Paweł Świeżak: Pomarańczowa Białoruś? Stanisław Szuszkiewicz w Warszawie
W sposób nieunikniony, lud Białorusi któregoś dnia z dumą dołączy do rodziny krajów demokratycznych – stwierdził niedawno w Bratysławie G. W. Bush. Ostatecznie – kontynuował amerykański prezydent – pragnienie wolności przychodzi do każdego umysłu i każdej duszy i pewnego dnia obietnica wolności dosięgnie każdego narodu na świecie.
Jakby na przekór słowom Busha, w migawkach telewizyjnych z Bratysławy mogliśmy obejrzeć rozluźnionych rosyjskich turystów, tłumaczących z uśmiechem na ustach dziennikarzom, że demokracji zupełnie nie potrzebują, byleby w kraju „był porządek”.
Tymczasem Rosja w porównaniu z Białorusią i tak może uchodzić za demokratyczny raj. Opozycja, choć słaba, ma pewne możliwości działania, istnieją krytyczne wobec Kremla media. Inaczej rzecz się ma na Białorusi – dopiero co, 24 lutego, agencje poinformowały, że Centralna Komisja Wyborcza nie dopuściła nawet do startu w wyborach uzupełniających do parlamentu kandydatów opozycyjnych (do obsadzenia zostało jedno tylko miejsce). Sprzeciwiające się Łukaszence partie mają olbrzymie problemy z wynajęciem jakiegokolwiek lokalu na swoje siedziby, władze torpedują też wszelkie próby spotkań opozycjonistów w szerszym gronie (niedawna „konwencja” białoruskich partii musiała się odbywać w ukraińskim Czernihowie). Walka z opozycjonistami w swojej najdrastyczniejszej formie przybiera również na Białorusi postać fizycznej likwidacji przeciwników politycznych (niewyjaśnione „zniknięcia”).
W zasadzie większość obserwatorów w praktyce już dawno spisała Białoruś „na straty”. System stworzony przez prezydenta Łukaszenkę wydawał się być trwały, a sam białoruski autokrata (czy może wręcz dyktator) dodatkowo cieszył się sporym autentycznym poparciem ludności. Wyłączając Andrzeja Leppera i piłkarskich kibiców (Białorusini ostatnio regularnie spuszczają nam manto), w Polsce Białoruś kojarzy się z marazmem, zacofaniem, kulturową rusyfikacją i komunistycznym skansenem, który w niezmienionej postaci przetrwał w centrum Europy po upadku ZSRR.
Taki obraz nie jest do końca sprawiedliwy: przykładowo w 2003 r. białoruski PKB per capita był wyższy chociażby od ukraińskiego, dynamika wzrostu gospodarczego była duża (6,8%), oficjalnie bezrobocie wynosiło ledwie 2,3%. Jednakże przynajmniej na białoruskiej scenie politycznej sytuacja wydawała się stabilna i niezmienna, a pozycja Łukaszenki – nienaruszalna. Obrazek ten widzimy już stale od ponad 10 lat, wręcz przyzwyczailiśmy się do niego.
Tymczasem pokojowa rewolucja w Gruzji, a zwłaszcza pomarańczowy przewrót w sąsiedniej, zbliżonej kulturowo Ukrainie spowodowały, że niektórzy eksperci ponownie z nadzieją zwrócili swoje spojrzenie na Białoruś. Pomarańczowa rewolucja każe przynajmniej przypuszczać, że Białoruś nie jest jeszcze „stracona”. Czyżby było możliwe, ażeby także na betonowym reżimie Łukaszenki powstały jakieś rysy?
