Paweł Świeżak: Białoruś i jej sąsiedzi - relacja z konferencji
„Białoruś i jej sąsiedzi”. Konferencja zorganizowana przez Centrum Stosunków Międzynarodowych oraz Fundację Batorego, Warszawa 25 stycznia 2006 roku.
Wybory prezydenckie na Białorusi 19 marca wygrał Aleksander Łukaszenko. Odcięty od społeczeństwa kandydat opozycji Aleksander Milinkiewicz uzyskał prawdopodobnie od 20 do 35 proc. głosów – prawdopodobnie, bo oficjalnie podane wyniki są kwestionowane przez nielicznych dopuszczonych zachodnich obserwatorów (według nich nawet jeśli faktycznie zwyciężył Łukaszenko, to powinno dojść do drugiej tury). Oburzona skalą fałszerstw opozycja białoruska wychodzi na ulice Mińska – ale udaje jej się zebrać tylko kilka tysięcy najzagorzalszych zwolenników. Władze, choć poddane ostrej (głównie jednak medialnej) międzynarodowej krytyce po tygodniu ostatecznie opanowują sytuację. Do kolejnej „kolorowej rewolucji” w państwie poradzieckim nie dochodzi, a po przysłowiowych „pięciu minutach” Białoruś opuszcza pierwsze strony gazet i pogrąża się w łukaszenkowskim marazmie.
Taki niebezpieczny scenariusz jest możliwy – wynika z większości wystąpień ekspertów i polityków biorących udział w konferencji „Białoruś i jej sąsiedzi” w Fundacji Batorego. Rafał Sadowski z Ośrodka Studiów Wschodnich roztoczył czarną, lecz przekonującą wizję społeczeństwa skutecznie spacyfikowanego przez reżim rządzący w Mińsku, a konkluzją jego analizy było stwierdzenie, że perspektywa przełamania apatii w białoruskim narodzie jest raczej długo- niż choćby średniookresowa, o najbliższych miesiącach nawet nie wspominając. Co więcej, z tym, że kandydat opozycji jest skazany na pożarcie w czasie nadchodzących wyborów zgodzili się w zasadzie wszyscy zaproszeni goście, a pośrednio – nawet sam główny zainteresowany, Aleksander Milinkiewicz. W tej sytuacji motywem głównym spotkania w Fundacji Batorego była próba odpowiedzi na pytania:
Jak (bo co do tego „czy”, nie było wątpliwości) w tych skrajnie niesprzyjających warunkach mimo wszystko wspierać demokrację i budowę społeczeństwa obywatelskiego na Białorusi; jak zagwarantować skuteczność tych wysiłków; a też i jak sprawić, żeby zainteresowanie Białorusią nie ograniczyło się do gorącego czasu „politycznego przesilenia” wyborczego, które będzie miało miejsce w marcu, lecz było konsekwentne i trwało dalej?
Odpowiedzi było wiele, a różnice między nimi warunkował przede wszystkim „punkt siedzenia”: a więc inaczej sprawa Białorusi wygląda z Brukseli, inaczej z Warszawy, jeszcze inaczej ze Sztokholmu, a zupełnie inaczej z perspektywy rosyjskiej (według Filipa Kazina z petersburskiego Baltic Research Center Rosja nic nie zrobi w sprawie zmiany reżimu na Białorusi, dopóki nie uzyska gwarancji, że ewentualny następca Łukaszenki nie będzie prowadził polityki antyrosyjskiej).
