Michał Tekliński: Francuskie NIE dla traktatu - i co dalej?
Francja zdecydowaną większością odrzuciła traktat konstytucyjny Unii Europejskiej. Czy to powód do paniki dla wszystkich członków tej organizacji? Czy wobec takiego wyniku referendum i spodziewanej powtórki w Holandii, władze Unii powinny zebrać się i opracować awaryjny wariant co teraz? Jakie zmienić przepisy, aby tzw. konstytucję obronić, a może zastosować wypróbowany sposób z referendum irlandzkiego w sprawie traktatu nicejskiego? Takiemu myśleniu, takiemu postępowaniu trzeba powiedzieć zdecydowane: nie! Tak jak Francuzi w ostatnim głosowaniu.
Po pierwsze, skoro państwa unijne przyjęły zasadę, że traktat powinien zostać przyjęty i ratyfikowany przez każdego członka, to trzeba traktować to poważnie. Nawet jeśli elity rządzące zaakceptowały już zapisy konstytucji, to mogą mieć pretensje tylko do siebie, że nie udało im się przekonać swoich obywateli. Nie było potrzeby poddawania nowych ustaleń pod masowy osąd w referendum. Elity polityczne niektórych państw w imię własnej odpowiedzialności lub innych wartości - to nieistotne w tym momencie - zdecydowały się ratyfikować umowę poprzez parlament. Inne, zdecydowana większość, postanowiły nadać swojej decyzji dodatkową legitymację i usprawiedliwienie poprzez głos ludu. A że obywatele, na razie tylko Francji, nie klepnęli traktatu, to rządzący mają kłopot. Na własne życzenie. Skoro już nawarzyli sobie tego piwa, niech je teraz wypiją. A jak mogę to zrobić? Według mnie szanując wolę głosujących i wyrzucając tę wersję do kosza i rozpoczęcie prac nad nową.
Po drugie, w moim przekonaniu, ten traktat był po prostu zły. Bo jak można mówić o czymś, że jest dobre, jeśli każde państwo widzi w nim coś innego. Francuzi - mimo, że konstytucja była w głównej mierze pisana pod nich i przez nich, jej głównym autorem był przecież były prezydent Giscard dEstaign - uznali, że jest ona anglosaskim spiskiem, który wprowadza ultraliberalne rozwiązania i niszczy francuski model socjalizmu. Anglicy z kolei mają zupełnie odwrotne obawy - sądzą, że uregulowań socjalnych jest w niej zdecydowanie za dużo! Takie przykłady można mnożyć, a cały czas, przypomnę, mówimy o tym samym traktacie. Podzielam w połowie zdanie Timothyego Garton Asha, który napisał na łamach Gazety Wyborczej: Powiedzmy sobie szczerze - ta konstytucja jest dziełem niechlujnym i raczej zniechęcającym. Jednak to najlepsza konstytucja, jaką mamy. Pierwsze zdanie - zgoda, drugie - o nie! Nie można dać się zwariować. Skoro politycy przygotowali nam bubla, to niech teraz się zmobilizują i napiszą nową, optymalną dla wszystkich umowę międzynarodową. Nie kupuje się przecież w sklepie warzywnym zgniłych pomidorów, dlatego tylko, że właścicielowi nie chciało się zapewnić świeżych. Między bajki należy również włożyć opowieści o tym, że warto teraz zły traktat przyjąć, a potem go zmienić na lepszy. Żeby w to uwierzyć, trzeba być bardzo naiwnym. Raz przyjęta konstytucja zamyka drogę do jej zmian - to se ne vrati jak mawiają nasi południowi sąsiedzi.
Naprawdę wprowadzenie nowej „konstytucji” kilka lat później nie zmieni wiele. Unia będzie przez ten czas funkcjonowała na dzisiejszych zasadach. Dzięki czemu będzie można zobaczyć jak zachowuje się ona w poszerzonym składzie. Przypomnę, że napisana była ona przed rozszerzeniem. W nowej umowie można faktyczne kłopoty w działaniu Wspólnoty spróbować rozwiązać.
Czy w obecnej sytuacji w Polsce powinno zostać przeprowadzone referendum? Oczywiście, że nie... Nie ma sensu organizowanie i wydawanie niemałych pieniędzy na coś, czego znaczenie będzie znikome. Mówi się teraz: głosujmy nie bacząc na nic, poprzyjmy traktat i pokażmy, że chcemy integracji, jesteśmy za Unią Europejską. Że jesteśmy za integracją i UE daliśmy wyraz dwa lata temu w referendum akcesyjnym, a teraz naprawdę, nie ma potrzeby zabierania głosu w przegranej sprawie...