O tym, że tak może się stać, próbował przekonać słuchaczy zgromadzonych w Auditorium Maximum na Uniwersytecie Warszawskim we wtorek 22 lutego pierwszy lider w krótkiej historii niepodległej Białorusi - Stanisław Szuszkiewicz. Postać to ciekawa: przed rozpoczęciem działalności politycznej udzielał się na niwie naukowej (jest profesorem fizyki); w grudniu 1991 r., jako przewodniczący białoruskiej Rady Najwyższej, wraz w Borysem Jelcynem oraz Leonidem Krawczukiem rozwiązywał ZSRR (na spotkaniu w Wiskułach w Puszczy Białowieskiej). W pierwszych latach niepodległości stał na czele Białorusi jako przewodniczący Rady Najwyższej, aż do przejęcia władzy przez Łukaszenkę w czerwcu 1994 r. (Szuszkiewicz nie wszedł wtedy nawet do drugiej tury wyborów prezydenckich). W czasie rządów Szuszkiewicza w polityce zagranicznej kraj zachowywał umiarkowany kurs, natomiast na scenie wewnętrznej ostre tarcia były codziennością – nadejście obiecującego spokój i porządek Łukaszenki Białorusini przyjęli więc z niejaką ulgą. Obecnie Szuszkiewicz to jedna z czołowych postaci białoruskiej opozycji; jako były szef państwa pobiera państwowe uposażenie (nie było ono jednak waloryzowane i obecnie wynosi równowartość 1 dolara 80 centów miesięcznie). Szuszkiewicz jest katolikiem, co również jest wykorzystywane przez władze (grające kartą prawosławnej ruskiej jedności).
Jako cel swojego wystąpienia Szuszkiewicz określił próbę udzielenia odpowiedzi na pytanie: „Czy po pomarańczowej rewolucji kolej jest na Białoruś?”. Wykład białoruski gość rozpoczął od interesującej, acz nieco pobieżnej analizy historycznej, pokazującej podobieństwa i różnice w kulturowo-społecznych uwarunkowaniach tworzenia się nowoczesnego narodu i państwowości Białorusi i Ukrainy. Szuszkiewicz podkreślał europejskość tak Białorusi, jak i Ukrainy, za historyczne białorusko-litewsko mocarstwo uznał Wielkie Księstwo Litewskie. Eks-szef Rady Najwyższej starał się wytłumaczyć słabość instytucji dzisiejszego społeczeństwa obywatelskiego na Białorusi odwołując się do uwarunkowań historycznych, a przede wszystkim do olbrzymich strat ludnościowych wskutek licznych wojen, które przetaczały się przez stulecia przez terytorium białoruskie (polsko-rosyjskich, szwedzko-rosyjskich, obu konfliktów światowych; w wyniku działań zbrojnych populacja Białorusi spadała nawet o 50%, przerywając w drastyczny sposób proces tworzenia się narodowej elity). Swoje czyniły też: akcje rusyfikacyjne (o polonizacji gość dyskretnie nie wspomniał), brak narodowego, niezależnego kościoła, brak długich tradycji literackich i rozwoju języka pisanego (nie było XIX-wiecznego białoruskiego Tarasa Szewczenki). Wszystko to zdaniem Szuszkiewicza doprowadziło do sytuacji, w której po uzyskaniu niepodległości w końcu 1991 r. jedyną naprawdę zorganizowaną siłą na Białorusi była nomenklatura partyjna. Nawet i obecnie zdaniem niektórych, jak zauważył sarkastycznie Szuszkiewicz, kultura białoruska ma lepsze warunki do rozwoju w Polsce czy na Litwie niż na Białorusi.
Po 1991 r. drogi Białorusi i Ukrainy biegły do pewnego momentu zbieżnie, Szuszkiewicz nawet chwalił się, że to Białoruś wyprzedzała swojego południowego sąsiada jeśli chodzi np. o decentralizację władzy. Punktem krytycznym okazał się rok 1994.
Wtedy to wybory prezydenckie na Białorusi wygrał Aleksandr Łukaszenko, na Ukrainie – Leonid Kuczma. Choć początkowo wydawało się, że to mający nieskrywane zapędy centralistyczno-autokratyczne Kuczma stanie się symbolem powrotu do radzieckich tradycji, stało się odwrotnie. Zdaniem Szuszkiewicza, Ukrainę paradoksalnie „uratowały” m.in. duże wewnętrzne podziały: religijne, etniczne, regionalne, biznesowo-klanowe. Przykładowo, ostra rywalizacja grup oligarchicznych wymagała w rezultacie wypracowania pewnej równowagi, w której żadna ze stron nie zyskiwała nadmiernej przewagi. Zaś w bardziej homogenicznej Białorusi istnieje dziś wg Szuszkiewicza tylko jeden ośrodek sprawujący realną kontrolę nad całością życia (państwowego, gospodarczego, społecznego, także religijnego: około 60-65% wiernych to prawosławni uznający zwierzchnictwo Patriarchatu Moskiewskiego). Ukraińskie podziały, a także spore niepodległościowe tradycje, okazały się więc bardzo ważnym czynnikiem, dzięki któremu możliwa była droga do pomarańczowej rewolucji.
