Radosław Wierzbiński: Londyn też ma swoje pierwiastki
Nie tylko „polski pierwiastek” może zahamować negocjacje ws. traktatu konstytucyjnego. Karta Praw Podstawowych, polityka zagraniczna, prawo wspólnotowe, podatki – na ustępstwa w tych obszarach nie zgodzi się na pewno premier Tony Blair.
Zachowujący się do tej pory dość spokojnie w unijnych sporach matematycznych, świadom końca swej politycznej kariery na scenie brytyjskiej, Tony Blair stwierdził w poniedziałek (18.06) w Izbie Gmin, że nie zaakceptuje traktatu, który przekaże kontrolę nad brytyjskim ustawodawstwem Brukseli. Londyn nie zgodzi się także na ingerencję w system karny i działania policji czy zmniejszenie kompetencji i roli brytyjskiego sekretarza ds. zagranicznych. Nie będzie też zgody Zjednoczonego Królestwa na wprowadzenie głosowania większościowego w sprawach podatkowych. Blair zaznaczył jednocześnie, iż utrzymanie tych kwestii w niezmienionej formie będzie wystarczającym argumentem, by nie przeprowadzać w tej sprawie referendum na Wyspach.
I ostatnia kwestia jest chyba kluczowa w tej sprawie. Decyzja o przeprowadzeniu referendum ws. traktatu konstytucyjnego, podjęta w kwietniu 2004 roku, była dla wielu obserwatorów, a nawet politycznych sprzymierzeńców obecnego premiera zaskoczeniem. Mocno sceptyczne społeczeństwo brytyjskie, nękane przez konserwatystów wizją utraty suwerenności, stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa, zastąpienia funta euro, nie było – co potwierdzały kolejne sondaże - gwarantem sukcesu w procesie ratyfikacji. Odwlekanie jednak decyzji o ogłoszeniu daty głosowania zbiegło się w czasie z negatywnym wynikiem analogicznych głosowań we Francji i w Holandii. To chyba uratowało Londyn przed pewną – a może przez to i przewidywalną – klęską europejskiej drogi premiera Blaira.Obecnie wydaje się, iż sytuacja jest – wbrew pozorom - jeszcze trudniejsza niż 3 lata temu. Mający objąć urząd premiera 27 czerwca br. Gordon Brown, jest w wielu kwestiach ostrożniejszy i mniej otwarty na dialog niż jego poprzednik. Coraz silniej zarysowuje się także pozycja lidera konserwatystów – Davida Camerona – który medialnie – bo nie programowo – przypomina młodego prawnika, który w 1997 roku oczarował Brytyjczyków i odniósł sukces wyborczy. Torysi niewątpliwie, jeszcze uważniej niż do tej pory, będą przyglądać się przez najbliższe 10 dni wszystkim ruchom i decyzjom obecnego i przyszłego premiera. Każde potknięcie oznaczać będzie odcięcie kolejnych lin utrzymujący laburzystów nad wodą i jednoczesne zwiększenie szans na przejęcie przez konserwatystów władzy w Wielkiej Brytanii w nadchodzących wyborach. Jeśli tak się stanie - miejsce Londynu na mapie decydentów w Unii Europejskiej może ulec drastycznej zmianie.
Jest i osoba samego premiera Blaira. 19 kwietnia 2004 roku był jedynie premierem brytyjskim, który postanowił oddać kwestię traktatu w ręce obywateli. Obecnie jest jednym z najmniej lubianych premierów na Wyspach (odpowiedzialnym m.in. za kosztowny udział wojsk brytyjskich w wojnie w Iraku), który stara się z klasą, po szczycie unijnym opuścić Downing Street. Czy uda mu się wypracować kompromis, który będzie w zgodzie z jego proeuropejskim sumieniem i bardziej eurosceptycznym społeczeństwem? Czas pokaże. Ale może szybko okazać się, że ponownie od blamażu na scenie krajowej uratować go może inny kraj, który zrobi to pierwszy. Tym razem nie będzie to jednak kraj patrzący przez pryzmat asymilacji i integracji imigrantów, ale kraj przedkładający matematykę – która, zdaniem „Financial Times”, jest po jego stronie - nad kompromis polityczny.