecydowany byłem zapłacić za pół roku z góry, włączając w to kaucję i opłaty manipulacyjne. Nie miałem wygórowanych wymagań. Jedynym moim warunkiem było to, żeby było czysto i przytulnie. Już dawno dałem sobie spokój z ogłoszeniami w prasie i z domami reklamowanymi na ulicy –  to wszystko nory. Poszedłem więc do kilku agencji ” –  mówi.

Po jakimś czasie do Martina uśmiechnęło się szczęście. Znalazł to czego szukał – mieszkanie w nowym bloku. Zdecydował się od razu. Niestety okazało się, że suma paru tysięcy funtów jaką gotów był zapłacić oraz niezbędne dokumenty nie wystarczyły do tego, by chłopak mógł zamieszkać w końcu jak człowiek. Po trzytygodniowym oczekiwaniu dowiedział się, że kontrakt na wybrane przez niego mieszkanie agencja może podpisać z dwiema osobami, gdyż on sam nie gwarantuje wypłacalności.

„P…na paranoja. Spełniałem wszystkie wymogi. Miałem stałą pracę, niezbędne dokumenty a do tego dawałem im kasę za cały okres umowy z góry. A oni mi mówią o drugiej osobie. Tylko, że sprawa jest jasna –  ja chcę mieszkać sam! W normalnym kraju idziesz, bulisz kasę, podpisujesz umowę i mieszkasz, a tu niedługo będą robić wywiad środowiskowy i sprawdzać twój stan zdrowia. Zabrali mi trzy tygodnie czasu na sprawdzanie historii kredytowej i temu podobnych bzdur, po czym usłyszałem, że nie mogę tego mieszkania wynająć.” –   wspomina swoje kłopoty Czech.

„Dla chcącego nic trudnego” –  mawiamy my Polacy. Młody Czech wziął sobie to powiedzenie głęboko do serca i poprosił dobrego przyjaciela o pomoc. Podpisali umowę wynajmu we dwóch. Dziś Martin i Konrad w jednym stoją domku, lecz tylko Martin faktycznie w nim mieszka.

Jak powiedział mi Konrad sam o podobną przysługę kogoś kiedyś prosił, dlatego też doskonale rozumiał sytuację i nie wahał się pomóc koledze. Ponoć w mieście to bardzo częsta praktyka.

„Inaczej nie da rady. Nie z lewej go, to z prawej. Trzeba sobie radzić, żeby nie zgnić w tych angielskich salonach” –  śmieje się Konrad.

Nie potrzebowali tzw. „słupa” Tomek i Agata, którzy po parotygodniowych  poszukiwaniach znaleźli wymarzone dwupokojowe mieszkanie w Londynie – kilkumilionowej metropolii, w której zdawać by się mogło o przyzwoity kąt raczej nietrudno. Z ich relacji wynika jednak zupełnie inaczej.

„Tu jest równie tragicznie jak w tym waszym Northampton. Brud, smród i ubóstwo albo cholernie drogie, angielskie nadęcie. O coś pośredniego dla normalnych ludzi naprawdę trudno. A że miasto jest droższe to nawet jak to znajdziesz zabulić trzeba odpowiednio” –  mówi Tomek

„Obejrzeliśmy kilkanaście mieszkań. Z czasem obniżyliśmy swoje wymagania, bo okazało się, że mamy najwidoczniej za duże (śmiech). Zdecydowaliśmy się nawet zamieszkać w trzeciej lub czwartej strefie, byle tylko był dojazd do pracy. Dalej było ciężko. Obraz nędzy i rozpaczy. Myśleliśmy już nawet o jakimś „studio flat”, ale stwierdziłam, że nie będziemy spać, gotować i myć się w tym samym pokoju i to za taką cenę. Sześćset pięćdziesiąt funtów miesięcznie (co daje około osiem stówek po dodaniu wszystkich rachunków). Za coś takiego to już drobna przesada. W końcu się udało i znaleźliśmy lokum, ale kosztem mocno zszarpanych nerwów” –  dodaje Agata, która w sukces „mieszkaniowych” poszukiwań dotąd nie może uwierzyć.

Podobnie jak mieszkający w Northampton: Ania, Grzegorz, Marcin i Magda, których gościem byłem kilka dni temu.

„Cieszyliśmy się jak dzieci jak dowiedzieliśmy się, że nie będzie żadnego problemu. Tym bardziej, że to mieszkanie z ogłoszenia. To jakiś cud, bo takie się w miejscowej prasie nie zdarzają a wynajęcie podobnego w nowym bloku przy „Bus Station” jest dla nas nieosiągalne, ponieważ można to zrobić tylko przez agencję. Wcześniej, jeszcze w Polsce myśleliśmy o jakimś ładnym angielskim domku, ale z czasem szczytem naszych marzeń stało się nowe mieszkanie w bloku. Na to obecne zdecydowaliśmy się błyskawicznie. Od razu podpisaliśmy półroczną umowę, którą lada dzień z pewnością przedłużymy, bo odkąd jesteśmy w Northampton pierwszy raz czujemy, że mieszkamy po ludzku. Czyste, słoneczne pokoje. Ładna nowoczesna kuchnia i co najbardziej nas cieszy – przytulnie i sucho. Wcześniej nie było nawet jak wysuszyć prania, taka była wilgoć. Poza tym cena jaką płacimy jest naprawdę konkurencyjna, zwłaszcza biorąc pod uwagę stare zdezelowane domy jakich tutaj pełno, za które krzyczą sobie tyle samo. A to mieszkano jest super! Po prostu jak na Anglię cudo” – z nieskrywaną dumą zachwalają swoje mieszkanie.                        

„Nie zapomnę jak na lotnisku w Luton poczułem od kilku siedzących obok osób smród stęchlizny i wilgoci. Pomyślałem wtedy – gdzie oni mieszkają. W jakiejś piwnicy? Gdy wypakowałem już w Polsce swoją walizkę, przekonałem się, że moje ciuchy „pachną” podobnie. A nie wynajmowałem wtedy wersji oszczędnej, czyli niedogrzanej nory za cztery dychy tygodniowo, tylko standardowy pokój z ogłoszenia. To, że mieszkam teraz w dużo lepszym, suchym i dogrzanym mieszkaniu uważam za swój spory sukces.  Doskonale bowiem wiem, że z normalnym lokum jest tu nie lada problem. Jak je znajdziesz to trzymasz mocno pazurami. To co w Polsce było dla nas normalne tu jest komfortem nie do przecenienia. Na dziesięć mieszkań tylko jedno tak naprawdę nadaje się do życia.  Po prostu cała Anglia. Co tu się dziwić. Drapieżny kapitalizm w „najciemniejszym” wydaniu” – stwierdził mój kolega, z którym ucięliśmy sobie ostatnio małą pogawędkę na temat warunków mieszkaniowych w Anglii.  

Ma rację, pomyślałem i usiadłem do pisania tego reportaż.