Sytuacja na Białorusi ewoluowała z grubsza rzecz biorąc w odwrotnym kierunku. Choć Łukaszenko „odziedziczył” demokratyczną konstytucję z 15 marca 1994 r., zmiany wprowadzone do ustawy zasadniczej w 1996 r. znacznie poszerzyły jego uprawnienia. Od 1997 r. w stosunkach władzy z opozycją żarty na dobre się skończyły: zaczęły się niewyjaśnione „zniknięcia” polityków niepopierajacych Łukaszenki (Wiktor Gonczar, Jurij Zacharenko). Parlament, który nie uznawał wyniku wyborów, ewidentnie sfałszowanych przez reżim, zbierał się w prywatnych mieszkaniach deputowanych, a po pewnym czasie został rozpędzony. Pod państwowy nadzór dostały się stacje radiowe i telewizyjne oraz większość gazet; nieco lepiej wygląda sytuacja z mediami elektronicznymi, jednak dostęp do Internetu posiada niewielki procent Białorusinów. Postępowała też rusyfikacja.
W polityce międzynarodowej oficjalnym kursem stało się zbliżenie, a następnie unia z Rosją (Związek Rosja-Białoruś). Nie brakowało również działań wręcz awanturniczych (np. wspieranie reżimu Saddama Husajna). Białoruś została de facto „wykluczona” z grona zachodniej społeczności międzynarodowej, narażając się na ostracyzm i otrzymując status europejskiego pariasa, traktowanego poważnie (do czasu) jedynie przez Moskwę. Sojusz Rosji i Białorusi Szuszkiewicz nazwał „unią kontrrewolucyjną”, dążącą do zanegowania wyroków historii.
W powyżej opisanych warunkach rozwój jakiejkolwiek opozycji jest ekstremalnie trudny. Pomimo to, dowodził Szuszkiewicz, opozycja na Białorusi istnieje i zdołała wypracować program, zbliżony do ukraińskiego pomarańczowego wzorca. Zakłada on:
• Zapewnienie każdemu obywatelowi godnych warunków życia
• Zapewnienie obywatelom pracy
• Działanie w myśl hasła „władza dla narodu” (rozbicie oligarchii)
• Zwiększenie dochodów państwa poprzez walkę z korupcją
• Odzyskanie przez Białoruś szacunku w świecie
Program ten, jak zapewniał białoruski gość, to pewne polityczne minimum, wokół którego zjednoczyły się białoruskie partie opozycyjne.
Właśnie zjawisko „pluralizmu” białoruskich przeciwników Łukaszenki jest dla mnie najbardziej fascynujące: pomimo funkcjonowania w warunkach autorytarnej dyktatury, białoruska opozycja pozostaje generalnie mocno podzielona, a nawet wewnętrznie skonfliktowana. Przypomina to nieco polskie standardy…Jednakże w sytuacji Białorusinów rywalizacja ugrupowań, liczących od kilkudziesięciu do maksymalnie kilkuset członków, wygląda wręcz niepoważnie.
Generalnie białoruska opozycja zjednoczona jest w ramach akcji 5+. Jest to porozumienie 5 partii oraz kilkuset niezależnych organizacji pozapolitycznych, obrońców praw człowieka, przedsiębiorców, organizacji pozarządowych, intelektualistów. Opozycyjną wielką piątkę tworzą:
1. Białoruska Partia Komunistyczna (liderem jest mający prezydenckie aspiracje Siergiej Kaliakin)
2. Białoruska Partia Pracy (Buchmastow)
3. Białoruski Front Narodowy (Wincuk Wiaczorka)
4. Białoruska Partia Socjal-Demokratyczna „Gromada” (Stanisław Szuszkiewicz)
5. Zjednoczona Partia Obywatelska (Anatolij Liebiedźka)
Poza tym porozumieniem pozostają Zieloni (Szuszkiewicz dowcipnie stwierdził, że choć zieloni podobno istnieją, nie widziano ich nawet w białoruskich lasach).