Reprezentująca na warszawskiej konferencji Komisję Europejską Claude Veron-Reville (urzędniczka z Dyrekcji Generalnej ds. Stosunków Zewnętrznych KE) podkreślała, że wsparcie Brukseli dla demokracji na Białorusi jest ściśle limitowane przez wspólnotowe uregulowania prawne. Stąd jej zdaniem nie jest możliwe, co postulowali niektórzy z pozostałych panelistów, zastosowanie odważniejszych, niekonwencjonalnych form pomocy dla opozycji białoruskiej – a przynajmniej nie jest możliwe w obecnie istniejących warunkach formalno-prawnych. Zdaniem pani Veron-Reville Komisja i tak robi już bardzo dużo na rzecz budowy społeczeństwa obywatelskiego na Białorusi: na programy wspierania demokratyzacji, stymulowania organizacji pozarządowych (także operujących spoza terytorium Białorusi), rozwoju mediów, edukacji (Uniwersytet Europejski w Wilnie) poświęcanych jest rocznie kilka milionów euro. Komisja planuje też stworzenie, przy współpracy z Deutsche-Welle, prodemokratycznej białoruskiej stacji radiowej (warto jednak zauważyć, że dynamika tego projektu jest, delikatnie mówiąc, niezbyt imponująca). Unijny program wobec Białorusi streszczać się ma w trzech umownych słowach-kluczach: „continuity – flexibility – connection”.
O zbyt dużą zachowawczość, brak wyobraźni i za małą elastyczność działania oskarżała Unię spora część z polskich uczestników trzech paneli, jakie złożyły się na warszawską konferencję. Szef komisji spraw zagranicznych Sejmu Paweł Zalewski wezwał UE do sformułowania w stosunkach z Mińskiem jasnych standardów, których przestrzegania Bruksela powinna się domagać. Zdaniem Zalewskiego stanowisko Unii musi być wyraźne i niezniuansowane: Bruksela powinna udzielić jednoznacznego poparcia demokratycznej opozycji białoruskiej, włączyć się aktywniej w próbę przełamania „blokady informacyjnej” stosowanej przez reżim Łukaszenki, zainicjować programy edukacyjne dla białoruskich studentów, inspirować działalność organizacji pozarządowych, a także dążyć do wypracowania wspólnej polityki amerykańsko-unijnej wobec Mińska. Samej polityki białoruskiej nie należy, wedle Zalewskiego, prowadzić w oderwaniu od całościowej „polityki wschodniej” UE (która obecnie właściwie jako taka nie istnieje).
Wizję całościowego, a przy tym bardzo ambitnego planu polsko-unijnej polityki białoruskiej zaprezentował Grzegorz Gromadzki z Fundacji Batorego. Paradygmaty, na których winna się ona oprzeć, to:
• podejmowanie działań tak w krótkim, jak i długim horyzoncie czasowym,
• zmiana stylu i praktyki prowadzenia polityki: z „reaktywnej na aktywną”, czyli zakładającą przejęcie inicjatywy w stosunkach z Mińskiem, co opierać się ma na wypracowanej i konsekwentnie wdrażanej strategicznej wizji,
• stworzenie nowego modelu unijnej pomocy, dopuszczającego możliwość użycia form „niekonwencjonalnych”, wykraczających w szczególności poza ramy nakreślone w koncepcji unijnej „polityki sąsiedztwa” oraz utworzenie Europejskiej Agencji na rzecz Demokracji (wzorowanej na amerykańskim National Endowment for Democracy),
• zapewnienie sobie wsparcia i współdziałanie z USA,
• szczery dialog z Rosją na temat jej roli w podtrzymywaniu autorytarnego reżimu w Mińsku.
Operacyjny wyraz powyższych założeń stanowić by miały tak akcje o krótkim horyzoncie czasowym (finansowany przez UE udział jak największej liczby obserwatorów w marcowych wyborach w ramach misji OBWE, wsparcie kandydatury Aleksandra Milinkiewicza oraz zapewnienie mu bezpieczeństwa, zagwarantowanie praw i wsparcie dla osób prześladowanych politycznie na Białorusi itp.), jak i w dłuższym planie: np. zamrożenie „reżimowych” kont w europejskich bankach, „punktowe” sankcje gospodarcze, nie uderzające w białoruską ludność, a dotkliwe dla władz.
Całość tego konceptu opierałaby się zaś na (para)planie działania UE-Białoruś, opracowywanym na podobieństwo innych tego rodzaju dokumentów oraz na stworzeniu stanowiska „specjalnego przedstawiciela ds. Białorusi”. Wedle Gromadzkiego w Unii potencjalnie istnieje naturalna koalicja państw, która mogłaby poprzeć tego rodzaju zdecydowane działania (kraje nordyckie, bałtyckie, grupa wyszechradzka na czele z Polską, być może także Niemcy). Realną możliwość prowadzenia polityki tego rodzaju zakwestionowali jednak niektórzy z ekspertów. Swoje nieźle uargumentowane wątpliwości wyraził np. Jan Truszczyński, zarzucając powyższemu planowi m.in. hasłowość w obliczu faktycznie podejmowanych inicjatyw – co jest widoczne przykładowo podczas przedłużającego się procesu tworzenia radia mającego nadawać z terytorium Polski na Białoruś, gdzie słowa słowami, a „rzeczywistość skrzeczy” i ogólnie nie zgadzając się z zarzutami wobec prowadzonej dotąd przez Brukselę polityki.
Najbardziej w mojej opinii spójną i uwzględniającą istniejące uwarunkowania wizję wsparcia demokracji na Białorusi przedstawił Jan Henrik Amberg (z MSZ Szwecji, kraju mocno zaangażowanego we wschodni wymiar polityki Unii Europejskiej). W myśl koncepcji Amberga działanie Unii powinno charakteryzować się przede wszystkim długofalowością i wychodzić z założenia, że wszelkie istotne, głębokie zmiany na Białorusi muszą pochodzić „od wewnątrz”, z inicjatywy społeczeństwa białoruskiego. Co może tu zrobić Unia?
Na pewno starać się docierać do Białorusinów z przekazem, że istnieje inna, lepsza rzeczywistość; nie dopuszczać do samoizolacji tego kraju, a więc utrzymywać jak najszersze kontakty z Białorusinami, w tym także z przedstawicielami administracji państwowej, także z urzędnikami reżimu (wpływając na przyjmowane przez nich postawy); realizować „metodę drobnych kroków” poprzez realizację inicjatyw nie tylko politycznych, ale także i w innych sferach, poprzez które pośrednio kształtowałby się pozytywny wizerunek zjednoczonej Europy w Mińsku; oraz, last but not least, działać wyłącznie poprzez projekty niezależne od rządów.
Zwieńczeniem konferencji „Białoruś i jej sąsiedzi” było wystąpienie Aleksandra Milinkiewicza. Kandydat na prezydenta podkreślił znaczenie fundamentalnych wartości w życiu narodu (przede wszystkim szeroko pojmowanej wolności i niezależności). Dał do zrozumienia, że mijają się z prawdą ludzie zarzucający mu rusofobię.
Milinkiewicz zwrócił uwagę na wysoki poziom zastraszenia białoruskiego społeczeństwa oraz na historycznie uformowaną i mającą głębokie korzenie, tkwiącą w Białorusinach niewiarę w to, że można coś zmienić. W tych warunkach już sam fakt pokazania, że „Białoruś nie jest sama”, że jej los nie jest obojętny ludziom (oraz politykom i decydentom) w Warszawie i Brukseli ma dużą wagę i swoje znaczenie.
Kandydat opozycji jest zdania, że biorąc pod uwagę niemal pełną blokadę informacyjną stosowaną wobec niego przez władze oraz represje, jakim są poddawani jego zwolennicy, uzyskiwane w ostatnich sondażach wyniki (maksymalnie około jednej piątej – jednej czwartej głosów) są już dużym sukcesem i świadczą o pewnym przebudzeniu się Białorusinów, o tym, że ludzie faktycznie chcą przemian, choć może często jeszcze boją się o tym głośno mówić. Jeśli po wyborach – zapewne sfałszowanych – zwolennicy demokracji wyjdą na ulice Mińska zamanifestować swoje nastroje, to nawet w przypadku wyborczej porażki będzie to oznaczało przynajmniej moralne zwycięstwo opozycji i odzyskanie godności przez społeczeństwo Białorusi, twierdził Milinkiewicz.