Nie dysponując dostępem do kontrolowanych przez państwo mediów, białoruska opozycja jest skazana na swoistą „pracę u podstaw”, tzn. chodzenie od drzwi do drzwi, zmienianie mentalności i przekonywanie ludzi do swoich racji. Szuszkiewicz wyliczył, że na jednego aktywistę opozycyjnego przypada średnio 150 osób, czyli około 70 gospodarstw domowych – sprawa nie jest więc beznadziejna…
Na zakończenie białoruski dysydent upomniał się o większą pomoc Zachodu dla białoruskiej opozycji (zwłaszcza o wsparcie finansowe i organizacyjne).
Szczególnie ciekawie zrobiło się w Auditorium Maximum w czasie przeznaczonym na pytania ze strony słuchaczy. Szuszkiewicz bronił się przed oskarżeniami o defraudacje finansowe opozycji (chodzi o pieniądze przeznaczone na walkę z Łukaszenką, które zasilały jakoby inne cele), twierdząc, ze nic nie wie o podobnych praktykach. Na pytanie, czy swoich szans opozycja upatruje w ewentualnym konflikcie Łukaszenki z Putinem odpowiedział przecząco. Za najważniejszy sposób walki z reżimem uznał popieranie wolnych mediów i dążenie do większego doinformowania społeczeństwa. W jaki jednak konkretnie sposób miałoby się to dokonać, Szuszkiewicz nie potrafił powiedzieć. Duży kłopot sprawiły gościowi pytania o politykę językowo-kulturalną w przypadku przejęcia władzy przez opozycję. Czy przeprowadzona by została w jakiejś formie „białorusizacja”, nie zostało ostatecznie wyjaśnione.
Głos zabrał także inny obecny na sali białoruski przeciwnik polityczny Łukaszenki stwierdzając, że w znacznej mierze to obecna opozycja jest odpowiedzialna za dojście do władzy dyktatora. Szans na odsunięcie go od władzy upatrywał w narastającym niezadowoleniu ludności (problemy ekonomiczne), o czym świadczyć mają pojawiające się sporadycznie w Mińsku demonstracje (np. drobnych kupców) oraz w niechęci do Łukaszenki wśród części członków aparatu administracyjnego państwa (czy jednak na Białorusi faktycznie możliwy jest do wyobrażenia „przewrót pałacowy”?). Jego wypowiedź Szuszkiewicz skomentował jednak dość cierpko.
Szuszkiewicz jasno też stwierdził, że partie opozycyjne w gruncie rzeczy nie posiadają żadnego wspólnego programu gospodarczego (argumentował, że w przypadku sojuszu łączącego partie od lewej do prawej strony sceny politycznej byłoby to wręcz dziwne – i nie sposób się z nim w tym punkcie nie zgodzić). Odnosząc się z kolei do mniejszości narodowych (zwłaszcza litewskiej i polskiej) oraz do ich roli w państwie, białoruski gość oświadczył, że kwestie te nie powinny być dla ugrupowań opozycyjnych przedmiotem sporu a on osobiście opowiada się za zagwarantowaniem praw mniejszości.
***
Opuszczając Uniwersytet, miałem mieszane uczucia. Nie sposób nie życzyć dobrze białoruskim opozycjonistom. Jednak zadanie stojące przed nimi wygląda na ekstremalnie trudne. Sytuację komplikuje fakt, że opozycja nie zdołała wyłonić wspólnego kandydata w zbliżających się wyborach prezydenckich (2006 r.). W często przywoływanej przez Szuszkiewicza Ukrainie pod tym względem było zupełnie inaczej, Juszczenko był „naturalnym” liderem opozycji i było o tym wiadomo już na mniej więcej 2 lata przed wyborami.
Mimo wszystko jednak wciąż wszystko jest możliwe. Może więc wkrótce spełni się hasło Białorusinów, którzy w gorących dniach pomarańczowej rewolucji na kijowskim Placu Niepodległości mówili: „Wczoraj w Tbilisi, dziś w Kijowie, jutro…w Mińsku”?